Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tragedia w Będzelinie pod Koluszkami. Pijany kierowca potrącił córkę i zabił jej koleżankę [REPORTAŻ]

Anna Gronczewska
Anna Gronczewska
W małym Będzelinie koło Koluszek wszyscy dobrze znali dziewczynkę, która w niedzielę zginęła pod kołami auta. Znają też kierowcę, który ją śmiertelnie potrącił. Przed nią było całe życie. Miała dopiero 10 lat...

Kinga wróciła z wakacji. W niedzielę z rodzicami i starszą siostrą przyjechała do dziadków, którzy mają działkę w Będzelinie koło Koluszek. Kinga miała tam koleżankę Milenę. Razem postanowiły pojeździć na rolkach. Dochodziła godz. 18, gdy w dziewczynki wjechał pijany ojciec Mileny.

Kinga chciała jeszcze pojeździć z Milenką na rolkach

Mieszkańcy Będzelina do dziś nie mogą otrząsnąć się po niedzielnej tragedii. To niewielka wioska. Każdy zna każdego. Wiele osób jest ze sobą spokrewnionych. Wszyscy dobrze znają Annę i Janusza, dziadków Kingi, a także Andrzeja, ojca Mileny, sprawcę tragedii. - Tak się cieszyliśmy, że położyli nam w piątek nowy asfalt - mówi starszy mężczyzna prowadzący asfaltową drogą rower. - A już w niedzielę został splamiony krwią... Nie myślałem, że czegoś takiego dożyję!

Anna i Janusz mają w Będzelinie działkę. Stąd pochodzą, choć mają też mieszkanie w Łodzi. Wnuczki były ich wielką radością. Kinga miała 10 lat.

- Wspaniała dziewczynka - zapewniają sąsiedzi Anny i Janusza. - Często przyjeżdżała do dziadków. Grzeczna, uśmiechnięta. Bardzo mądra i ostrożna. Chyba w tamtym roku zaprzyjaźniła się z Mileną, córką tego Andrzeja. Wiele czasu spędzały razem. Ta Milenka to też fajna dziewczynka. Była rok młodsza od Kingi, ale szybko znalazły wspólny język.

Kinga wróciła z wakacji. Była w górach. W niedzielę pojechała z rodzicami na działkę do dziadków. Rodzice z siostrą wrócili do domu, a Kinga została. Chciała pojeździć z Milenką na rolkach. Jeszcze w niedzielę dziadkowie mieli ją odwieźć do Łodzi.

- Gdyby pojechała godzinę wcześniej, to pewnie by żyła - mówią w Będzelinie.

Maja to rówieśnica Kingi. Mówi, że ją bardzo dobrze znała, były dalekimi kuzynkami. - Bardzo lubiłam Kingę - zapewnia Maja. - Czasem się bawiłyśmy. Chodziłyśmy na pole. Siadałyśmy, puszczałyśmy muzykę, rozmawiałyśmy. Jeździłam też z nią i Mileną na rolkach. W niedzielę przyjechała do mnie koleżanka. Widziałyśmy Kingę i Milenę, jak jeździły na rolkach. Wiem, że one lubiły sobie odpocząć i usiąść na brzegu drogi.

Pan Władysław urodził się i wychował w Będzelinie. Zna tu wszystkich. Jeździ na wózku inwalidzkim. W niedzielę odwiedził Janusza i Annę, dziadków Kingi. Mieszka po sąsiedzku.

- Były też dziewczynki, Kinga i Milena - wspomina. - Zjadły obiad. Pobawiły się na huśtawce. Potem poszły pojeździć na rolkach. Po nowym asfalcie. Za godzinę dziadkowie mieli zabrać Kingę do domu do Łodzi...

Pan Władysław siedział z dziadkami Kingi, gdy nagle rozległ się wielki huk. Przez chwilę nie wiedzieli, co się stało. - Janusz wybiegł na ulicę, po chwili przybiegł po żonę - wspomina pan Władysław. - Pewnie już czuł, co się stało. To było kilkadziesiąt metrów od ich domu.

Słychać było szloch, krzyki

Huk usłyszeli też inni mieszkańcy wsi. Pospieszyli z pomocą. Na miejscu zobaczyli zalaną krwią Kingę i kucającą w rowie zakrwawioną Milenę. Zadzwoniono po pogotowie. Jednym z pierwszych na miejscu był sołtys Będzelina Sławomir Klimek. Gdy tylko zobaczył Kingę, od razu wiedział, że nie jest dobrze. Leżała w nienaturalnej pozycji. Miała zakrwawioną głowę, nie dawała oznak życia. Zaczął ją reanimować. Robił to do przybycia śmigłowca Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Ratownicy przejęli od niego akcję reanimacyjną. - Reanimowali ją chyba z godzinę - wspominają w Będzelinie. - Na miejscu byli jej dziadkowie, rodzice. Mieli nadzieję, że dziewczynkę da się uratować. Słychać było szloch, krzyki.

Czytaj też: Tragiczny wypadek w Będzelinie koło Koluszek. Samochód wjechał w dwie dziewczynki siedzące na poboczu

Niedaleko rannych dziewczynek stał zielony opel astra. Wysiadł, a w zasadzie wyczołgał się z niego 44-letni Andrzej Ch., ojciec Milenki. Chwiejnym krokiem, trochę na czworakach, poszedł w stronę domu. Od miejsca wypadku dzieliło go 200 metrów. - Niektórzy mówią, że nie mógł iść, bo taki był pijany i że uciekł - zauważa pan Władysław. - Był pijany, ale nie widziałem, by szedł na czworakach. Nie można też powiedzieć, że uciekał. On poszedł do domu. Usiadł na wersalce i czekał na policję.

W Będzelinie twierdzą, że jego ucieczka nie miałaby żadnego sensu, bo wszyscy we wsi dobrze go znali i wiedzieli, kto spowodował tragiczny wypadek.

- On był tak pijany, że nawet nie wiedział, co wokół niego się dzieje - twierdził jeden ze świadków wypadku. - Pewnie nawet nie zauważył, że potrącił córkę.

Na miejscu wypadku pojawiła się szybko żona Andrzeja Ch. Podbiegła do córki. - Milenka siedziała w kucki w rowie koło jezdni - wspomina pan Władysław. - Z ust leciała jej krew. Trzymała się za klatkę piersiową. Mówiła, że ją bardzo boli. Mama podeszła do córki. Milenka wstała. I razem odeszły do domu. O ile wiem, to dopiero z domu Milenkę zabrało pogotowie. Skarżyła się na ból w klatce piersiowej, straciła zęby.

Pani Danuta mieszka niemal przy miejscu tragedii. Jej mąż pobiegł tam jako jeden z pierwszych. - Ja nie mogłam tam iść, kilka lat temu straciłam w wypadku syna - mówi. - Miał 28 lat. Wiem, co czują rodzice Kingi...

W Będzelinie zastanawiają się też, czy można było uniknąć tej tragedii. Niektóre media twierdzą, że mieszkańcy wsi widzieli nie raz Andrzeja za kierownicą i nic nie robili, choć wiedzieli, że nie ma prawa jazdy. - To przesada - uważa jedna z mieszkanek wsi. - Wiedziałam, że nie ma prawa jazdy. Zielonym oplem jeździła zazwyczaj jego żona. Ja jego za kierownicą nigdy nie widziałem.

Są jednak i tacy, którzy mówią, że Andrzej nie raz pijany po okolicy jeździł autem. Jak ustaliła policja, nigdy nie miał prawa jazdy.

- Mnie bardzo żal Kingi, bo jej życia nikt nie przywróci - twierdzi pani Maria. - Stała się straszna tragedia, o której nie zapomnimy nigdy. Ale tego Andrzeja też mi żal, to bardzo dobry chłopak. Coś takiego go trafiło! Wcześnie umarł mu ojciec. Matka sama wychowywała jego i rodzeństwo.

Pani Maria dzień przed tragedią, w nocy z soboty na niedzielę, miała straszny sen. Od razu wiedziała, że nic dobrego to nie wróży. - Na pogrzeb mi się śniło! - przekonuje pani Maria. - I sen się spełnił. Jednak nie przypuszczałam, że to będzie pogrzeb Kingi. Znałam ją bardzo dobrze. To takie zdolne, mądre dziecko. Jeszcze w niedzielę ją żywą widziałam. Byli u mnie jej rodzice, dziadkowie, ale jeszcze przed tragedią.

Lubił wypić, ale pijakiem nie był

Andrzeja Ch. też wszyscy znają. Mieszka z rodziną tuż przy lesie w ładnym piętrowym, murowanym domu z zadbanym ogródkiem. Pracował w firmie budowlanej. Był też miejscową „złotą rączką”.

- Lubił wypić, ale pijakiem nie był - twierdzi pan Władysław.

Inni mieszkańcy wsi mówią, że jego największą słabością był właśnie alkohol. - Czasem nie miał umiaru i tak musiało się to skończyć - dodają.

Jednak większość mieszkańców Będzelina podkreśla, że był porządnym, bardzo pracowitym i uczynnym człowiekiem. - Sam utrzymywał żonę i trójkę dzieci - mówią. - Był jedynym żywicielem. Jak oni teraz będą żyć?

Andrzej Ch,. oprócz Mileny ma jeszcze dwoje dzieci - córkę i syna. - Ta druga córka jest niepełnosprawna, chyba chodzi do specjalnej szkoły - tłumaczą sąsiedzi.

Policjanci nie mieli problemu z zatrzymaniem Andrzeja Ch. Czekał na nich w domu. Miał 2,8 prom. alkoholu w organizmie. Trzeba było czekać dzień, by można było go przesłuchać. Opowiadał potem policjantom, że w okolicy, niedaleko miejsca wypadku wykonywał prace budowlane. Po ich zakończeniu razem z kolegami postanowili to uczcić. Wypili w trójkę dwa litry wódki i po cztery piwa na głowę. W takim stanie Andrzej Ch. usiadł za kierownicą.

- Usłyszał zarzuty dotyczące spowodowania w stanie nietrzeźwości wypadku ze skutkiem śmiertelnym, połączonego z ucieczką z miejsca zdarzenia - informuje Krzysztof Kopania, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi.

12 lat za śmierć człowieka

Do podobnych tragedii dochodzi co jakiś czas. Pięć lat temu kierowca mercedesa potrącił w centrum Łodzi, przy ul. Rewolucji 24-letnią kobietę, która prowadziła wózek z dzieckiem. Matka zginęła, jej dziecko zostało ranne, na szczęście przeżyło. Kierowca uciekł. Gdy go zatrzymano, miał ponad promil alkoholu we krwi. W 2013 r. doszło też do kolejnej tragedii z udziałem pijanego kierowcy. 33-letni Kamil Z., u zbiegu ul. 6 sierpnia i Żeromskiego w Łodzi śmiertelnie potrącił 10-letniego chłopca i 63-letnią kobietę. Miał we krwi 2 promile. Nie posiadał prawa jazdy. Sąd skazał go na 12 lat więzienia - najwyższy wymiar kary, jaki grozi za takie przestępstwo.

Andrzejowi Ch. też grozi 12 lat. Sąd Rejonowy w Brzezinach podjął decyzję o jego aresztowaniu na trzy miesiące.

- I chłop zmarnował życie sobie, swojej rodzinie i rodzinie Kingi - mówi mieszkanka Będzelina. - Nie wiem, jak tu pokaże się ludziom na oczy, gdy wyjdzie z więzienia. Czy wybaczą mu rodzice i dziadkowie Kingi? Zrobił też wielką krzywdę swojej rodzinie. Czy Milena mu to wybaczy, gdy dorośnie?

Milenę zawieziono do Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi. Jej życiu nie zagraża niebezpieczeństwo, choć jeszcze nie wiadomo, czy we wrześniu z innymi koleżankami zasiądzie w ławkach szkoły w Będzelinie. Kinga już nie usłyszy szkolnego dzwonka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki