Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tokio 2020. Natalia Kaczmarek: Nie spodziewaliśmy się złota w sztafecie mieszanej. Nadal jestem w szoku [WYWIAD]

Tomasz Dębek
Tomasz Dębek
Złota sztafeta 4x400: Natalia Kaczmarek, Karol Zalewski, Kajetan Duszyński i Justyna Święty-Ersetic
Złota sztafeta 4x400: Natalia Kaczmarek, Karol Zalewski, Kajetan Duszyński i Justyna Święty-Ersetic Pawel Relikowski / Polska Press
Nie czuję się liderką żeńskiej sztafety. Tworzymy zgraną drużynę i uzupełniamy się nawzajem - podkreśla Natalia Kaczmarek, złota medalistka igrzysk olimpijskich w sztafecie mieszanej 4x400 m. W sobotę powalczy z koleżankami o drugi medal.

Dotarło do pani już to, co zrobiliście w zeszłą sobotę?
Na razie chyba jeszcze nie. Nie miałam nawet czasu, żeby usiąść i się nad tym zastanowić. Chociaż trochę zaczęło docierać podczas ceremonii, kiedy mieliśmy już medale w ręku.

Po zdobyciu medalu udało się pani zasnąć, czy emocje były zbyt wielkie?
Wróciliśmy do hotelu po 2 w nocy. Umyłam się i poszłam spać, bo rano czekała nas ceremonia medalowa. Ale zasnęłam dosłownie na chwilę. Emocje były takie, że o głębokim śnie nie mogło być mowy.

ZOBACZ TEŻ:

Co czuła pani stojąc na podium na Stadionie Olimpijskim?
Wielkie wzruszenie. Zawsze, kiedy grają hymn, nieważne jakiej rangi to impreza, człowiek strasznie się wzrusza. A już usłyszeć „Mazurek Dąbrowskiego” na igrzyskach olimpijskich po zdobyciu złotego medalu to chyba największe marzenie każdego polskiego sportowca. Cieszę się, że udało nam się je spełnić.

Karol Zalewski mówił, że na ceremonię medalową mieliście wejść ze zdjęciami zawodników, którzy pobiegli w eliminacjach, lecz na podium wejść nie mogli. Czemu ostatecznie tego nie zrobiliście?
Dostaliśmy informację, chyba od trenera, że mamy nie wychodzić z przygotowanymi zdjęciami. Podobno było ryzyko, że nas za to zdyskwalifikują. Nie chcieliśmy kusić losu i zostawiliśmy je.

Po powrocie w waszych drzwiach mijały się delegacje z gratulacjami?
Wszystko było zorganizowane tak, jak po medalu wioślarek. Po powrocie z ceremonii medalowej mieliśmy ustaloną godzinę spotkania z pozostałymi polskimi olimpijczykami. Byli siatkarze, trener Heynen, mnóstwo innych zawodników. Bili brawo, gratulowali, było bardzo miło. To niesamowita sprawa. Bardzo fajnie, że cała drużyna się tak wspiera.

Na spotkanie z dziennikarzami przyszliście bez medali. Dlaczego?
Nie chcieliśmy za bardzo pokazywać się z medalami, bo część z nas, która biegła tylko w eliminacjach, jeszcze ich nie dostała. [w poniedziałek wręczył im je prezes PKOl Andrzej Kraśnicki - red.] Nie do końca wiemy, dlaczego. Dopóki medali nie mieli wszyscy, chcieliśmy raczej unikać pokazywania się z naszymi.

ZOBACZ TEŻ:

Przed igrzyskami wierzyła pani w to, że zdobędzie tu medal?
Szczerze mówiąc, lecąc do Tokio nie liczyłam na podium w sztafecie mieszanej. Większe nadzieje wiązałam ze sztafetą żeńską. Po eliminacjach byliśmy trochę w szoku. Chyba wtedy uwierzyliśmy, że medal jest w zasięgu. Czy złoty? Nie wiem. Spodziewaliśmy się, że będzie bardzo ciężko. Rywale byli piekielnie mocni. Widać to po wynikach, bo następna trójka skończyła mega blisko siebie. Ale się udało, chyba jeszcze jesteśmy tym trochę zaskoczeni.

Finał sztafety mieszanej był dla pani pierwszym biegiem na igrzyskach. Mało kto może się pochwalić takim debiutem.
Nie byłam nawet na mistrzostwach świata seniorów! Tzn. byłam, ale na halowych, nie na stadionie. Pierwszy start, od razu finał i złoty medal. To niesamowite. Bardzo cieszę się, że nie zjadła mnie presja. Część zawodników mówi o tym, że gdy na ważnej imprezie zobaczą wielki stadion, presja czasem ich przytłacza. Wydaje mi się, że sobie z tym poradziłam.

Gdyby igrzyska odbyły się zgodnie z planem, mogło być zupełnie inaczej.
Przełożenie igrzysk o rok zdecydowanie mi pomogło. Chociaż myślę, że gdyby odbyły się w 2020, też bym sobie poradziła. Gdy odwołano igrzyska, trochę odpuściliśmy z treningiem. Wcześniej byłam w naprawdę wysokiej formie, ale powiem szczere, że nie wiem, czy byłoby aż tak dobrze jak w tym roku. Po tym, co pokazaliśmy w sztafecie można wywnioskować, że nie tylko mi posłużyło przełożenie tej imprezy. Wszyscy są w super formie i radzili sobie świetnie.

Jak duży postęp zrobiła pani od startów przed pandemią?
W tym roku poprawiłam rekord życiowy chyba o 1,5 sekundy. Ale wcześniej miałam dwa czy trzy lata, w których albo nie poprawiałam się w ogóle, albo o dziesiątą część sekundy. Żeby coś przeskoczyło, potrzeba naprawdę ciężkich treningów. W tym roku wszystko świetnie zagrało, mam nadzieję, że w przyszłym będzie podobnie. Ale nie wiem, czy poprawię się aż tak mocno (śmiech)

Trener Matusiński powiedział, że jest pani liderką kobiecej sztafety. Odczuwa to pani w ten sposób?
Nie czuję się liderką. Wydaje mi się też, że nie ma u nas takiej zawodniczki. Jestem teoretycznie najszybsza w tym roku. Ale mamy też Justynę Święty-Ersetic, która wraca po perypetiach zdrowotnych. Ona zawsze kończyła na ostatniej zmianie. Gosia Hołub-Kowalik biegała w tym roku we wszystkich sztafetach. To ona wprowadzała nas zresztą do tej drużyny. Iga Baumgart-Witan też zawsze biegała. Jeśli już, to wszystkie jesteśmy liderkami. Wspieramy się nawzajem, również zawodniczki rezerwowe. Wszystkie się uzupełniamy.

Co, gdyby trener kazał pobiec pani w finale na ostatniej zmianie?
Na pewno trochę bym się bała. To ogromna presja. Na ostatniej zmianie zawsze biegają najlepsze zawodniczki, bo biorą na siebie największą odpowiedzialność. W tym sezonie dwa czy trzy razy pobiegłam na ostatniej zmianie i dobrze sobie poradziłam. Jestem przygotowana na każdą decyzję.

Jako jedyna Polka nie zrezygnowała pani ze startu indywidualnego, w którym dotarła pani do półfinału.
Byłam przygotowana na start indywidualny. Nie miałam żadnych kontuzji. Ryzyko, że coś mogło się wydarzyć, było niewielkie. Finał byłby spełnieniem marzeń, ale półfinał to też dobry wynik. Żałuję tylko, że nie pobiłam życiówki. Zabrakło 0,07 sekundy. Nie wiem, co nie zagrało. Nie jestem jeszcze przyzwyczajona do takich imprez. Może biegów było jednak trochę za dużo? Dużego zmęczenia nie czuję, ale nogi nie są już tak świeże. Zaczęłam biegać pod koniec kwietnia, pierwszy raz mam tak długi sezon. Może górę wzięły emocje? Czas jest nieco słabszy niż oczekiwałam, ale nie mogę być niezadowolona. To drugi wynik w mojej karierze poniżej 51 sekund.

ZOBACZ TEŻ:

Na jaki rekord życiowy pani liczyła?
Wydaje mi się, że jestem przygotowana na 50,5 sekundy. Niestety, nie udało się pobiec tak szybko. Poniżej 50 sekund to już kosmiczne czasy. Ale zobaczymy, co przyniesie przyszłość. Mam dopiero 23 lata, daję sobie czas na rozwój. W tym sezonie udowodniłam, że stać mnie na bardzo wiele. Rezerwy są spore. W tym roku były może dwa treningi, na których naprawdę mocno się zmęczyłam. Jeśli będziemy mądrze dokładać obciążenia, powinno być dobrze.

Przed panią jeszcze start w sztafecie żeńskiej. [finał w sobotę ok. 14.30 - red.]
Mam czas na regenerację. Skupię się na odpoczynku. Skład na finał nie jest jeszcze ustalony. Nie jest więc powiedziane, że pobiegnę. Liczę na to, że trener da mi szansę. Pokazałam, że jestem w dobrej formie.

Brakuje pani kibiców na stadionie?
Kibiców nie ma, ale na trybunach pojawia się sporo polskich olimpijczyków. Daje się to odczuć, bo przed finałem sztafety krzyczeli naprawdę głośno. Chociaż ja akurat w czasie biegu nie słyszę absolutnie niczego, nawet jednego dźwięku. Dla mnie to więc bez znaczenia czy stadion jest pusty, czy wypełniony po brzegi.

ZOBACZ TEŻ:

Jak z perspektywy debiutantki wygląda życie w wiosce olimpijskiej?
Na początku byłam bardzo podekscytowana tym, że tu jestem. Od razu poszłam zwiedzić całą wioskę, akurat miałam na to czas. Z biegiem czasu przyzwyczaiłam się już jednak do tego, co się tu dzieje. Jest naprawdę super. Trochę tylko smutno, że jest COVID i musimy chodzić w maseczkach, są pewne ograniczenie, wiele rzeczy pozamykano. To chyba jedyna impreza sportowa z tak niesamowitą atmosferą. Wszyscy liczą na dobre wyniki i wspierają się nawzajem. Nawet ludzie z innych krajów.

Jest pani łatwiej dzięki temu, że w wiosce mieszka też Konrad Bukowiecki? Jak zareagował na to, że jego partnerka została mistrzynią olimpijską?
Oczywiście, to bardzo pomaga. Konrad powiedział, że jest ze mnie bardzo dumny. Chyba trochę się wzruszył. Bardzo się wspieramy. Oboje jesteśmy sportowcami, więc doskonale wiemy, ile znaczą, ale też kosztują takie sukcesy. Dlatego tym bardziej przeżywał mój występ.
Tomasz Dębek, Tokio
Obserwuj autora artykułu na Twitterze

Trwa głosowanie...

Ile medali zdobędą Polacy na igrzyskach w Tokio?

ZOBACZ TEŻ:

ZOBACZ TEŻ:

ZOBACZ TEŻ:

Piękna i ze złotym sercem. Dziennikarka meksykańskiego oddziału telewizji Fox Sports (i podobno była dziewczyna Ronaldinho) Erica Fernandez kocha nie tylko sport, ale też zwierzęta. Kolumbijka założyła fundację pomagającą psom, namawia też osoby śledzące ją na Instagramie (ponad 725 tys.) do adopcji. Robi to m.in. przez... swoje skąpo ubrane zdjęcia ze zwierzakami oczekującymi na nowy dom. Trudno przejść obok nich obojętnie.Uruchom i przeglądaj galerię klikając ikonę "NASTĘPNE >", strzałką w prawo na klawiaturze lub gestem na ekranie smartfonu

Seksowna dziennikarka sportowa Erika Fernandez rozebrała się...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki