Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Teatr jest jak fabryka

Paweł Domarecki
Krystyna Szaraniec
Krystyna Szaraniec fot. Arkadiusz Lawrywianiec
Paweł Domarecki rozmawia z Krystyną Szaraniec, dyrektor Teatru Śląskiego w Katowicach, o tym, w jaki sposób zdobywać duże pieniądze od sponsorów i mecenasów, jak zarządzać efektywnie placówką kultury i nie bać się przy tym eksperymentów

Wasz teatr jest dziś rzeczywiście jak fabryka - gracie na okrągło, pozyskujecie przy tym na swoją działalność środki w wysokości, która jest nie do wyobrażenia w podobnych tego typu placówkach kulturalnych w innych polskich miastach, także w Łodzi...

Owszem, w sumie na trzech scenach dajemy około 40 spektakli miesięcznie. Działamy bardzo intensywnie. Duża scena to 460 miejsc, pozostałe po 100. Najwięcej premier mieliśmy w roku 2005 - aż 13. Na obecny sezon zaplanowaliśmy 8-9. Już jesteśmy po piątej.

Zastanawiam się nad poglądem ludzi teatru, a mówimy tu o finansowaniu kultury wysokiej, że najważniejsze dla polskich scen są pieniądze od samorządu, państwa. Że bilety to grosze, na sponsoring i mecenasów nie ma co liczyć, a nawet nie ma co się o nich starać.

Rzeczywiście, źródło trwałego finansowania musi leżeć po stronie samorządu, zwłaszcza jeśli chodzi o wszystkie koszty stałe. Taka jest konieczność. Przede wszystkim płace, media, utrzymanie infrastruktury, itd. Jeśli zatrudniamy 130 osób, musimy mieć zagwarantowane środki na wypłaty. Ludzie muszą spokojnie pracować.

Jaki jest tegoroczny budżet Teatru Śląskiego?

W tym roku bardzo przyzwoity. Co roku, zresztą, wyższy. W roku 2008 - 8,78 mln złotych, w tym roku - ponad dziewięć milionów.

Gdyby te pieniądze podzielić: na te z kasy samorządu, z biletów, od sponsorów, z innej działalności teatru?

30-33 procent naszego budżetu to są środki wypracowane przez sam teatr. Bilety, wynajmowanie pomieszczeń, nasze książki w sprzedaży, współorganizacja imprez i jubileuszy, wypożyczanie kostiumów i rekwizytów...

W innych teatrach nie są tak zapobiegliwi. A co najciekawsze, twierdzą, że więcej niż kilka-kilkanaście procent z biletów i własnej zapobiegliwości uzyskać się nie da...

W każdym teatrze jest inaczej, ale mnie życie zmusiło do poszukiwania środków pozabudżetowych, ponieważ lata 90. były dla teatru wyjątkowo chude. A już kompletna zapaść nastąpiła, kiedy w roku 2000 powstał samorząd województwa śląskiego. Ta reforma okazała się niedokończona. Przez trudne lata 90. zaciskaliśmy pasa przy żenującej wręcz dotacji. W sezonie 1999/2000 teatr stał się placówką samorządową. I wtedy nowy marszałek przyznał nam dotację sięgającą 22,8 proc. naszego budżetu.

Byliście już po remoncie. Też w zasadzie przeprowadzonym na własny koszt.

Wycisnął z nas wszystkie soki. Remont kosztował w sumie 15 milionów złotych. To był remont generalny. Pierwszy od stu lat. I pierwszy dokonany tak wielkim sumptem społecznym.
Ile obecnie w waszym budżecie wynosi pomoc mecenasów? Ona rośnie, maleje?

Od kiedy polskie prawo zaczęło ograniczać możliwości odpisywania darowizn dla instytucji kultury, ta pomoc maleje. Ale myśmy, z dyrektorem Bogdanem Toszą, jeszcze w roku 1995, powołali radę gospodarczą teatru, pierwszą w Polsce. Wcześniej przez dwa lata odwiedzałam dobrze prosperujące firmy. Starałam się ich menedżerom uświadamiać, że działają one w doskonałych warunkach, że mają swobodę gospodarczą, są zaradne, że dobrze wykorzystały dla swojego rozwoju szansę, jaką stworzyły zmiany ustrojowe... I uświadamiałam im, że mając taką sytuację, nie mogą tylko patrzeć na własne podwórko, ale muszą chcieć rozwoju całego regionu.

Słowem, przypominała im Pani o społecznej odpowiedzialności biznesu... I niektórzy się przejęli?

Niektórzy tak. Oczywiście, odwiedzałam ich systematycznie, aż z tej grupy wyłoniła się trójka, która cieszyła się wysokim autorytetem w naszym województwie. Byli to, wymieniając po kolei - Henryk Beberok, dyrektor w katowickiej TP SA, Halina Duda-Śliwoń, dyrektor Banku Handlowego. I Tadeusz Łapiński, dyrektor Centrali Zaopatrzenia Hutnictwa. Oni zrozumieli tę ideę. Wraz z nimi odwiedzałam inne firmy. A ktoś, kto nawet nie bardzo miał ochotę na rozmowę, widząc dyrektora teatru przychodzącego w towarzystwie tak pożądanych towarzysko autorytetów, podejmował temat. Powstał zarząd Rady Gospodarczej, do którego dołączyło wkrótce ponad 20 innych dyrektorów i prezesów firm. A ostatnio przekształciliśmy Radę Gospodarczą w Radę Mecenasów - bo to już są w dużej części pieniądze biznesu prywatnego.

Jak ten sponsoring wygląda obecnie w praktyce?

Rada Mecenasów pomaga teatrowi. Wymiernie. Remont teatru, remont elewacji, wszystkie fotele na widowni są zakupione przez osoby prywatne i firmy.

W podobny sposób jak na ulicy Piotrkowskiej w Łodzi w bruku są "cegiełki", kupowane przez ludzi.

Dokładnie tak. Remont wnętrza w dużym procencie jest wynikiem ofiarności firm województwa śląskiego. Wchodziły w to robotami, materiałami, ludźmi. Nie wiem, czy dziś dałoby się powtórzyć ten sukces. Wspierała nas w tym cała regionalna elita biznesu. Oni spotykali się z nami, uczestniczyli w naradach, przekonali kolejnego wojewodę, żeby się szerzej włączył. Bardzo nam pomogli. Na przykład zapadnie sceniczne sprowadzone z Niemiec miały kosztować 600 tysięcy złotych. Dzięki podpowiedziom członka Rady Gospodarczej, za 200 tysięcy prototyp wykonała dla nas firma FABUD z Tarnowskich Gór. I on się doskonale sprawdza. Podobnie było z podnośnikiem do przeładunku dekoracji. Rada Gospodarcza wymagała wielkich nakładów pracy. I był czas, że wielu przedstawicieli teatrów podglądało nasze rozwiązania.
A teraz przestały?

Teraz przestały. Każdy teatr chciał wiedzieć, na jakiej zasadzie to działa. Dowiedzieli się, że to może zrobić każdy. Tylko tego nie można zlecić pracownikowi, to musi robić sam menedżer teatru. W tej chwili moje starania nie idą tylko w jednym kierunku. Od kiedy powstała możliwość starania się o granty ministerialne z resortu kultury...

Podsumujmy więc: dziś udział mecenasów w waszym budżecie to...

500 tysięcy złotych rocznie. Na to składają się reklamy, zlecenia organizacji jubileuszy i uroczystości zakładowych i darowizny, których jest coraz mniej. Ale to bezcenna pomoc. Na przykład "Trzy po trzy" Fredry produkowaliśmy w tak wielkim pośpiechu, że gdyby firma, wybitny mecenas tej sceny - Energoinstal Katowice, tuż przed sylwestrem nie wykonała nam ściany-dekoracji, nikt by tego nie był w stanie zrobić. Doświadczam wielokrotnie, że firma zaprzyjaźniona potrafi dla teatru zrobić bardzo dużo.

Ale to wymaga oferty dla tych firm, dla tych ludzi. Oni muszą czuć, że to im się w jakiś sposób opłaca. W jaki sposób?

Wykorzystujemy coroczne urodziny teatru, żeby im podziękować. Stają na scenie, a ja co roku myślę, jak ich uhonorować. Mówimy o tym głośno w obecności władz wojewódzkich, autorytetów na widowni. Bo na widowni są w taki wieczór wybitne lokalne autorytety - profesorowie medycyny, naukowcy uniwersyteccy, po prostu elity tworzące opinię społeczną tego województwa. Dbamy o to wobec mecenasów. To tworzy wizerunek tych firm. Kto chce być członkiem Rady Mecenasów, musi rocznie dać teatrowi co najmniej 20 tysięcy złotych. I wtedy jest zapraszany na jego wszystkie premiery, jest członkiem rady, tego ekskluzywnego salonu. I co najważniejsze - czasem nawet oni sami o sobie mówią - trudno nam się spotkać, ale na pewno spotkamy się w teatrze. To dla mnie ogromna satysfakcja - że odmieniła się publiczność premierowa. Że jest honorem, splendorem być na premierze. Bo tworząc ten salon, trzeba zabiegać o to, by niektórzy na premierze rozejrzeli się i powiedzieli - tak, to jest nasze miejsce. I takich jak my. Wytworne toalety, lokalny establishment.

Rozumiem, że to warstwy aspirujące muszą równać w górę i dlatego chętnie za to płacą.

Zawsze tak było, że mieszczaństwo tworzyło wzorce postaw, troszczyło się o swoje miasto. Organizujemy tu wieczory sylwestrowe. I co roku wielu ludzi na nie przychodzi. Bilety nie są tanie. Najpierw jest spektakl, potem bankiet, dla części siedzący, dla części stojący - to wszystko jest wliczone w cenę biletu. W tym czasie demontujemy dekoracje i o godzinie 12 scena jest już urządzona na nowo - jako piękny salon pałacowy. W tym roku była cała srebrna. W tym roku bawiło się u nas 328 osób. Nie może być więcej, bo byłoby za ciasno przy stole.
A każdy musi się czuć swobodnie. Wszyscy to przeżywają, że są na deskach sceny... Część przychodzi rozmawiać, część - tańczy - te sylwestry w teatrze bardzo się udają. Tu są wytworne wnętrza, tu jest przestrzeń.
Zarabiacie także wynajmując widownię, pomieszczenia itd.

Organizujemy imprezy dla firm i rzeczywiście - my ich w teatrze bawimy w różny sposób. Czasem spektaklem, czasem koncertem, czasem zapraszamy Zespół Pieśni i Tańca Śląsk. Organizujemy jubileusze. Wynajmujemy teatr i udostępniamy. Nie powiem, żebyśmy byli tani - bo nie możemy.

Ile kosztuje wynajęcie teatru na imprezę? To nie mogą być przecież małe pieniądze?

Z częścią artystyczną - średnio 25 tysięcy złotych. I są na to chętni. Nam nie zależy na tym, żeby było ich dużo.

Mówiła Pani o pozyskiwaniu grantów z ministerstwa. Trochę mi to pachnie zarządzaniem projektowym.

Bo my rzeczywiście zdobywamy środki na projekty. Pomysłodawcą projektów artystycznych jest dyrektor artystyczny, opracowuje dział artystyczny, ja konsultuję część finansową. Projekty inwestycyjne i remontowe to oddzielna sprawa.

Jak to wygląda od a do z?

Dyrektor artystyczny ma koncepcję. Analizujemy ją, tworzymy z tego program. Sprawdzamy i bardzo sprawnie potem rozliczamy. I to nam dało renomę takich, którym warto dać - bo piszą projekty dobrze, rozliczą się też należycie. Czasem jest to 200 tysięcy, czasem 500 na kilka zadań. Oprócz tych większych kwot, uzyskujemy również dofinansowanie mniejszych projektów. W 2007 roku np. między innymi - na organizowanie spotkań edukacyjnych Studium Wiedzy
0 Teatrze - dostaliśmy od miasta cztery tysiące złotych.

Takie pytanie pojawia się często w Łodzi - dlaczego nasze miasto nie pomaga we współedukowaniu młodych widzów.

Nam nasze miasto pomaga.

I tak właśnie budujecie także grupy docelowe odbiorców? Czy to aż takie ważne? Przecież na dobry spektakl widz podobno sam przyjdzie. A nawet poczeka na bilety.

To jest bardzo ważne. Najważniejszy w teatrze jest odbiorca. Po co nam teatr, jeśli nie jest żywy i nie ma w nim widza? Menedżerowie pomagają nam również w tym, żeby teatr był pełny. Kiedy zdawało się, że głód nam zajrzy w oczy, patrzyłam, która firma jest najbardziej zamożna i do kogo można się zwrócić. I tak było w latach 2005-2007. Kiedy to np. z Jastrzębską Spółką Węglową - a nie chciała nam dawać pieniędzy bezpośrednio - ustaliliśmy, że będziemy każdorazowo uzgadniali ceny biletów za udział ich pracowników w spektaklach. To było zawsze więcej niż normalna cena biletów na spektakle. Bo skoro to dla nich zamknięty spektakl - to musi ten wpływ być wyższy.
Tym bardziej że proponowałam pewien pakiet. Nie tylko spektakl, ale szkolenie pracowników, wynikające z kontekstu sztuki. Sama myślałam, że skoro proponuję komedię, to co powie psycholog, jaki wykład wygłosi bezpośrednio po sztuce. Komedia mówiła o tym, jak młody człowiek próbował realizować swoje potrzeby kosztem firmy. Psycholog doskonale to wyłapał, zrobił świetny wykład. Byłam zdumiona, że ludzie tak go słuchali i tak otworzyły się pewne kanały. Nikt w firmie by tego pracownikom nie powiedział: nie zajmuj się człowieku dzwonieniem do panienki, przyszedłeś tu aby pracować, weź się do roboty. Tymczasem psycholog pokazał, jak należy oddzielać życie osobiste od zawodowego, jakie są konsekwencje takiego zachowania. Przyjeżdżali na to prezesi firmy, uczestniczyli w tym wszystkim, wytworzyła się między nami nić sympatii. W tej chwili wystawiamy sztukę, która mówi o korzeniach - "Polterabend" Stanisława Mutza, w reżyserii dyrektora Tadeusza Bradeckiego. To dramat napisany na nasze zamówienie. Cieszy się wielkim powodzeniem. Ale ja tę frekwencję jeszcze stymuluję.

Jak to robicie?

Składam oferty starostom i dyrektorom lub prezesom firm, proponując Wieczór Śląski w Teatrze Śląskim. Jak oni to wykorzystają? A oni przywożą do teatru publiczność autokarami. Dyrektor Elektrowni Łaziska - też przywozi pracowników, których chce uhonorować za pracę. Wychodzę naprzeciw takim potrzebom. Mieliśmy długo spektakle szkoleniowe - długo, prawie dziesięć lat. Towarzyszyło im szkolenie.

Widzę, że ma Pani jasno wyodrębnione grupy docelowe. Są one na tyle duże, by uwzględniać je w biznesplanach? Jak je utrzymujecie?

Poprzez podtrzymywanie kontaktu z nimi, a szczególnie z liderami tych grup. Jest ich wiele. Oprócz tych wspomnianych - taką grupą jest np. 160 śląskich Krystyn. Zbieramy się, przychodzą na spektakle. Z większych grup - raz na jakiś czas przyjeżdża jedna parafia. 100-osobowa grupa z Mikołowa. Grupy Uniwersytetów Trzeciego Wieku - oni mają czas, są aktywni, złaknieni towarzystwa. Grupa "Ariadna" z Katowic.

Celujecie zatem w liczne małe społeczności?

Nie mówiąc o tym, że współpracujemy ze szkołami i uczelniami. Organizujemy tzw. premiery nauczycielskie, na które zapraszamy dyrektorów szkół, polonistów i nauczycieli teatromanów. A oni zarażają swą pasją młodzież, przyjeżdżają z nią do nas. Premiery studenckie - to też świetna forma popularyzacji teatru.

Czy twórcy z zewnątrz mogą powiedzieć - Słuchajcie, mam pomysł, nie jestem zawodowym członkiem tej grupy, teatru, ale chciałbym wejść na te deski, mam taką ideę, projekt, pomożecie mi?

Dyrektor artystyczny sygnalizuje mi różne rzeczy. Publiczność chciałaby oczywiście komedię za komedią, ale repertuar musi być zmienny. A propozycje - sprzeczamy się, ale wiemy, że to co zrobimy, będzie na takim poziomie, że widz nie powie - po co ja tu przyszedłem. To musi być takie, że każdy powie - ależ to było mocne. Dobrze, że tu przyszedłem, dostałem coś wartościowego. Jednak nie jesteśmy teatrem, który by uprawiał dziką awangardę. Ale mamy na to scenę na Malarni - tam mogą ludzie młodzi z zewnątrz też się realizować. A jeśli mają dobre propozycje, dajemy im możliwości pokazania się na scenie teatru.
Czyli - wracając do początku tej rozmowy - produkcja jak w... fabryce kultury?

Bo to jest fabryka. Nie należy się na to słowo obrażać. Bo produkujemy coś, co ma wartość duchową, ale opiera się to na monecie, na szacunku do pieniądza, wysiłku, na tym, co wypracowane.

Nie marnujecie tych pieniędzy?

U nas się pieniędzy nie marnuje, za ciężko było nam ocalić teatr przed nieszczęściem, które groziło nam przed remontem.

Mamy różne modele zarządzania teatrem: broadwayowski i ten francusko-niemiecki, gdzie państwo daje i już. I mamy model polski. W którym miejscu Pani widzi Teatr Śląski?

Chciałabym nazwać styl zarządzania tym teatrem - stylem menedżerskim. On jest oparty o dużą autonomię menedżerów średniego szczebla. Rozliczam pracowników zadaniowo, projektowo. Wymagam samodzielności i przewidywania. Za wykonywanie dyrektyw nie chcę płacić. Nie jest łatwo w tym teatrze, Od pewnego czasu podpisuję umowy na okresy dwuletnie. Nim podpiszę umowę na stałe, człowiek musi się sprawdzić.

Ludzie też tu pracują... jak w firmie? Co ich motywuje?

Osiągnęliśmy dobry poziom i widzimy wielkie zapotrzebowanie widzów na ofertę naszego teatru.

I nie boi się Pani, jak inni dyrektorzy, szykowanych zmian w systemie finansowania teatrów?

Nie, nie boję się, bo dziś zmian nie wprowadza się na dziko. Ktoś wcześniej na pewno je przetestuje.

A gdzie tu w ogóle służba? Powołanie?

Nie można mówić o służbie teatru dla społeczności lokalnej, jeśli ona nie jest zainteresowana tym, co się w teatrze dzieje. Każdy widz przecież płaci za bilet z własnej kieszeni. Każdy płaci za bilet po to, by czuć się w teatrze bezpiecznie, przeżyć w nim coś wartościowego i spotykać się w nim z innymi. To trzy najważniejsze cele teatrów dziś. Myślę, że przyszedł czas kolejnego powrotu - powrotu widza do teatru. Właśnie dlatego, że tu się można spotkać. Nowe media rodzą samotność. Teatr rodzi wspólnotę.

od 7 lat
Wideo

Wyniki II tury wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki