Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tadeusz Kozłowski z Teatru Wielkiego: Łódzkie dziewczyny są najładniejsze! [WYWIAD]

rozm. Anna Gronczewska
Tadeusz Kowalski jest dyrygentem Teatru Wielkiego w Łodzi
Tadeusz Kowalski jest dyrygentem Teatru Wielkiego w Łodzi fot. Krzysztof Szymczak
Z Tadeuszem Kozłowskim, dyrygentem Teatru Wielkiego w Łodzi, rozmawia Anna Gronczewska.

W tym roku świętuje Pan piękny jubileusz, czterdziestolecia pracy artystycznej. Jaki to był czas?

Czas piękny, niekiedy trudny. Najgorsze jest to, że tak szybko minęło te czterdzieści lat. Zacząłem pracować w Łodzi w 1972 roku. Z krótką przerwą, sześcioletnią na zagraniczny kontrakt, cały czas jestem związany z łódzkim Teatrem Wielkim. Jest moim domem, w nim artystycznie się urodziłem, tu pracuję od 40 lat i pewnie będę pracować dopóki będę mógł. Przez to jestem bardzo silnie emocjonalnie związany z naszą operą.

Jak to się stało, że absolwent Akademii Muzycznej w Warszawie debiutował w Łodzi?

Profesor Bogusław Madey, u którego studiowałem dyrygenturę, otrzymał propozycję objęcia w Teatrze Wielkim w Łodzi stanowiska dyrektora artystycznego. Ja byłem wtedy po trzecim roku studiów. Dostałem od profesora propozycję objęcia stanowiska asystenta dyrygenta. Przyjąłem tę propozycję z wielką radością. Przyjechałem do Łodzi, która jest moim rodzinnym miastem. Wróciłem więc do siebie. Obejrzałem w Łodzi dwa spektakle, byłem pod wielkim wrażeniem i zacząłem pracować w łódzkiej operze. Studia ukończyłem eksternistycznie. Komisja z Warszawy przyjechała do Łodzi, by obejrzeć moje przedstawienie. Potem podpisali mi indeks. Musiałem jeszcze tylko obronić pracę magisterską.

Łódź to Pana rodzinne miasto?

Tak, tu się urodziłem. Ale mój ojciec był lotnikiem i oficerem Wojska Polskiego. Musiał co jakiś czas zmieniać miejsce zamieszkania. Miałem sześć lat, gdy dostał pracę w Warszawie. Z całą rodziną przeprowadziliśmy się do stolicy. Tam mieszkałem niemal do dzisiejszych czasów. 12 lat temu powróciłem do Łodzi. Kupiłem mieszkanie i jestem już w tym mieście zameldowany.

Łódź to dla Pana szczególne miejsce?

Na pewno. Cała moja rodzina pochodziła z Łodzi. Teraz już się wykruszyła, umarły babcie, ciocie. Zostali w tym mieście nieliczni krewni. W młodości bywałem tu w każde święta. Przyjeżdżałem na imieniny kogoś z rodziny. Bardzo kochałem swoją babcię, która mieszkała na ulicy Pabianickiej. Tego domu już nie ma.

Ma Pan w Łodzi ulubione miejsca?

W tej chwili jest to miejsce, gdzie mieszkam. Udało mi się kupić dom znajdujący się w granicach Łodzi. Do pracy jadę samochodem 12 minut. Natomiast mieszkam jak na wsi. Wokoło są pagórki, laski, wiele dzikich zwierząt i cisza. A w mieście szczególnym miejscem jest Teatr Wielki, w którym spędziłem większość życia. Ostatnio czasem wybieram się do Manufaktury, by dokonać zakupów, coś zjeść w tamtejszych restauracjach lub pójść do kina.

Muzyka odgrywa ważną rolę w życiu Łodzi?

Myślę, że tak. Tylko z przerażeniem obserwuję, że w naszym kraju jest kryzys i kultura jest jednym z pierwszych obszarów, na którym można zaoszczędzić. Moim zdaniem niesłusznie. Większość polskich teatrów ma obecnie spore kłopoty finansowe. Musimy się ograniczać z tym, co gramy. Nie możemy realizować wszystkiego, co byśmy chcieli. A powodem są braki w budżecie. To nie jest dobre. Przecież jesteśmy dla łódzkiej publiczności. Chcielibyśmy występować jak najczęściej. A gdy ludzie przyjdą do teatru, to w czasie dwu-trzygodzinnego przedstawienia zapominają trochę o szarej codzienności, o pośpiechu, o tym, co na co dzień trzeba robić. Teatr jest iluzją. Niestety, ograniczają nas względy finansowe. Gramy rzadziej niż kiedyś. Pamiętam świetne czasy, na początku lat siedemdziesiątych, gdy teatr grał po 24-25 przedstawień w miesiącu. Teraz gramy połowę tego.

Ale widzowie chętnie odwiedzają Teatr Wielki?

Tak. Nasz teatr, tak jak każda taka instytucja, miał różne okresy. Wielkiej świetności, za dyrekcji Zygmunta Latoszewskiego i Stanisława Piotrowskiego. Wtedy z Warszawy i innych miast przyjeżdżały słynne pociągi na spektakle naszego teatru. Nigdy ten teatr nie stał się złym teatrem, ale były mniej efektowne okresy. Potem dyrekcja Sławomira Pietras wzbudziła snobizm na bywanie w łódzkim Teatrze Wielkim. Gdyby nie kryzys, który dotknął wszystkich, nasza działalność byłaby jeszcze bardziej efektowna, Na przedstawienia, które są dobre, publiczność zawsze przychodzi. Gramy przecież dla widza. Wiemy czego oczekuje łódzka publiczność. Muszą to być efektowne spektakle, ze świetną scenografią, barwnymi kostiumami i piękną muzyką. W Łodzi, bardzo współczesne eksperymenty, wzbudzają zaciekawienie, ale już mniejszej liczby widzów. Przekonałem się, że po dobrej premierze, szybko rozchodzi się fama o spektaklu i potem często nie można dostać biletów na kolejne przedstawienia. Życzę teatrowi, by tak było zawsze.

Co się Panu podoba w dzisiejszej Łodzi?

Mogę najpierw powiedzieć co mi się nie podoba. To dziury w jezdniach. Denerwują niektórych remonty dróg, ale one są konieczne. Tylko czy trzeba je przeprowadzać w pięciu miejscach naraz? Żałuję, że nie ma obwodnicy Łodzi. A co mi się podoba? Kiedyś była tu szczególna atmosfera. Mieszkało wielu młodych ludzi. Świetnie wyglądali na ulicach. Zwłaszcza dziewczęta. Mówiło się, że łódzkie dziewczyny są najładniejsze w Polsce. Teraz może mniej na te dziewczęta spoglądam, z racji swojego wieku. Trudno mi jednak oceniać Łódź. Najwięcej czasu spędzam bowiem w teatrze, w tym samym gronie ludzi. Rzadko mam luksus, by zaplanować sobie jakiś spacer po mieście. Choć jest tu parę niezwykłych miejsc, jak Cmentarz Żydowski. Doceniają go nawet goście, którzy do Łodzi przyjeżdżają z zagranicy.

Rozmawiała Anna Gronczewska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki