Według "Rzeczpospolitej", premier Donald Tusk spędzi z nauczycielem angielskiego 400 godzin, ministrowie 490, a ministerialni dyrektorzy 1050. Nauka języków będzie nas kosztować mniej niż 600 tysięcy zł. To niewiele, jak na spore państwo w Europie. Dlatego warto podpowiedzieć rządowi, aby nauką języków objął również inne osoby szeroko pojętego establishmentu. I niekoniecznie, żeby to był angielski czy francuski. Jak się przekonaliśmy, dla niektórych język polski też bywa obcy. Na przykład do prezydenta Bronisława Komorowskiego na początek mógłby zawitać nauczyciel polskiego. Pewnie pisownia słowa "ból" i "nadzieja" we wszystkich przypadkach weszła do głowy naszej głowie państwa, ale to mało - nasza mowa ma bogaty zasób leksykalny. Pisownię kilkudziesięciu słów człowiek na stanowisku powinien opanować, żeby się wpisywać do ksiąg pamiątkowych.
Z szeroko pojętej nauki języków i elementów kultury nie wykluczałbym opozycji. Szkoda, żeby jej przedstawiciele maszerowali z ziemi wolskiej do wolski. A reszta narodu? Też niech się uczy, przyda się. Woźna w mojej szkole mawiała: - Ucz się, ucz! Nauka do potęgi klucz. Jak będziesz mieć dużo kluczy, zostaniesz woźnym.
Jerzy Witaszczyk
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?