Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tyle wątpliwości, ile śmieci i ludzi, od których trzeba je odebrać

Jolanta Baranowska
Krzysztof Szymczak
Co czeka Łódź 1 lipca, czyli w dzień, gdy wejdzie w życie nowa ustawa o zagospodarowaniu odpadów i za odbiór śmieci od łodzian będzie odpowiadał Urząd Miasta?

W jakim celu zafundowano nam rewolucję śmieciową, czyli nowe zasady gospodarowania odpadami, które zaczną obowiązywać od 1 lipca? Żeby zniknęły dzikie wysypiska z lasów, a mieszkańcom domków jednorodzinnych przestało się opłacać podrzucanie śmieci do sąsiadów ze spółdzielni. W końcu, jak każdy zapłaci taką samą kwotę "podatku" śmieciowego, a miasto zadeklaruje, że odbierze za tę opłatę każdą ilość i rodzaj odpadów - to nikt nie będzie cichaczem, pod osłoną nocy, wywoził gruzu po remoncie domu czy worków z trawą do lasu. Tyle teorii. A jak to wygląda dziś, na kilka tygodni przed wejściem w życie reformy, po wyborze firm, które mają odebrać od nas odpady i gdy teoretycznie każdy łodzianin powinien już zadeklarować władzom miasta: segreguje czy nie.

W 2010 roku naliczono w Łodzi ponad 1.300 dzikich wysypisk. W 2009 roku było ich 1200. A jeszcze w 2004 roku tylko 600. Ergo: coraz więcej i więcej. Problem "niczyich" śmieci, za uprzątnięcie których musiało zapłacić miasto, czyli my wszyscy, z naszych podatków, narastał. Tylko w 2011 roku miasto wydało na ich usuwanie ponad 2 mln zł: 700 tys. zł na Bałutach, 670 tys. zł na Górnej, 450 tys. zł na Widzewie, 250 tys. zł na Polesiu i niecałe 5 tys. zł w Śródmieściu. W 2012 roku szacowano te koszty już na 3 mln zł. Zarówno pracownicy straży miejskiej, jak i sanepidu mogli obudzeni w nocy i z zamkniętymi oczami wyliczać miejsca, gdzie podrzucone odpady można znaleźć zawsze. Ciągle rosła liczba dzikich wysypisk śmieci na Widzewie. A któregoś razu na Górnej, w jednym miejscu, wydział gospodarki komunalnej Urzędu Miasta Łodzi znalazł ich... 70. Na ulicę Janosika, Chałubińskiego, Krańcową czy Biegunową można było jeździć niezliczoną ilość razy, a i tak śmieci znalazło się tam zawsze.

W Łodzi próbowano już chyba wszystkiego, żeby pozbyć się dzikich wysypisk. Miasto od 2006 roku organizowało akcję "wystawka". Przed dom można było wtedy wystawić wielkogabarytowe śmieci, z którymi nie wiadomo co zrobić, np. stare meble. Tylko w 2010 roku zebrano ich 870 ton. Od 2009 roku działał tzw. Punkt Dobrowolnego Dostarczania Odpadów, który ostatnio przechrzcił się na Punkt Selektywnej Zbiórki Odpadów (ul. Zamiejska), gdzie też bezpłatnie można oddać śmieci duże lub kłopotliwe, np. zużyte opony, meble czy pojemniki po farbach. Do tego dochodzi akcja zbierania akumulatorów i baterii (prawie 12 ton w 2010 roku) czy elektrośmieci (43 tony w 2010 roku).

Zdarzało się też, że straż miejska wciągała gumowe rękawice, otwierała podrzucone worki i szukała rachunków lub innych dokumentów z nazwiskami właścicieli. A potem pukała do drzwi takiego delikwenta. Na Widzewie i Górnej takie przypadki zdarzały się nagminnie.

W lutym 2011 roku władze miasta zleciły nawet wielką, zakrojoną na szeroką skalę kontrolę czystości w Łodzi. Przez dwa miesiące, każdego dnia, straż miejska, pracownicy Zakładu Dróg i Transportu oraz urzędnicy jeździli i sprawdzali m.in. czystość ulic oraz poszukiwali dzikich wysypisk. Później kontrole były organizowane raz na tydzień.

Ale żeby zaoszczędzić na rachunkach, zawsze łatwiej było podpisać umowę na odbiór mniejszej ilości śmieci, a resztę wywieźć do lasu. Tyczyło się to zarówno przedsiębiorców, jak i mieszkańców domków jednorodzinnych.

Podobne problemy były z segregacją odpadów. Ilość produkowanych przez łodzian śmieci rosła. W 2005 roku było to 287 tys. ton, ale już w 2010 roku 320 tys. ton. Podobnie wyglądało to w 2011 i 2012 roku. Ponad 170 tys. ton, czyli 64 procent odpadów, w 2010 roku trafiało na wysypiska. Reszta trafiała do sortowni i była ponownie wykorzystywana. W 2012 roku było to około 34 procent wszystkich odpadów.

Miasto miało problem z selektywną zbiórką śmieci. Wprawdzie w 2012 r. już w sumie 100 procent budynków wielorodzinnych, podlegających pod miejskie administracje nieruchomości, wspólnoty czy spółdzielnie miało pojemniki do segregowania odpadów. Ale na mieszkańcach domów jednorodzinnych trudno było wymóc nie tylko pojemniki do sortowania odpadów, ale nawet podpisanie jakiejkolwiek umowy na wywóz śmieci. W 2011 roku umowy obejmujące recykling miało tylko 50 procent gospodarstw jednorodzinnych. Tylko w pierwszym kwartale 2011 roku straż miejska wystawiła w związku z tym 107 mandatów (do 500 zł), dała 45 pouczeń i skierowała cztery sprawy do sądu. Dała też 152 mandaty, 22 pouczenia i jeden wniosek za brak jakiegokolwiek pojemnika na odpady. Liczba ukaranych rosła. W analogicznym okresie 2010 roku w przypadku selektywnej zbiórki ukarano mandatami 67 osób, 22 pouczono, a cztery wysłano do sądu. Za brak pojemnika na odpady komunalne mandat zapłacić miało 31 osób. Pouczono 11 osób.

W 2012 r. umowy na segregację odpadów miało ponad 70 procent nieruchomości z domkami jednorodzinnymi.

Dodając, że na przełomie 2011 i 2012 roku w Polsce na wysypiska trafiało średnio aż 92,5 procent odpadów - Łódź miała bardzo przyzwoite wyniki. Ale to wszystko mało i na małą skalę. Potrzeba było rozwiązań systemowych i to nie tylko w Łodzi, ale w całym kraju.

Lekiem na dzikie wysypiska, brak umów na odpady, podrzucanie śmieci i niechęć do segregacji miała być nowa ustawa śmieciowa. Ustawa o utrzymaniu czystości i porządku w gminach została przyjęta już w 2012 roku, ale gminy dostały czas do 1 lipca na jej dostosowanie do potrzeb samorządów.

Ustawa zakłada, że za odpady produkowane przez daną gminę odpowiadają jej władze, czyli urząd miasta czy gminy. To nie właściciele nieruchomości będą się martwić o umowy z firmami, które odbierają odpady, ale magistrat. Mieszkańcy mają zaś zapłacić jednolity w całej gminie "podatek śmie-ciowy". Za te pieniądze mają mieć odebrane wszystkie odpady, jakie wyprodukują. Nikt im nie będzie wyliczał, czy będą mieć dwa małe woreczki odpadów komunalnych w miesiącu, czy co tydzień 10 worków ze skoszoną w ogrodzie trawą. I - co najważniejsze - nie będzie powodu, by wywozić śmieci do lasu i oszczędzać na koszach.

Ustawę wprowadzono. A pod koniec 2012 roku wybuchła dyskusja, jak nam będą liczyć ten podatek i w jakiej wysokości. W Łodzi pojawiły się trzy propozycje: od osoby, od ilości zużytej wody lub od powierzchni lokalu. Ostatecznie w sondzie prowadzonej przez Urząd Miasta, 89 procent łodzian opowiedziało się za płaceniem od osoby. Co zaakceptowała Rada Miejska. Poważniejsze dyskusje wywołała wysokość stawki. Pierwsze propozycje władz miasta były na poziomie 18 zł od osoby, dla tych, którzy segregują odpady oraz 36 zł dla tych, którzy nie chcą lub nie mają możliwości prowadzić recyklingu. Na głowę wiceprezydenta Radosława Stępnia, który zaproponował stawki, posypały się gromy. Ostatecznie Rada Miejska w Łodzi przyjęła opłatę 12,69 zł dla tych, którzy segregują oraz 16,50 zł dla tych, którzy nie będą stosować recyklingu. Zbyt mała różnica? Nie będzie opłacało się segregować? Być może. Ale władze miasta tłumaczyły to też tym, że część łodzian po prostu nie ma takiej możliwości. Tyle że od początku miasto zapowiadało, że to kwoty, które mogą się kiedyś zmienić. Również na korzyść mieszkańców. Magistrat argumentował, że takie sumy wyszły, gdy liczono koszty funkcjonowania całego systemu. Ale zweryfikuje je - najprawdopodobniej po 1,5 roku - czyli na początku 2015 roku. Miasto chce, by minął przynajmniej cały rok z nowymi rozliczeniami.

W międzyczasie pojawił się problem, kto te odpady od łodzian odbierze. Do tej pory największą część rynku miały dwie firmy: prywatny Remondis oraz miejska spółka MPO. Tyle że ustawodawca zakazał powierzania tej usługi wybranym przez miasto firmom. Spółka musiała wygrać przetarg. Było nawet blisko sprzedaży MPO, któremu nikt nie mógł dać gwarancji, że wygra walkę o łódzkie odpady. Ostatecznie MPO wygrało przetarg na Polesiu oraz (w konsorcjum z SITA Polska) na Górnej. A o projektach prywatyzacji przestano mówić. Z Widzewa i Śródmieścia odpady ma odbierać firma Remondis, a z Bałut Eko Serwis z Kutna. Sytuację może zmienić tylko odwołanie do Krajowej Izby Odwoławczej.

Czy to koniec problemów śmieciowych? Nie, dopiero początek. A ilu mieszkańców - tyle problemów.

Takie choćby pojemniki na odpady. Dziś każda nieruchomość sama decydowała, kto odbierze od niej śmieci. I tak, na jednej ulicy mogło jeździć pięć firm odbierających odpady. Teraz będzie jedna na całą dzielnicę. Tylko, co z pojemnikami na odpady? Firmy mają różne pomysły. Remondis chce przesuwać kosze między nieruchomościami - ale za stosowną opłatą. MPO sprzedaje swoje pojemniki.

Ile trzeba mieć pojemników? Ci, którzy zdecydują się na segregację, od 1 lipca powinni wyposażyć się w trzy: na surowce, odpady bio oraz pozostałość po segregacji. W spółdzielniach, wspólnotach czy budynkach wielorodzinnych, administrowanych przez miejskich zarządców, będą się o to martwić zarządcy. W domach jednorodzinnych będzie można segregować odpady w zwykłych workach ze sklepu, ale dobrze, by były lekko przezroczyste i było przez nie widać, jakie odpady się w nich znajdują. Domki mogą też osobno segregować szkło. Chodzi o te nieruchomości, które taką segregację wcześniej robiły. Worki trzeba będzie jednak kupić samodzielnie, czyli do tych 12,69 zł za miesiąc trzeba sobie jeszcze dodać parę groszy na worki.

Jak będą odbierane pozostałe, kłopotliwe odpady? Liście i trawa w workach - jak mokre odpady bio (np. obierki z warzyw), które wystawimy z resztą odpadów i będą odbierane w ramach naszych miesięcznych opłat. Tzw. duże gabaryty (np. meble) w domach jednorodzinnych będą zabierane dwa razy w roku, a w wielorodzinnych - dwa razy w miesiącu. Elektrośmieci typu lodówki, pralki itp. będzie można oddać firmie, która sama po nie przyjedzie. Bezpłatnie. Kontakt do niej można znaleźć na stronie www.czystemiasto.uml.lodz.pl. Na leki i termometry znajdziemy kosze ustawione w aptekach.W Łodzi jest też ponad 1.000 punktów odbioru baterii. Jest też możliwość zainstalowania takiego kosza przy każdej nieruchomości. Natomiast w Punkcie Selektywnej Zbiórki Odpadów na ul. Zamiejskiej i (w niedługim czasie) na ul. Kasprowicza, a docelowo w pięciu miejscach w mieście, można oddać darmo elektrośmieci, opony, pojemniki po farbach, a nawet meble, czyli wszystkie duże i problematyczne odpady.

A jak często firmy będą je od nas odbierać? W zasadzie wszystkie firmy, które uczestniczyły w przetargach zadeklarowały, że będą odbierać wszystkie rodzaje odpadów (czyli surowce, odpady bio oraz pozostałość po segregacji) trzy razy w tygodniu, a latem nawet cztery razy. Firmy stwierdziły, że jest to dla nich opłacalne. Tak więc nawet z domków jednorodzinnych odpady będą odbierane co dwa dni. Wprowadzono też zasady odbierania odpadów od firm oraz z ogrodów działkowych. A co z tymi, którzy mają nietypową sytuację? Np. od czasu do czasu korzystają z działki letniskowej pod Łodzią? Opłatę śmieciową zapłacą w Łodzi. A kto odbierze od nich odpady po weekendzie czy po wakacjach, które spędzą na działce? Jeśli ktoś wyjeżdża na całe wakacje, to być może będzie mu się chciało iść do swojej spółdzielni czy urzędu gminy, oświadczyć, że przez dwa miesiące nie będzie go w Łodzi, więc nie będzie też płacił. A potem iść do urzędu gminy w podłódzkim samorządzie i zgłosić się na dwa miesiące do wnoszenia opłat, a co za tym idzie i odbioru odpadów. Ale czy zrobi to rodzina, która spędza weekend na działce? Ona powinna zabrać swoje odpady i przywieźć je do kontenera w Łodzi. Powinna. Ale czy te śmieci nie trafią jednak do pobliskiego lasu? Wtedy idea opłat śmieciowych wzięłaby w łeb.

Dokładnie tak samo może być z ideą segregacji. Przypomnijmy. 100 procent spółdzielni i wspólnot oraz 70 procent domków jednorodzinnych w Łodzi segreguje odpady. Miasto uczyło tego łodzian od 2006 roku! I co? W środę mijał termin składania do miasta deklaracji na odbiór odpadów.
Abstrahując od tego, że ze wszystkich nieruchomości w Łodzi powinno być ich 80 tysięcy, a było jedynie 20 tysięcy, dało się zauważyć inną niepokojącą tendencję. O ile domy jednorodzinne i wspólnoty decydują się raczej na segregację, to już w spółdzielniach mieszkaniowych większość... rezygnuje z segregowania. Takim jaskrawym przykładem może być SM Jagiełły. Prekursor i lider w segregacji. Spółdzielnia wdrażała się w recykling od 2007 roku. W pierwszej chwili spółdzielcy opowiedzieli się nawet za kontynuowaniem segregacji, ale gdy usłyszeli, że dostosowanie SM do nowych zasad może kosztować nawet 1,5 mln zł, które będą musieli pokryć w czynszach - opowiedzieli się za starym sposobem: wszystko do jednego kubła.

Mieszkańców SM im. Jagiełły odstraszyła też informacja, że trzeba będzie myć butelkę po oleju czy kubeczek po jogurcie - nim wrzuci się go do pojemnika na posegregowane odpady. A tak naprawdę duże bloki - przede wszystkim wieżowce - odstraszyła odpowiedzialność zbiorowa za segregowane odpady. Wystarczy, że jedna (!) osoba z bloku wrzuciłaby do surowców zwykłe, kuchenne odpadki, a cała idea segregacji, a co za tym idzie i niższe rachunki za śmieci - musiałyby upaść. A wydział gospodarki komunalnej zamówił nawet nowe aparaty fotograficzne, którymi chce dokumentować takie przypadki.

Podobnie będą postępować firmy odbierające odpady. Co wtedy? Spółdzielnia - mimo zadeklarowanej segregacji - i tak zapłaciłaby jak za śmieci nieposegregowane. Nie wszystkim się to podoba. I nie chodzi tu tylko o fanów ekologii i recyklingu. Ludzie po prostu potrafią liczyć. Tymczasem czteroosobowa rodzina przy zadeklarowanej segragacji zapłaci 12,39 zł razy cztery, czyli ok. 50 zł miesięcznie. Ta, która nie segreguje, aż 65 zł (cztery razy po 16,50 zł).

Chyba że zadeklaruje mniejszą liczbę mieszkańców domu... Dziś szacuje się, że jest ok. 712 tysięcy łodzian. A ile "będzie" po 1 lipca? I kto zapłaci za tych, których "nie ma"?

Teoretycznie - jak wyliczyło miasto - statystyczny łodzianin produkuje ok. 420 kg śmieci rocznie. Będą je segregować? Nie? Tego miasto miało dowiedzieć się z deklaracji, które miały wpłynąć do 15 maja. Szacowano, że będzie ich 80 tysięcy. W minioną środę przed południem było 20 tysięcy - przede wszystkim od dużych nieruchomości: spółdzielni, wspólnot, miejskich administracji nieruchomości. Właściciele domków jednorodzinnych dopiero się obudzili. Co teraz mogą zrobić? Jak najszybciej tę deklarację złożyć. A wcześniej znaleźć m.in. starą umowę z odbiorcą odpadów. I lepiej, by ona była. Bo jeśli nie, to straż miejska ma jeszcze dwa miesiące na ukaranie mandatem za jej brak.

A co, jeśli po 1 lipca takiej umowy z miastem na odbiór odpadów nie będzie? Czy śmieciarka, jadąca ulicą, nas ominie? Nie. Odpady zostaną odebrane, nawet jeśli będą nam się wysypywały z pojemnika, ale na pewno zostanie wszczęte postępowanie: czemu nie było deklaracji, czemu nie wnosimy opłat lub nabyliśmy zbyt mało pojemników na odpady. A trzeba mieć świadomość, że opłata śmieciowa podlega pod zapisy ordynacji podatkowej. Deklaracja śmieciowa wygląda prawie jak PIT składany każdego roku do skarbówki, a kary za nie wnoszenie opłat też nie będą mniejsze...
Jolanta Baranowska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki