Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tamta Łódź nie była tylko miastem "roboli"

Marcin Darda
Józef Niewiadomski (rocznik 1933). W latach 1977-78 wiceprezydent, a od 1978 do 1985 r. prezydent Łodzi. Potem m.in. łódzki radny SLD.
Józef Niewiadomski (rocznik 1933). W latach 1977-78 wiceprezydent, a od 1978 do 1985 r. prezydent Łodzi. Potem m.in. łódzki radny SLD. Grzegorz Gałasiński
Z Józefem Niewiadomskim, prezydentem Łodzi w latach 80., rozmawia Marcin Darda.

Już w latach 70. minionego wieku pojawiły się opracowania, które mówiły o tym, że włókienniczą monokulturę trzeba w Łodzi wygaszać. Zrobiono coś w tym kierunku?

Jeszcze za prezydentury Jerzego Lorenca została powołana rada naukowa, którą potem jako prezydent przejąłem ja, a w jej skład wchodziła cała ówczesna czołówka intelektualna Łodzi. Tam istotnie trwały zażarte spory, choćby między profesorem Szoslandem a zwolennikami głębszych zmian struktury łódzkiego przemysłu. W ostatecznym rozrachunku stanęło na tym, że będziemy unowocześniali przemysł lekki i tak się w latach 70. stało. Powstały bardzo nowoczesne jak na tamte lata zakłady o profilu dziewiarskim, a równolegle myśleliśmy i zaczęliśmy realizować strategię przeobrażania tej monokultury włókienniczej. Powstał wtedy choćby zakład Elta, który zaczął produkować transformatory wielkiej mocy i eksportował je do Chin. Inne były unowocześniane i modernizowane, albo rozbudowywane jak Wifama, która także zmieniała profil, zahaczając o branżę zbrojeniową. Szereg zakładów innych branż też zaczęło się rozwijać, jak Fonica, która podpisała wtedy kontrakt chyba z Telefunkenem. Koncepcja była więc taka, że utrzymujemy włókiennictwo, unowocześniamy je, ale równolegle rozbudowujemy inne przemysły, szczególnie przemysł elektromaszynowy.

Czytaj więcej w FORUM ŁÓDŹ!
Czy to się wam udało?

Moim zdaniem nam to wyszło, bo powstały całkiem nowe zakłady, a te stare zmieniły się także w sensie cywilizacyjnym poprzez zainstalowanie wentylacji czy klimatyzacji. Powstał zakład przy ul. Obywatelskiej, który zajmował się produkcją takich urządzeń, wszystko było więc w toku.

A myślano wtedy o tym, by zmniejszać udział przemysłu w strukturze zatrudnienia, czy Łódź była na nią skazana?Przed wojną w Łodzi nie było żadnej uczelni wyższej, dopiero - przepraszam za slogan - ludowa władza powołała siedem państwowych wyższych uczelni. Powstało wiele instytutów służących przemysłowi, jak Instytut Włókiennictwa, Centralne Laboratorium Przemysłu Dziewiarskiego, Centralne Laboratorium Przemysłu Wełniarskiego i tak dalej. Ja się nie godzę z dzisiejszymi twierdzeniami, że tamta Łódź to tylko "robole", bo to nieprawda. Było potężne zaplecze naukowe dla przemysłu, ale przecież ktoś musiał produkować. Dzisiaj z przerażeniem patrzę na to, że w Łodzi praktycznie zlikwidowano szkolnictwo zawodowe, a przecież to włókiennictwo nadal stanowi podstawę łódzkiego przemysłu. Za chwilę nie będzie miał kto pracować. To oczywiście nie są wielkie zakłady, ale pracuje w nich 60 tys. ludzi.

A jak wtedy, w latach 70., wyobrażał Pan sobie Łódź za 30 lat, czyli tę dzisiejszą?

Ja miałem ten komfort psychiczny, że byłem kontynuatorem tego, co rozpoczęto zaraz po wyzwoleniu. Łódź była wtedy najbardziej zaniedbanym miastem w Europie. Dziś nikt nie chce tego pamiętać, ale tylko 18 proc. łodzian korzystało z wodociągów i kanalizacji. Była jedna maleńka elektrownia, w domach nie było liczników, tylko ograniczniki. Można było w domu wkręcić jedną żarówkę, bo wkręcenie drugiej powodowało, że światło gasło. Gdy obejmowałem prezydenturę, w Łodzi było 840 kominów, a jak odchodziłem, czynnych było niecałe 20. Dzięki temu, że zbudowano trzy potężne elektrociepłownie, największą na Widzewie. Dano parę technologiczną dla przemysłu i centralne ogrzewanie. Ja nie neguję tego co by było, gdybyśmy mieli szansę przyjąć plan Marshalla, ale ja mówię o stanie faktycznym, w jakim zastaliśmy Łódź. Zbudowaliśmy 600 tys. izb mieszkalnych. Za mojej prezydentury oddano 60 tys. mieszkań, więc wprowadzilo się do nich jakieś 180 tys. łodzian. A koncepcja była taka: zaspokoić potrzeby mieszkaniowe łodzian i wziąć się za uporządkowanie śródmieścia Łodzi. W miejskim biurze projektowym pracowało dwustu świetnych fachowców, projektantów, architektów i urbanistów, a była tam też pracownia zajmująca się tylko i wyłącznie śródmieściem. Podzielono je na dwanaście kwartałów, zinwentaryzowano. Po zaspokojeniu tych potrzeb mieszkaniowych, miałem zabrać się za śródmieście, ale, niestety, nie zdążyłem.

Ekipy, które przyszły do samorządu w latach 90., zaczerpnęły coś z tej pańskiej koncepcji? Bo problem ze śródmieściem przecież do dziś się nie zmienił.

Po zmianie ustroju dwukrotnie byłem radnym. Ja nie mówię nawet, żeby była jakaś kontynuacja tego, co robiono za komuny, chociaż przyznam, że myśmy pod względem urbanistycznym, a także rozwiązań komunikacyjnych korzystali nawet z doświadczeń i projektów niemieckich, ale to na inną rozmowę. Nieszczęście Łodzi w całej rozciągłości polega na tym, że co nowy prezydent, to nowa koncepcja. Czego innego chciał Jerzy Kropiwnicki, czego innego chce Hanna Zdanowska. Przecież ten wieloletni plan inwestycyjny, zatwierdzany przez kolejne składy Rady Miejskiej, jest nie tyle zmieniany, co zwyczajnie przewracany do góry nogami. W ten sposób Łódź nigdy do niczego nie dojdzie. Przecież pewne rzeczy z zakresu szczególnie inwestycji drogowych i całej infrastruktury technicznej muszą być kontynuowane. To tylko pozornie nie ma nic wspólnego ze strukturą zatrudnienia w Łodzi. Bo bez tych podstawowych rzeczy do Łodzi nie przyjdą przecież inwestorzy, od których zależą zmiany w strukturze zatrudnienia.
Rozmawiał Marcin Darda

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki