Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tatiana Okupnik: Już się śmieję ze swoich blizn [WYWIAD]

Anna Gronczewska
Tatiana Okupnik
Tatiana Okupnik materiały prasowe
Warto czasami spojrzeć na blizny, które chowamy, by wiedzieć, w którą stronę pójść dalej. W moim przypadku są to blizny, na które już patrzę z uśmiechem - mówi piosenkarka Tatiana Okupnik.

Długo czekaliśmy na Pani nową płytę...
To już u mnie normalne. Wydaję płyty co cztery lata. Nie lubię nagrywać ich wtedy, kiedy nie mam nic do powiedzenia i przekazania. Te trzy - cztery lata to widać w moim przypadku czas, gdy muszą nazbierać się różne emocje, by wejść do studia.

Piosenki z płyty "Blizna" śpiewa Pani po polsku. Dlaczego wreszcie zdecydowała się Pani na nasz język?
W końcu dojrzałam do tego, by śpiewać po polsku. Wcześniej często w wywiadach mówiłam, że angielski jest językiem wygodniejszym do śpiewania, francuski ma piękną melodię, a hiszpański jest bardzo ciekawy. A po polsku trudno się śpiewa. Teraz jednak zrozumiałam, że to nie język polski jest trudny. Tylko trudno jest śpiewać po polsku prawdziwie i szczerze o emocjach. Chyba wszyscy nie lubimy opowiadać o gorszych momentach w życiu i łatwiej wtedy chować się za językiem angielskim. Ja z kolei nie przepadałam za tym, by mówić otwarcie o takich, jak i radosnych momentach.

Dlaczego?
Wiedziałam, że jeśli się trochę otworzę, to może to zostać w nieładny sposób rozszarpane przez internet czy prasę. Coś co dla mnie jest ważne, stanie się błahe, zbagatelizowane. Dopiero gdy poczułam się silniej i bezpieczniej w życiu prywatnym, to zrobiłam pierwszy krok, by bardziej się otworzyć. Zrobiłam to przede wszystkim dla siebie, bo taką czułam potrzebę. Ale cieszę się z reakcji słuchaczy. Pierwszy raz mam tak niesamowity odzew od ludzi, którzy kupili płytę "Blizna". Usłyszeli w tekstach większą szczerość, a może zobaczyli po drugiej stronie człowieka z krwi i kości. Takiego z gorszymi i lepszymi momentami. Słuchacze piszą do mnie, otwierają się w niesamowity sposób. Pod wypływem utworu "Blizna" czy "Trupy" opowiadają o swoich problemach, zwierzają się.

O czym więc piszą?
Na przykład pod wpływem piosenki "Trupy" ludzie "palą" swoje demony. Chłopak jąkał się wiele lat. Dla niego problemem było zamówienie pizzy czy taksówki. Ludzie myśleli, że żartuje i się rozłączali. Niektórzy szydzili z niego. Wstydził się, bał się mówić, wycofywał się. Trafił na terapię. Ta terapia przyniosła efekty. Natomiast cały czas daje o sobie znać ten trup, schowany w szafie. Ten chłopak boi się, że jąkanie wróci, ale piosenka "Trupy" spowodowała, że ma ochotę swój lęk spalić. Napisał też do mnie 60-letni pan, którego zostawiła żona. Taki przykładów jest wiele. To niesamowite, że pod wpływem tekstów, które napisałam, ludzie chcą się przede mną otworzyć.

To znaczy, że dotarła Pani do nich.
To jest bardzo cenne. Nie jestem w końcu na polskiej scenie świeżynką. Przez wiele lat śpiewałam różną muzykę. Zaczynałam w zespole. Moje projekty solowe były bardzo różne, jeśli chodzi o gatunki muzyczne. Bawiłam się wokalizami, bogatymi aranżacjami. Ale czuję, że ta płyta jest pierwszą dla mnie tak ważną. "Blizna" jest albumem z przekazem. Bardzo ludzkim i szczerym. Bałam się ją nagrywać, bo musiałam powalczyć z sobą, by się otworzyć, rozluźnić. Ta płyta przyniosła mi największą satysfakcję, mimo tego strachu. Bywało, że stałam w studio i gdy miałam śpiewać te najbardziej osobiste teksty, to się wycofywałam. Producent podpowiadał, bym trochę odpoczęła, pojechała do domu, do Łodzi i wróciła za dzień, za dwa i znów spróbowała podejść do tego utworu. Wiedział, że nie jest to sprawa tego, że nie potrafię zaśpiewać, tylko emocje były za duże. Bałam się efektu końcowego. Zdawałam sobie sprawę, że ktoś posłucha tej płyty. Wydawało mi się, że wszyscy będą wiedzieli, o których złych czy dobrych momentach swego życia śpiewam. Okazało się, że płyta nie spotkała się ze złośliwymi komentarzami. Ale po drugiej stronie jest ktoś, kto ma podobne przeżycia. Wszyscy przeżyliśmy zawód miłosny, toksyczną relację zawodową czy też prywatną. Mamy do czynienia z chorobami, odejściem najbliższych. Tak naprawdę różnie sobie z tym radzimy. Jednak towarzyszą temu podobne emocje. Dopiero po wydaniu "Blizny" przekonałam się, że nie trzeba się wstydzić gorszych momentów, a tymi fajniejszymi można się podzielić. Wtedy jest jakoś łatwiej, lżej i człowiek czuje się spokojniejszy i wyzwolony.

Tytułowa piosenka płyty "Blizna" zaczyna się słowami: Składam nowy świat z pogubionych części. To dosyć śmiałe wyznanie?
"Blizna" była pierwszym utworem, który napisał dla mnie Janusz Onufrowicz, kiedy jeszcze się za dobrze nie znaliśmy. Rozmawialiśmy tylko przez telefon. Potem okazało się, że producent płyty Michał Przytuła zadzwonił do Janusza i trochę o mnie opowiedział. Kiedy więc dostałam tekst tej piosenki, to się przeraziłam.
Dlaczego?
Pomyślałam: ten facet mnie nie zna, a jednak zna... Wszystko o mnie wie! To był pierwszy tekst, w którym nie chciałam zmieniać żadnego słowa. Zapytałam Janusza, skąd wiedział, jakie są we mnie emocje. Zaczął się śmiać. Powiedział: - Tatiana, ale to nie jest tekst tylko o tobie. Ja piszę też o sobie, o swojej sąsiadce i panu ze stacji benzynowej. I tak rzeczywiście jest. My wszyscy znajdujemy się na takim rollercoasterze. Raz jesteśmy na górze, jest cudownie, fantastycznie. Potem zjeżdżamy w dół i nie dzieje się dobrze. Często chowamy te momenty. Wstydzimy się, boimy się oceny czy też nie chcemy przyznać się do porażki. Dzieje się tak, bo żyjemy w świecie, w którym promowany jest pewien model życia. Liczy się sukces. Ciągle się porównuje ludzi. Te porównania są często płytkie, głupie. Teraz najwięcej kliknięć mają informacje, dotyczące największej wpadki tygodnia czy rankingu, kto ma piękniejsze paznokcie. W tych wszystkich informacjach, które nas otaczają, tak mało jest człowieka, emocji, zatrzymania się choć na chwilę. Czuję, że ja dzięki tej "Bliźnie" na chwilę zwolniłam.

W innej piosence śpiewa Pani, że "To jest kosmos, gdy nieskończoność łączy ciała dwa". Długo czekała Pani na prawdziwe uczucie?
Na takie uczucie, które powoduje, że człowiek nie ma żadnych wątpliwości, czuje błogi spokój i ogromne wsparcie od drugiej osoby, długo. Podejrzewam, że wielu moich bliskich znajomych myślało, że jestem z tych, którzy skupiają się tylko na pracy, nie myślą o życiu prywatnym. Rzeczywiście tak było. Rzucałam się w wir pracy. Może dlatego, by zagłuszyć pustkę w życiu prywatnym? Nagle okazało się, że w momencie, gdy poznajemy to drugie ciało astralne, które do nas pasuje, znajdujemy tę dobrą połówkę, to wszystko się układa. W utworze "Matematyka serc" śpiewam, że "Wszystko jest razy dwa, nagle wynik zgadza się, matematyka serc już teraz nie przeraża mnie". I to jest cudowny moment.

Płyta "Blizna" jest takim rozliczeniem z przeszłością?
Też. Nie tylko z przeszłością prywatną, ale też zawodową. Podejrzewam, że każdy z nas ma takie momenty, że pewne spotkania z innymi ludźmi, w życiu prywatnym czy zawodowym, pozostawiają ślad. Ten ślad jest większy, mniejszy. Ten ślad przypomina nam, by po raz drugi nie wchodzić do tej samej rzeki i nie popełniać tych samych błędów. Oczywiście te ślady są potrzebne. Różne sytuacje życiowe uczą nas, na co możemy się godzić, z czym jest nam dobrze, a co powoduje, że czujemy dyskomfort. To wszystko jest nam potrzebne. Warto czasami spojrzeć na te swoje blizny, które chowamy, by wiedzieć, w którą stronę pójść dalej. W moim przypadku są to blizny, na które już patrzę z uśmiechem. Przy okazji tej płyty popaliłam różne trupy, które chowałam do szafy. I jest mi lżej. Ciągle wracam do piosenki "Trupy", ponieważ ona jest dla mnie na tej płycie najbardziej przejmująca. Nie chodzi tu nawet o tekst, który napisałam wspólnie z Januszem Onufrowiczem. Ale o to, że bliskie mi osoby na moją prośbę nagrały zdania, które chowały przez lata. Zdania, które ktoś wypowiedział pod ich adresem, bardzo je raniąc. Na początku, gdy zaproponowałam znajomym udział w nagraniu, to wszyscy się ucieszyli. Kilka osób wycofało się jednak, ponieważ nie były gotowe na podzielenie się ze światem tym, co najbardziej je boli. Ci, którzy się odważyli, nadali utworowi głębsze znaczenie. Poprosiłam, żeby nagrywając spróbowali naśladować intonacje i sposób mówienia tych, którzy w przeszłości wypowiadali te słowa. Teksty te są bardzo różne. Każdy robi na mnie ogromne wrażenie. Jest tam np. tekst mojego przyjaciela, który walczył z ciężką chorobą. Tekst przyjaciółki, która od ukochanej osoby usłyszała słowa, które miały wpływ na jej późniejsze relacje damsko-męskie. Pozbawiły ją nie tylko wiary w swoją kobiecość, ale też poczucia własnej wartości. Znajomy wypowiedział słowa swojego taty, który nie akceptuje jego orientacji seksualnej. To, że przesłali mi te teksty, było bardzo ważne. Przyznać się przed sobą, że takie trupy mamy, to jedno, ale walka z nimi jest niesamowitym wyzwaniem. Czasami pozwalamy tym trupom za długo siedzieć pod łóżkiem.

Nie lubi Pani mówić o prywatnych sprawach. Gdy ktoś chce Panią poznać bliżej, to powinien uważniej zapoznać się z tekstami piosenek, które znalazły się na tej płycie?
Zdecydowanie. Teraz niektórzy mnie pytają, dlaczego zaszła taka zmiana i przy promocji płyty chce się dzielić prywatnym życiem ze słuchaczami. Tak naprawdę nic się nie zmieni. Nie będę z mężem robiła sesji zdjęciowej na basenie czy w kuchni. Nie czuję takiej potrzeby. Jednak otwartość na niwie artystycznej - w muzyce, tekstach - jest potrzebna. Ta muzyka staje się wtedy prawdziwa.
Nie mieszka już Pani w Londynie. Tym rodzinnym gniazdem jest teraz Łódź?
Tak! Nawet gdy przez ostatnie cztery lata mieszkałam w Londynie i koncertowałam poza Polską, to do Łodzi ciągnęła mnie guma. Nawet gdy jadę dalej wypocząć, to ta guma ciągnie mnie i jestem znów wystrzeliwana do Łodzi.

Wiele osób ucieka z tego miasta, a Pani cały czas jest wierna tej Łodzi...
Nie tylko dlatego, że urodziłam się tu i po prostu lubię Łódź. Ale przede wszystkim dlatego, że znam to miasto, dobrze się w nim czuje. Mam tu rodzinę, swoich bliskich. Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji, bym całkowicie odcięła się od Łodzi. Jestem typem, który lubi podróżować, lubi nowe bodźce. Nie wykluczam, że za jakiś czas gdzieś się znowu przeniosę. Jednak Łódź pozostanie dla mnie najważniejszym punktem na mapie. Tu jest mama, babcie, przyjaciele. Mam tu swoje stare ścieżki. Moje kochane Bałuty. Mówi się o nich różne rzeczy, ale ja po prostu uwielbiam Bałuty. Lubię też Łagiewniki, gdzie się relaksuję. W Warszawie dużo pracuję, tam np. odbywa się większość promocyjnych akcji, wywiadów. Tam kręcony jest "X Factor". Spędzam tam sporo czasu. Jednak Warszawa jest dla mnie miejscem pracy. To tempo warszawskie jest w porządku, ale tylko wtedy, gdy się pracuje. A Łódź daje mi ukojenie i poczucie, że tu są moje korzenie.

Tu pojawiły się pewnie marzenia, by zostać piosenkarką?
Oczywiście. Tu była łódzka szkoła baletowa, która nauczyła mnie wielu rzeczy. Moja Szkoła Podstawowa nr 101, którą uwielbiam i od czasu do czasu odwiedzam. Albo XXVIII LO czy też mój Uniwersytet Łódzki. Cieszę się, że biorę udział w akcji "Absolwent VIP UŁ". Pracuję z Moniką Banaszczyk, studentką IV roku psychologii. To, że połączono nas w parę, jest trafione w dziesiątkę!

Jest Pani też jurorką w "X Factor". Jak się Pani pracuje?
Pierwszy raz stanęłam tu po drugiej stronie barykady. Ten program nauczył mnie wielu rzeczy. Do tej pory byłam zosią samosią. Lubiłam sama pracować, sama wszystko kontrolować. "W X Factorze" nauczyłam się współpracy. Bardzo to doceniam. Mam tu szansę spotkać cudownych ludzi. Młodszych, starszych, którzy wcześniej nie mieli możliwości zaistnienia. Teraz ten program daje im możliwość zmierzenia się ze swoim talentem, publicznością. Spójrzmy na przykład na Dawida Podsiadłę. Gdyby nie ten program, to może by zaistniał, ale zajęłoby mu to znacznie więcej czasu. Poza tym okazuje się, że mamy mnóstwo talentów. Ci ludzie przybywają z mniejszych, większych miejscowości. Mówiono, że jest tyle talent show, że w kolejnych nie będzie już miał kto startować. A jednak tak nie jest...

Gdyby przed laty były takie programy, to Pani by w nich wystąpiła?
Nie mam zielonego pojęcia... Chociaż ja wystąpiłam. W "Próbie talentu" u Elżbiety Adamiak. To nie była impreza z kamerami, wielkim rozmachem, ale właśnie w takim talent show zostałam zauważona przez Jarosława Grzelkę, założyciela kabaretu Chichot 2. I tak to się zaczęło. Można powiedzieć, że zaliczyłam swojego mini "X Factora" u Elżbiety Adamiak.

Marzyła Pani, by być znaną, popularną?
Nie, zawsze marzyłam tylko o tym, by być związaną ze sceną. Już jak byłam małą dziewczynką, to bardzo pociągały mnie występy. Bardzo chciałam zostać baletnicą. Ale ze względów zdrowotnych nie ukończyłam łódzkiej szkoły baletowej. Potem szukałam szczęścia i spełnienia w różnych teatrzykach. Przerodziło się to w śpiewanie. Nigdy nie myślałam o tym w kategoriach popularności. Największą radość daje mi stanięcie przed publicznością. I spowodowanie, by się uśmiechnęła, wzruszyła albo zatańczyła.

Łodzianie poznają Panią na ulicy?
Zdarza się! Mam swoje ukochane sklepy. Panie, które w nich sprzedają, sympatycznie się do mnie odnoszą. Gdy ludzie mnie rozpoznają, to z reguły mówią: Jaka pani drobna, w telewizji wygląda pani na grubszą. Proszą też, bym się nie odchudzała. Ostatnio pan taksówkarz powiedział, że kiedyś byłam fajniejsza, taka popitaśna... Nie mógł zrozumieć, że tak wyglądam od lat, a telewizja powiększa.

Czego Pani życzyć?
Takiego koncertu, na którym publiczność będzie śpiewała piosenki z mojej nowej płyty.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki