Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tak bardzo bały się bandytów, że nie chciały ich widzieć w sali sądowej

Wiesław Pierzchała
Wiesław Pierzchała
Tego jeszcze nie było. Na procesie czterech podejrzanych o napady z bronią na banki, sąd nakazał im opuścić salę na czas zeznań świadków.

- Sytuacja, do której doszło, jest wyjątkowa - podkreśliła sędzia Eliza Feliniak.

Chodzi o proces toczący się w Sądzie Okręgowym w Łodzi. Na ławie oskarżonych zasiada czterech mężczyzn: Dariusz N., Krzysztof G., Piotr P. i Piotr L. Wczoraj miały zeznawać m.in. trzy kobiety, które były świadkami zbrojnego napadu na bank w Łodzi. To wydarzenie tak nimi wstrząsnęło, że do dzisiaj je przeżywają.

Zobacz:Pobicie Pakistańczyka w Ozorkowie. Prokurator żąda do 10 miesięcy więzienia

Wciąż są przerażone, kiedy widzą sprawców napadu - nawet wtedy, gdy oni w asyście policjantów siedzieli w specjalnym pomieszczeniu za szybami kuloodpornymi, tak jak to miało miejsce wczoraj.

Dlatego - bojąc się o siebie i o swoje rodziny - wystąpiły z wnioskiem, aby na czas ich zeznań oskarżeni znaleźli się poza salą sądową. Sędzia Eliza Feliniak przystała na takie rozwiązanie i w ten sposób doszło do wyjątkowej, niecodziennej sytuacji, bowiem oskarżeni mają prawo do wysłuchania zeznań świadków.

Wśród tych ostatnich była 51-letnia Joanna R. Zapytana przez sąd, czego się obawia, odparła: - Oskarżeni mieszkają w mojej okolicy, dlatego boję się o bezpieczeństwo moje i mojej rodziny. Ponadto widząc ich na sali rozpraw, cały czas byłabym w strachu, co z pewnością miałoby negatywny wpływ na moje zeznania.

**Czytaj:

Za pomocą weksli in blanco chciał wyłudzić 300 tys. zł w biurze obrotu nieruchomościami?

**

Odpowiadając na pytania sądu, 51-latka wyjaśniła, że w momencie napadu była szefową niedużej placówki bankowej w Łodzi.

- Zapamiętałam jedynie pourywane obrazy. Stałam w drzwiach między zapleczem a salą operacyjną, w której przy kasach pracowały dwie moje koleżanki. Nagle dwóch mężczyzn z impetem otwarło drzwi wejściowe. Byli zamaskowani. Na głowach mieli kominiarki. Jeden z nich trzymał pistolet. Jak ich zobaczyłam, westchnęłam „O, Boże” i wycofałam się na zaplecze. Następnie słyszałam ich okrzyki, a potem trzaśnięcie drzwiami. Wtedy weszłam do sali operacyjnej. Koleżanki płakały. Były roztrzęsione. Nie były w stanie niczego powiedzieć. Wezwałam policję i zawiadomiłam moją dyrekcję - zeznała Joanna R.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki