Czesław Miłosz zapewniał, że innego końca świata nie będzie. Po raz ostatni zamykamy oczy i wszystko znika, choć nadal wschodzi słońce, dzieci się rodzą, „trzmiel nawiedza różę”. A gdyby tak sprawić, że umierając naprawdę zabierzemy ze sobą cały świat? Może być większa władza na ziemi? - recenzja premierowego filmu "Tenet".
CZYTAJ NA KOLEJNYM SLAJDZIE
Pierwszy blockbuster, który oglądamy w multipleksach po ich uruchomieniu w pandemicznym czasie, nie zawodzi swoją widowiskowością i nastrojem. Światu zagraża III wojna światowa, w ratowanie ludzkości zaangażowani zostają przetestowani agenci specjalni i ambitni naukowcy. Eksplozje się mnożą, czas zmienia kierunek, samochody koziołkują na autostradach, wystrzelone pociski wracają do luf pistoletów, co chwila w ruch idą pięści. Mamy nawet samolot, który demoluje lotnisko i zmiany lokacji w atrakcyjnych zakątkach globu, niczym w opowieściach o przygodach Jamesa Bonda. Są również tajemniczy tamci z przyszłości, którzy chcą się rozprawić z przeszłością oraz ich łącznicy z teraźniejszością, którzy pragną zawładnąć nad współczesnością, by zapewnić sobie świetlaną (a może wieczną) przyszłość. Uff...
CZYTAJ NA KOLEJNYM SLAJDZIE
Tu nawet konstrukcja jest jak należy, bo zaczynamy od efektownego, dynamicznego wprowadzenia, by dobrnąć do imponującego, rozgrywającego się w kilku planach czasowych finału. A nad całością gęstnieje, charakterystyczny przecież dla Christophera Nolana, klimat zaburzenia czasoprzestrzeni, niepewności dotyczącej realności tego, co określamy jako rzeczywistość, dwuznaczności intencji postępowania bohaterów. Zostajemy zanurzeni w niemal fizycznie dotykającej widza, oblepiającej nieczytelnością i bezwzględnością, skrytej za naszą banalną codziennością przestrzeni nieustannych zmagań dobra ze złem, gdzie już od dawna dobro nie jest oczywiste, a zło osiągnęło niebotyczne rozmiary.
CZYTAJ NA KOLEJNYM SLAJDZIE
Tu nawet konstrukcja jest jak należy, bo zaczynamy od efektownego, dynamicznego wprowadzenia, by dobrnąć do imponującego, rozgrywającego się w kilku planach czasowych finału. A nad całością gęstnieje, charakterystyczny przecież dla Christophera Nolana, klimat zaburzenia czasoprzestrzeni, niepewności dotyczącej realności tego, co określamy jako rzeczywistość, dwuznaczności intencji postępowania bohaterów. Zostajemy zanurzeni w niemal fizycznie dotykającej widza, oblepiającej nieczytelnością i bezwzględnością, skrytej za naszą banalną codziennością przestrzeni nieustannych zmagań dobra ze złem, gdzie już od dawna dobro nie jest oczywiste, a zło osiągnęło niebotyczne rozmiary.
CZYTAJ NA KOLEJNYM SLAJDZIE