Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

U księdza Zbigniewa spod Sieradza niczym jak w słynnym "Ranczu"

Dariusz Piekarczyk
Ksiądz prałat Zbigniew Stefański, proboszcz parafii Stolec koło Złoczewa, na zachodnim krańcu powiatu sieradzkiego, zapewne nie oglądałby serialu "Ranczo", gdyby nie jego parafianie.

- Podczas jednej wycieczki parafianie poczęstowali mnie winem i pytają: "Dobry ten mamrot proboszczu, prawda" - mówi duchowny. - Ja na to, jaki mamrot, co wy tam gadacie. A na to parafianie: "To ksiądz nie wie co to mamrot, mój Boże, to ksiądz "Rancza" nie ogląda, no niemożliwe".

Przyrzekłem im, że "Ranczo" zobaczę, może nie wszystkie odcinki, ale zobaczę. Zobaczyłem i wiem co to mamrot. Wino ksiądz Zbigniew pije zresztą codziennie, nie, nie dla poprawienia nastroju czy zdrowotności. Pije wino mszalne.

- Dobre wino mszalne najlepiej, żeby było gronowe, białe - wyjaśnia duchowny. - Dlaczego białe? To proste, łatwiej, jak uroni się kropelka lub dwie, uprać potem bieliznę ołtarzową. Czerwonego też się używa, ale rzadziej. Głównie wspólnoty neokatechumalne. To białe powinno być wytrawne albo półsłodkie. O wino trzeba dbać, żeby się nie popsuło. Jak zrobi się ocet, to mszy świętej nie można odprawić, bo nieważna. Najlepiej, żeby wino miało od 11 do 20 procent. Takie w sam raz to 15-procentowe. Nie może być to byle jakie wino. Musi spełniać wskazania Kongregacji do spraw Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów dla Wina Mszalnego.

Jak wino to i komunikanty oraz hostie. A więc komunikanty, czyli małe opłatki, które wierni otrzymują od kapłana podczas komunii świętej, mają z reguły około 3,5 cm średnicy i trafiają do parafii w paczkach po tysiąc sztuk. Hostia, czyli opłatek spożywany przez księdza podczas nabożeństwa, ma 7 centymetrów średnicy i pakowana jest po 100 sztuk. - Dobry opłatek nie może się kruszyć. Musi się lekko świecić i mieć smak opłatka, a nie gofra czy andruta - wyjaśnia ksiądz. - Opłatki wypieka firma mająca specjalny certyfikat od biskupa. Wino, komunikanty i wszystko co tam trzeba dostarcza, gdzieś od 30 lat, pan Marian z Częstochowy. To człowiek legenda.

Proboszcz w świetle kamer

Ksiądz Zbigniew rozpoczął swoją posługę w Stolcu w blasku kamer telewizyjnych i fleszy aparatów fotograficznych. Miał, rzec można, prawdziwe "wejście smoka". W połowie marca parafianie zbuntowali się przeciwko decyzji biskupa ordynariusza diecezji kaliskiej o odwołaniu lubianego wikarego. Winą za to obarczyli proboszcza. Na drzwi prowadzące do świątyni nałożyli łańcuchy i kłódki. Biskup ordynariusz w końcu skruszał. Proboszcza odwołał. Pojawił się ksiądz Zbigniew, który miał konflikt wyciszyć. I wyciszył, a dziś jest tu niczym ksiądz Piotr z serialu "Ranczo" lub proboszcz Antoni z "U Pana Boga za piecem".

- Dobrze mi tu w tym moim Stolcu - mówi zamyślając się i uśmiechając tajemniczo. - Ludzie tu dobrzy, pobożni, szanują księdza.

Parafia liczy jakieś 2700 wiernych, a rodzin 653. Niedawno skończyłem kolędę. Dziennie jakieś 30 rodzin odwiedzałem. A kolęda u nas szczególna, jakiej w mieście pewnie nie ma. Przyjeżdżają po mnie i ministrantów, a zabieram ich dwóch, a nawet czterech i to w nagrodę za gorliwość. Ludzie wychodzą przed dom, witają kapłana. Ministranci wchodzą do domu przede mną, śpiewają kolędę i czytają fragment Ewangelii Świętego Łukasza o narodzeniu Chrystusa. Potem wspólna modlitwa.

Po kolędzie to przytyłem z pięć kilogramów. No tak, w każdej wsi obiad wystawny. Z reguły rosół, ale zdarzała się ogórkowa lub grzybowa. I kilka rodzajów mięs i ciasta. Ale alkoholu to nie piję. 23 lata księdzem jestem i nie piję. Kiedyś proponowali, a może wino, a może koniaczek. Teraz już nie, bo wiedzą, że nie wypiję. W pracy przecież się nie pije, a ja jestem w pracy całą dobę. No niechby tak się zdarzyło, że o drugiej albo trzeciej w nocy zadzwoni ktoś, że kapłan potrzebny do umierającego. I co, nie pojadę, bo będę uchlany?

Wracając do kolędy. W parafii jest duża, słynna na region dyskoteka. I tam też idę z kolędą. A co, do zakładów pracy, szkół chodzę, to tam mam nie iść? Nie powiem, stolik przygotowany, świece, krzyż. W dyskotece czytam zawsze fragment ze świętego Pawła Apostoła "czy jecie, czy pijecie, czy co innego robicie, na chwałę Bożą czyńcie". Zresztą w liceum sam dyskoteki organizowałem.
Kapłan przyznaje, że alkoholizm w parafii to duży problem. - Nie jest tak, że zabraniam pić, nie, nic z tych rzeczy - mówi. - Wódka dla ludzi jest. Mówię im jednak pijcie z głową, a nie z zakąską. Kolejny problem mojej wiejskiej parafii to emigracja. Jest wieś, gdzie w co drugiej rodzinie po dwie lub cztery osoby za granicą pracują i to od wielu lat. Pojechał ojciec, teraz ściąga dzieci. Ja chrzczę dzieci tam już urodzone i chrzczę nawet te urodzone w związku niesakramentalnym. Na wsi straszy też bezrobocie. Pracodawcy bywają bezwzględni. Jak ci się nie podoba, to wynocha - często gęsto potrafią powiedzieć.

"Michałowa" od poniedziałku do piątku

Przez wiele lat ksiądz Zbigniew radził sobie sam na plebanii. Od pewnego czasu ma panią Halinę, którą nazywa czasem "Michałową". - Pojawiła się na plebanii, odkąd mamy w Stolcu księdza rezydenta - mówi. - To pobożna kobieta, emerytka. Ma w rodzinie siostrę zakonną, która przebywa na misjach w Kazachstanie. Pani Halinka jest na plebanii od poniedziałku do piątku. Tak po kilka godzin. Obiad ugotuje, zrobi co trzeba. W soboty i niedziele to gotuję ja. Dla siebie i księdza rezydenta. Co się pan dziwi, gotuję nieźle. Rosół potrafię zrobić, krem z borowików. I nie są to zupy gotowe z torebek. Niezły kucharz jestem. Ciasto? Pani Halinka czasem coś tam upiecze, ale parafianki często przynoszą na plebanię placki, a to sernik, bo wiedzą, że lubię, a to jabłecznik albo ten, no, szeregowiec.

Nie wie pan co to szeregowiec? Ja też długo nie wiedziałem. Kiedyś przyniosła mi to ciasto pani Terenia i ona też zdziwiona , że ksiądz szeregowca nie jadł. No nie jadł, bo gdzie miał jeść. Ale to podobno najbardziej zdrowe ciasto, coś w rodzaju drożdżowca. Zresztą słodkości to ja lubię. Łasuchem jestem. Co, nie widać? Tak, mam parę kilo za dużo. Czekoladę uwielbiam, taką z orzechami zwłaszcza i rodzynki podjadam albo wafelki w czekoladzie, mam takie jedne ulubione. Ale co mam sobie żałować, pieniędzy na papierosy nie wydaję, bo nie palę i nie piję. Parafianie wiedzą o mojej miłości do słodyczy. Dzieci, jak przychodzą z rodzicami na plebanię, to nie wyjdą bez łakoci.

Małe radości proboszcza

Ksiądz Zbigniew mówi, że jest na swojej plebanii samotny, ale nie czuje się osamotniony, bo wierzy w Boga i świętych obcowanie. - Słucham dużo muzyki i to różnej, od religijnej, poprzez klasyczną, jazz. Ostatnio Sarę Brightman odkryłem - wyjawia. - Jest cudowna. Co i rusz odkrywam za to Stinga czy Golców, którzy grali swego czasu u nas na odpuście. Książki? Pewnie, że czytam, zwłaszcza historyczne. Ostatnio czytałem biografię George'a Busha. Filmy? Tak, "U Pana Boga za piecem", "Czterej pancerni i pies" czy "Sami swoi" lub "Kochaj albo rzuć". Nie oglądam większości polskich seriali, jakichś tam "Klanów" czy "Na Wspólnej". Moją pasją są podróże, mogę wsiąść w swojego 11-letniego peugeota i jechać przed siebie.

"Mundur" za 600 złotych

Stolecki proboszcz sam dba o sutanny, a ma ich kilka - takie na co dzień oraz świąteczne. - Pierwszą, jeszcze jako kleryk, miałem szytą na miarę - zdradza. - I ta pierwsza była najtańsza. Potem cena sutanny rośnie. Jestem prałatem, więc moja musi mieć czerwone obszycia. Kosztuje z 600 złotych. Nawet ostatnio kupowałem w sklepie w Częstochowie. O sutannę proszę pana dbać trzeba, to dla kapłana oczko w głowie, tak jak mundur dla oficera. Sutanna musi być pachnąca, czyściutka, tak jak i kapłan. Bo przecież trzeba się myć, a nie perfumować. Sutannę sam sobie piorę. To nic nadzwyczajnego. Wrzuca się do pralki, temperatura na jakieś 40 stopni. Prać najlepiej w płynie. Potem odwirować, ale lekko.

Ksiądz w takiej parafii jak Stolec znać musi się praktycznie na wszystkim. - Proboszcz w wielkim mieście z reguły nie musi martwić się, żeby był opał na zimę, a ja nie tylko, że muszę, to jeszcze obsługuję kotłownię i dbam, żeby piec funkcjonował, jak trzeba. Nie zadbasz, to jest zimno. Porządek na plebanii? Proszę popatrzeć jakiego mopa kupiłem ostatnio, no po prostu mercedes w klasie mopów. Ale teraz podłoga lśni. Jak cię widzą, tak cię piszą. W ogrodzie też zasuwam, bo lubię.

Panna młoda uciekła sprzed ołtarza

W prawie półwiecznej posłudze kapłańskiej nasz rozmówca niejedno widział i przeżył. - Kiedyś to nawet panna młoda uciekła mi sprzed ołtarza - wspomina z uśmiechem. - Mówię kazanie, młodzi siedzą na specjalnie przygotowanych krzesłach, a tu nagle młoda wstaje, podciąga suknię i biegiem do drzwi. Po chwili wybiega za nią młody. Drzwi kościelne zatrzasnęły się z hukiem, że aż ciarki mi po plecach przeszły. Konsternacja, co robić? Przerwałem kazanie, ludzie w ławkach patrzą na siebie, coś tam szepczą. Skandal na całego. Po kilku minutach drzwi się otwierają i młodzi wchodzą. To ja na to przywitajmy ich oklaskami, za odwagę. Wszyscy biją brawo.

Już po nabożeństwie młoda zdradziła mi, że jest w ciąży, źle się poczuła i dlatego wybiegła z kościoła. Ale młody frant, prawda, pobiegł za nią. Albo inne zdarzenie, też ślubne. Młoda podczas wygłaszania przysięgi małżeńskiej tak nagle się zacięła, że słowa wydusić nie potrafiła, no koniec, nic a nic. Odłożyłem więc mikrofon, podszedłem do niej i mówię, może po cichu powiesz dziecko przysięgę małżeńską. I wyszeptała, tak słowo po słowie, tak cichutko, że tylko ja i jej przyszły mąż oraz Bóg słyszeliśmy. I z innej beczki...

Odprowadzam pogrzeb ze świątyni na cmentarz. To było gdzieś z kilometr. W kondukcie szła orkiestra strażacka. I nagle zawyła syrena. Strażacy rzucają instrumenty i biegną gasić dom strzechą kryty, a palił się dom na trasie konduktu. Pamiętam jak dziś, wiązki palącej się słomy na nas spadały. Zanim doszliśmy do cmentarza strażak, co grał na bębnie, wrócił. Potem pytam, czemu wróciłeś? Eee, tam nie było już co gasić, a stypa by mi przepadła. Stypa ważna rzecz, bo on wypić lubił.

Przyjmij serce moje

Pierwszym patronem parafii w Stolcu jest święty Wawrzyniec. Odpust przypada 10 sierpnia. Drugim za to święty Walenty. - Czyli odpust mamy 14 lutego w walentynki, czyli jutro - mówi duchowny. - I to będzie odpust szczególny. Panie z sołectwa Biesiec upieką 500 piernikowych serc. Każde z napisem "Kocham Cię" albo "Love". Po nabożeństwie o godzinie 12 będę serca rozdawał. To po to, żeby każdy miał wielkie serca dla Boga i człowieka.

To nie jest pierwsza taka inicjatywa wiejskiego proboszcza. Ksiądz Zbigniew nie z tych, co siedzieć spokojnie potrafią. To niespokojna dusza. Od paru lat wydaje kalendarz parafialny. Ostatni kalendarz tak spodobał się biskupowi Edwardowi Janiakowi, ordynariuszowi diecezji kaliskiej, pochodzącemu zresztą ze stoleckiej parafii, że stwierdził iż ten diecezjalny na 2016 rok zrobić ma proboszcz ze Stolca. Nie tylko kalendarz. Są też kartki bożonarodzeniowe wprost ze stoleckiej parafii. Jednym słowem rarytas dla kolekcjonerów widokówek. - Tak musi być - kończy duchowny. - Proboszcz na wsi musi być obrotny i trafiać do ludzi, a ci muszą z kolei do niego lgnąć.

Księgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki