Teatr Logos w swoich ostatnich spektaklach skutecznie łączy różne formy scenicznej aktywności. Podobnie jest w najnowszej premierze - przedstawieniu „Gorzkie żale/Świt”, w którym ceremonii śpiewu i dramatu towarzyszy teatr tańca. Dając przejmujący efekt.
„Oryginalny pochodzący z XVIII wieku tekst Gorzkich żali odczytywany jest na nowo poprzez pryzmat badań nad traumą oraz tematyką psychotanatologii” - zapowiada reżyserka spektaklu, Joanna Gerigk.
Dzisiejszemu czytaniu intencji Gorzkich żali autorka przedstawienia dodaje też wymiar prywatności. Z niej bowiem, zakładając kostiumy na oczach widzów, wychodzą w teatralną przestrzeń aktorki przeistaczające się w postacie widowiska, komponowane w kipiący emocjami chór kobiet - komentatorek, ale i uczestniczek dramatu współczesności.
Chór to zresztą szczególny, bo nie tyle dążący do jedności, co artykułujący odmienność wszystkich jego składowych; podkreślający, że każda z tych kobiet jest inna, mimo wspólnoty wyrażania żalu z powodu czasów, w których przyszło im żyć i przeżyć, które fundują im ich kobiecość i (narzucone lub nie) relacje z męskością.
Wielka w tym zasługa indywidualności i różnych artystycznych doświadczeń pań biorących udział w przedsięwzięciu. Świetnie to zostało wygrane.
Bo oto spotykają się operowa diwa Agnieszka Makówka, z jedną z najbardziej wszechstronnych łódzkich aktorek teatralnych Karoliną Łukaszewicz, symbolem „Logosu” Jolantą Kowalską oraz nadającą potęgę charakteru każdej roli Jolantą Jackowską (o której głosie, jego sile wyrazu i nośności, można pisać prace doktorskie).
A razem z nimi znaczące, odważne, ekspresyjne Helena Saciuk, Ewa Stefańska-Nowak, Karolina Szymańska-Maziarz, Natalia Szymańska i Katarzyna Tercz. Jako przeciwwaga i zarazem źródło lamentów dołącza niewysłowiona, zamknięta w ruchu postać, raz Chrystus, za chwilę jego zdruzgotana nieszczęściem matka, w znakomitym wykonaniu tancerza Krzysztofa Pabjańczyka. Wyborny to zestaw, celnie oddziałujący na siebie nawzajem i na widza.
Chór kobiet wielodialektową modlitwą, wespół z nieskrywaną goryczą i boleścią prowadzi nas przez dojmujące doświadczenia traumy, związanej ze śmiercią bliskich - tej naturalnej i niezrozumiałej, z coraz bardziej wymykającymi się pojmowaniu sensem i znaczeniem życia, przytłaczającymi niepewnością i strachem. Powstałe w 1707 roku pasyjne nabożeństwo interpretuje się jako próbę wyrażenia męki Boga wcielonego.
Joanna Gerigk odwraca perspektywę - pochylamy się tutaj nad cierpieniem kobiet, matek, żon, córek, których nikt o zdanie nie pyta. Bóg i mężczyźni poświęcają się dla ludzkości, idą na wojnę, walczą o idee, rozpacz zaś, niepokój i udrękę życia po stracie pozostawiając w domu, niewiastom. Może dlatego Jezus zdaje się tu tak mało obecny. I do niego, za jego poświęcenie, te, którym był najbliższy jako człowiek, nie Bóg, mogą mieć przecież żal.
Wiele w tej inscenizacji wymownych znaków i nawiązań - także bardzo bieżących, jak do wojny w Ukrainie, łącznie ze strzałem do młodego mężczyzny, Jezusa. Wszystko jednak przebiega w atmosferze walki kobiet przynajmniej o uwagę.
Cała paleta ich emocji świetnie została zapisana w wypowiadaniu lub wykrzyczeniu przez poszczególne aktorki frazy: „Jezu mój kochany”. Są tu i gniew, i skarga, i rozczarowanie, i obelga, i pogodzenie z własnym losem, i zrzucenie tego, co nakazane. Kobiety gotowe są do obrazoburczych gestów, na sięganie po przemoc, jak w scenie kamieniowania i biczowania zbawiciela-człowieka, który wbrew ich uczuciom wybrał mękę, lub równie gwałtowne przemocy odrzucenie, w postaci kijów od szczotki ciskanych w kąt jak karabiny (co można też interpretować jako zerwanie z tzw. przemocą domową).
W ponurym anturażu, pośród piachu, ziemi, która jest i będzie grobem nas wszystkich, Joanna Gerigk precyzyjnie - ale i bez „owijania w bawełnę” - prowadzi widza przez misterium śmierci, bólu pożegnania i pełnej pasji niezgody na to, że po stracie nic już będzie takie, jakie było. Ów tygiel namiętności z mocą wybrzmiewa w sekwencji złożenia do grobu Chrystusa, w której zawarta jest nadzwyczaj dotykająca prawda o bliskiemu bałwochwalstwu pragnieniu wyrwania z ziemi tego, kogo kochaliśmy, którego jeszcze przed chwilą mogliśmy objąć, przytulić, z kim mogliśmy rozmawiać, o kim mogliśmy codziennie pomyśleć, że jest.
Pocieszenie tak trudno znaleźć, ale wspólnota boleści potrafi ułatwić wydobycie z traumy.
W świecie, który odchodzenie i śmierć wyrzucił poza nawias konieczności bycia młodym, atrakcyjnym, zdrowym, racjonalnym i wyłącznie zadowolonym to potrzebna refleksja. Ba, konieczna, zanim pozrywamy wszystkie więzy i zostaniemy jedynie z przesypującym się przez palce prochem w dłoniach.
Schodząca ze sceny procesja pogrążonych w żalu kobiet pozostawi maleńką, łapiącą się istnienia roślinkę, ostatnim gestem woli posadzoną w garści ziemi, na kościach zmarłych i wydobytą z mroku skromnym oświetleniem. Wyrośnie z niej kiedyś wielkie drzewo nowego życia i nadziei. Lecz z którego także, niestety, zrobimy kolejne krzyże...
Teatr Logos w Łodzi „Gorzkie żale/Świt - Misterium transu”, reż. Joanna Gerigk

NaM - Podlaskie ligawki
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
Dzieje się w Polsce i na świecie – czytaj na i.pl
- Sejm chce zmienić regulamin. Poseł nie ma wątpliwości, co to oznacza
- CBŚP uderza w mafię VAT-owską. Kolejne zatrzymania w sprawie nierzetelnych faktur
- Gwiazda polskiego kina świętuje. Ile wiesz o jego karierze? Rozwiąż quiz
- Sprawa z Archiwum X. Zabił stryjenkę i uciekł do USA. Po 23 latach stanie przed sądem