Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tamci chłopcy z naszej kamienicy

Anna Gronczewska
Kamienica przy ul. Kamiennej 12 (dziś ul. Włókiennicza)  miała swoich szczególnych lokatorów
Kamienica przy ul. Kamiennej 12 (dziś ul. Włókiennicza) miała swoich szczególnych lokatorów Paweł Wojtaszek
Lokatorzy kamienicy przy ul. Kamiennej 12 oddają klimat całej ulicy, która dzisiaj nazywa się Włókiennicza. Klimat, który jeszcze długo się nie zmieni.

Na ul. Kamiennej, pod numerem 12 nie mieszkali wielcy, znani dziś ludzie. Ale dawni lokatorzy tej kamienicy oddają klimat panujący na całej ulicy, która dziś nazywa się Włókiennicza.
Wspomnienia z ulicy Kamiennej

Henryk Dombrzalski jest łodzianinem, który wiele lat pracował w łódzkiej służbie zdrowia. W kamienicy przy ul. Kamiennej 12 spędził swoje dzieciństwo i młodość. Przeprowadził się tam w czasie wojny z innego domu znajdującego się na tej ulicy, pod numerem 5.

- Potem Niemcy urządzili w nim dom publiczny dla żołnierzy, podoficerów Wermachtu- wspomina Henryk Dombrzalski, autor nie opublikowanej jeszcze nigdzie książki "Wspomnienia chłopaka z ulicy Kamiennej". - Nasza rodzina przeprowadziła się wtedy do kamienicy pod numerem 12. Razem z nami przeniosło się tam wielu lokatorów spod "piątki". Pod "dwunastkę" przeprowadziliśmy się zdaje się w 1941 roku.

Będzie więc to opowieść o losach mieszkańców dwóch, powiązanych ze sobą kamiennic...
Henryk Dombrzalski opowiada, że jego dziadkowie, którzy go wychowywali mieli domek przy ul. Drewnowskiej. Kiedy utworzono getto, przeniesiono ich rodzinę na ul. Kamienną. Działo się to w 1940 roku. Pan Henryk miał wtedy pięć lat. Zarówno kamienica pod numerem 5, jak i 12 miała przed wojną żydowskich właścicieli. Pan Henryk nie zna jednak ich nazwisk..Zapamiętał za to kilku lokatorów tych kamienic. Jak na przykład braci, którzy mieszkali z nim zarówno pod numerem 5, jak i 12. Mieli na imię Felek i Edek. Ich nazwisk nie chce zdradzać. Pan Henryk mówi, że Felek i Edek byli typowi łódzcy cwaniacy. Mieli zawadiacki chód, charakterystycznie się ubierali. Na ul. Kamiennej, dla każdego jej mieszkańca, uprzejmi, uczynni.

- Gdy w czasie wojny, ale też po jej zakończeniu, zobaczyli sąsiadkę dźwigającą ciężką torbę, to zaraz do niej podbiegali, pomagali - opowiada Henryk Dombrzalski. - Szanowali wszystkich mieszkańców ul. Kamiennej!

Gorzej było poza ul. Kamienną i ich kamienicą. Edek i Felek brali udział w tzw. ustawkach. Walczyli z chłopakami z ul. 1 Maja, al. Kościuszki. W tych walkach należeli do najlepszych. Felek i Edek mieli brata. W czasie wojny zaginął bez wieści.

Pan Henryk mieszkał jeszcze wtedy kamienicy przy ul. Kamiennej 5. Babci udało się im załatwić duże, dwupokojowe mieszkanie z balkonem. Pamięta, że miał wtedy z pięć lat. Stał z babcią na balkonie. Nagle z bramy wybiegł brat Felka i Edka. Gonił go żandarm. Chłopak próbował się schronić za stojącą na ulicy dorożką. Żandarm podstawił mu nogę. Chłopak się przewrócił. Niemiec zaczął go kopać.

- Zmaltretował go strasznie - wspomina pan Henryk. - Żandarm zawołał dozorcę z naszej kamienicy pod piątym, pana Styczyńskiego. Oblał chłopaka wodą. Wsadzili do dorożki. Potem żandarm odjechał z bratem Felka i Edka. Od tej pory po chłopaku ślad zaginął.
Kiedy dziadkowie pana Henryka przeprowadzili się pod "dwunastkę", zamieszkali w lewej oficynie, na drugim piętrze. Dziadek Jan przyjechał do Łodzi jako siedmioletni chłopiec z Zaolzia. Gdy dorósł zaczął pracować w fabryce Poznańskiego, z którą był związany wiele lat. Pracował w farbiarni - drukarni i nieźle zarabiał. W fabryce Poznańskiego poznał swoją żonę Weronikę, pracującą w tkalni, która do Łodzi przyjechała z Bratoszewic.

- Babcia była wspaniałą, bardzo zaradną kobietą - mówi o niej wnuk. - Pamiętam jeździła w czasie okupacji jeździła do Nowosolnej, Mileszek po ziemniaki.

Pod dziadkami pana Henryka, na pierwszym piętrze mieszkała rodzina Zeyerów. W czasie okupacji byli nagabywani, by ze względu na nazwisko przyjęli volkslitę, ale udało się im tego uniknąć. Po wojnie okazało się, że pan Zeyer działał w tajnej organizacji razem z wujem Henryka Dombrzalskiego, Stachem. Był on synem brata jego babci. Pamięta, że nie raz wujek Stach jeździł z panem Zeyerem karawanem. Przewozili nim broń i inne zakazane materiały.

- Państwo Zeyerowie mieli syna Edka, który był moim kolegą i rówieśnikiem - opowiada pan Henryk. - Pani Zeyerowa w czasie wojny zajmowała się dziećmi z kamienicy, organizowała dla nas różne zabawy. M.in uczyła nas tańczyć.

W prawej oficynie, na parterze był warsztat szewski. Jego właściciel wykonywał również różne usługi dla żołnierzy niemieckich. Dostawał nawet na to specjalny przydział materiału.

- Ale u tego szewca pracował mój wuj Stach - dodaje Henryk Dombrzalski.

Na parterze, w lewej oficynie mieszkała rodzina, której nazwiska pan Henryk nie chce wymieniać. Mieli syna Pawła. Jego mama została pewnego dnia aresztowana i wywieziona do obozu w Radogoszczu. Po jakimś czasie ją wypuszczono, ale wróciła na ul. Kamienną 12 bardzo ciężko chora. Opiekowała się nią pani Zeyerowa, ale po jakimś czasie mama Pawła umarła.
Pan Jan

Jedną z najbardziej charakterystycznych postaci kamienicy przy ul. Kamiennej 12 był pan Jan, nazywano go dozorcą, ale tak naprawdę był tylko mężem dozorczyni, zwanej prze lokatorów "mamuśką". On zaś był dekarzem. Wracał po południu z pracy, stawał na podwórku i krzyczał: "Mamuśka, mamuśka"! Kiedy żona się nie odzywała, powtarzał: Do jasnej cholery, mamuśka! Wtedy z jednego z okien na klatce schodowej wychylała się kobieta.

- Już idę Jasiu, idę! - krzyczała do męża. "Mamuśka" miała opuchniętę jak balon nogi i była bardzo pracowita. Jej męża znano na całej ulicy Kamiennej.

- Gdy był w dobrym humorze, to urządzał chłopakom z kamienicy różne zabawy, a gdy go nie miał, to potrafił nas powyzywać - mówi pan Henryk.

Zapamiętał dobrze wigilię 1943 roku w kamienicy przy ul. Kamiennej 12. Dokładnie opisał ją w swojej książce. Opowiada, że jego dziadkowie mieli jeszcze z przed wybuchu wojny sztuczną choinkę. Przez całą wigilię, a potem święta ta choinka wędrowała po lokatorach kamienicy przy ul. Kamiennej 12. A pan Zeyer i wujek Stach, przebrani za Mikołaja, rozdawali dzieciom drobne upominki...

Chłopaki z kamienicy przy ul. Kamiennej 12 potrafili zadbać o kumpli z podwórka. Pan Henryk uchodził za tzw. lalusia. Chodził do szkoły, dobrze się uczył. Miał jednak poważanie u chłopaków z kamienicy, bo czasem pisał dla nich jakieś odwołania, które składał na milicji. Do tego zdarzenia doszło już po wojnie. Henryk Dombrzalski wracał z zajęć w YMCE. Na ul. Wschodniej, tuż przy ul. Kamiennej zaczepił go jakiś chłopak. Panu Henrykowi udało się wybronić. Ale całe zdarzenie obserwowali koledzy z kamienicy. Na drugi dzień pojawili się w mieszkaniu dziadków, przyprowadzili chłopaka, który zaczepił pana Henryka.

- Co z nim zrobić? - zapytali. Pewnie wystarczyłoby jedno słowo, a chłopaka potraktowaliby jakimś scyzorykiem. Skończyło się na kopniaku i zepchnięciu ze schodów...

Po wojnie w kamienicy przy ul. Kamiennej zamieszkało wielu łodzian narodowości żydowskiej. Na czwarte piętro wprowadziło się rodzina z piękną córką Sabiną. Przychodził do niej przystojny chłopak, też Żyd, który pracował jako kelner m.in w "Tivoli", "Grand Hotelu". Nie chciało mu się wchodzić na czwarte piętro, więc stawał na podwórku i wołał: Sabina, ty jesteś tam? Z czasem chłopaki z kamienicy zaczęli rzucać w niego ziemniakami. Kelner przestał wchodzić na podwórko, wychylał głowę z bramy i krzyczał: Sabina, jesteś tam?...

Henryk Dombrzalski kamienicę przy ul. Kamiennej 12 opuścił w 1956. Pod numerem piątym mieszkał już wtedy z rodziną Marian Lichtman, znany łódzki muzyk, jeden z "Trubadurów". Spędził w niej czternaście pierwszych lat swojego życia. Do dziś nie zapomni klimatów swojej kamienicy. Z rodzicami zajmowali trzypokojowe mieszkanie. Początkowo ubikacje były na podwórku, potem na korytarzu. Jego tata Stanisław szył torby. Początkowo w ich mieszkaniu przy ul. Kamiennej 5, potem otworzył sklep przy ul. Wschodniej i tam produkował torby. Muzyk nie zapomni zabaw na podwórku, przy trzepaku.

- Stały one koło rzędów komórek, podwórko miało przebicie do ulicy Jaracza - wspomina Marian Lichtman. - Na tym podwórku ganialiśmy się, graliśmy w piłkę.

Lichtmanowie mieszkali na pierwszym piętrze. Ich sąsiadami z parteru była rodzina Drzewieckich.
- Bardzo zacni ludzie - wspomina Marian Lichtman. - Pamiętam jak pani Drzewiecka wychodziła na spacer z wózkiem. Ja chciałem pomagać go pchać i zaglądałem do środka. We wnętrzu wózka leżał jej syn Mirosław...

Niedaleko Mariana Lichtmana mieszkał też Zygfryd Kuchta, znany piłkarz ręczny, brązowy medalista olimpijski, trener kadry narodwoej. Trzy lata starszy Zygfryd imponował Marianowi sprawnością fizyczną i pierwszymi osiągnięciami sportowymi.

W kamienicy mieszkało wielu Żydów, ludzi którzy po wojnie przyjechali do Łodzi ze wschodu, często mieli za sobą lata więzienia w gułagach. Marian Lichtman zapamiętał też wystawiane na ulice wielkie skrzynki. Należały one do Żydów, którzy pod 1956 roku opuszczali Łódź i wyjeżdżali do Izraela.
- Żegnała ich cała ulica - dodaje Marian Lichtman.

Muzyk z żalem pożegnał ulicę Kamienną. Rodzice bali się, by nie wpadł w złe towarzystwo i przeprowadzili się na Wschodnią...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki