Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ukraińcy u polskich rodzin. Jak im się wspólnie żyje?

Anna Gronczewska
Anna Gronczewska
Jedni zyskali nową rodzinę, inni przyjaciół. Jak żyje się pod jednym dachem z Ukraińcami? Ci, którzy przyjęli ich pod swój dach opowiadają o codziennym życiu z uchodźcami z Ukrainy. ZOBACZ WIĘCEJ NA KOLEJNYCH SLAJDACH!
Jedni zyskali nową rodzinę, inni przyjaciół. Jak żyje się pod jednym dachem z Ukraińcami? Ci, którzy przyjęli ich pod swój dach opowiadają o codziennym życiu z uchodźcami z Ukrainy. ZOBACZ WIĘCEJ NA KOLEJNYCH SLAJDACH! archiwum polskapress
Jedni zyskali nową rodzinę, inni przyjaciół. Jak żyje się pod jednym dachem z Ukraińcami? Ci, którzy przyjęli ich pod swój dach opowiadają o codziennym życiu z uchodźcami z Ukrainy.

Ukraińcy u polskich rodzin

Małgorzatę Grabarczyk wszyscy dobrze znają w Aleksandrowie Łódzkim. Jest przewodniczącą tamtejszej Rady Miejskiej. Od momentu wybuchu wojny na Ukrainie zaangażowała się w pomoc. W stronę ukraińskiej granicy ruszały z Aleksandrowa transporty humanitarne. Na przejście graniczne w Zasinie wysłano autokar. Miał przywieść stamtąd uchodźców. Były w nim 29-letnia Olga z 6-letnim synem Nikitą oraz jej mama Raisa. Dziewczyna była w ciąży. Za dwa tygodnie miała urodzić swoje drugie dziecko.

- Zapamiętałam ich dobrze – wspomina Małgorzata Grabarczyk. - Olga z rodziną zamieszkała najpierw w remizie Ochotniczej Straży Pożarnej Adamów. Nie było tam jednak odpowiednich warunków dla kobiety w ciąży. Nie dla niej było spanie na polowym łóżku..Jeszcze tego samego dnia przenieśliśmy ich do OSP w Bełdowie, gdzie były lepsze warunki.

Zaraz po przyjeździe pani Małgorzata zabrała Olgę do znajomej ginekolog.

- Olga była trzy dni w podróży – dodaje Małgorzata Grabarczyk. - Trzeba było sprawdzić, czy nic nie dzieje się z ciążą. Lekarka zabrała ją na badania do „Salve”. Z ciążą wszystko było w porządku.

Olga jednak płakała i denerwowała się. Martwiła się co będzie, gdy zacznie rodzić na sali pełnej ludzi, czy zdąży pogotowie.

Cały czas myślałam o Oldze – wspomina pani Małgorzata. - Zdawałam sobie sprawę, że sala w remizie nie jest odpowiednim miejscem dla kobiety w ciąży. I postanowiłam, że przyjmę pod swój dach Olgę i jej rodzinę. Musiałam wyekspediować z domu córkę, bo potrzebne były dwa pokoje.

Olga przyjechała z Korostenia, miejscowości położonej o dwie godziny drogi od Kijowa. Pracowała jako nauczycielka angielskiego w gimnazjum. Jej mama Raisa pochodzi z obwodu czernobylskiego. Bliskość Czarnobyla sprawiła, że przeszła na wcześniejszą emeryturę. Na Ukrainie został mąż Olgi, ojciec i brat.

- Wsiadły na granicy do autobusu i nie wiedziały, gdzie jadą – mówi Małgorzata Grabarczyk. - Usłyszały tylko, że będą bezpieczne...

Urodziła się Ania

Dzięki Oldze Małgorzata Grabarczyk przeżyła niezapomniane chwile. W niedzielę, 20 marca, o czwartej nad ranem rozpoczęła się akcja porodowa. Ale Olga nie wszczęła alarmu.

- Podziwiałam jej spokój – śmieje się dziś pani Małgorzata. - Pewnie duże znaczenie miało to, że rodziła drugie dziecko.

Stwierdziła, że nie będzie mnie budziła o czwartej nad ranem. Sama też chciała jeszcze wypocząć, bo wiedziała, że czekają ją trudne chwile. Obudziła mnie o godzinie 8.00. Zawiozłam ją do szpitala.
W „Salve” Olga urodziła piękną córeczkę. Ważyła 3.900 gram i mierzyła 56 centymetrów. Już wcześniej ustaliła z mężem, że będzie miała na imię Anna. Szczęśliwy tata zobaczył przez Internet swoją córeczkę. Po dwóch dniach Małgorzata przywiozła ją do swojego domu.

- Dziewczyny przyjechały z dwoma torebkami, miały godzinę na spakowanie się – dodaje Małgorzata Grabarczyk. - A mój dom zapełnił się darami od mieszkańców Aleksandrowa! Dostały wszystko, czego potrzebowały!

Małgorzata Grabarczyk zapewnia, że dziewczyny z Ukrainy okazały się bardzo miłe, nie było z nimi żadnych kłopotów. Tylko Raisa ciągle płakała. Martwiła się o syna, męża, zięcia, którzy zostali na Ukrainie.

-Któregoś dnia zadzwonił syn – opowiada Małgorzata. - Powiedział, że jest na jakiejś wsi, siedzi w piwnicy i zabrakło jedzenia. Nie ma pieniędzy, by je kupić. Raisa zadzwoniła do męża i wysłała go z jedzeniem do syna...

Już na swoim

Ukraińska rodzina nie chciała robić żadnego kłopotu. Gdy Małgorzata wracała do domu to chowali się w pokojach, by nie przeszkadzać. Kiedy rano szykowała się do pracy łazienka była zawsze wolna. Raisa była zawstydzona, że Małgorzata im wszystko kupuje.

- Gdy ugotowała zupę to jadła ją przez pięć dni – opowiada Małgorzata. - Zostawiałam jej mniejsze garnki, by gotowała mniej...W końcu ustaliłyśmy, że ona będzie gotowała obiady od poniedziałku do piątku, a ja w weekend.

Raisa gotowała barszczyk ukraiński, ale większość zup była bardzo delikatna. Na podstawie rosołu z dodatkiem kaszy, ryżu.

- Gotowała to z myślą o córce, bo tak na Ukrainie jedzą kobiety w ciąży i karmiące – wyjaśnia Małgorzata Grabarczyk. - Raisa się dziwiła się, że w szpitalu jej córce podano ser, szynkę. Mój syn nie przepadał za takimi zupami, jakie przygotowywała Raisa, ale dzielnie wszystko zjadał...

Małgorzata cały czas myślała, by rodzina się usamodzielniła. Bała się, że będą ciągle za wszystko przepraszać, będą się czuli skrępowali. Dzięki mieszkańcom Aleksandrowa udało się znaleźć małe, dwupokojowe mieszkanie w blokach.

- Zgłosiła się dziewczyna, która chciał to mieszkanie wynajmować, ale postanowiła je udostępnić rodzinie z Ukrainy – dodaje Małgorzata. - W ubiegłym tygodniu się tam przyniosły. Przez najbliższe dwa miesiące mogą tam mieszkać bezpłatnie. Odwiedzam je codziennie, pomagam jak mogę.

Rodzina ma już Pesel, teraz Małgorzata chciałaby, aby Olga dostała 500 plus. Tłumaczy, że co miesiąc będzie dostawać 1000 złotych.

- Myślę, że nie będę już potrzebować tych pieniędzy w następnym miesiącu, wojna się skończy i wrócimy na Ukrainę – odpowiedziała jej Olga. Jej mama Raisa też liczy, że szybko wróci do swojego domu. Mąż przez telefon mówi jej, że wojna potrwa niedługo się skończy.. Może za tydzień, dwa...

Nowa rodzina

Na przyjęcie ukraińskiej rodziny zdecydowała się też Agata, nauczyciela w jednej z łódzkich szkół, która kilka lat temu wybudowała z mężem dom pod Łodzią. Mieszka w nim z mężem, dwoma córkami i 87-letnią babcią. Opowiada, że zaraz po wybuchu wojny zastanawiała się z mężem jak mogą pomóc.

- Mąż kiedyś trenował piłkę wodną więc zapytał swojego trenera, który jest Ukraińcem czy nie potrzeba pomocy – wspomina Agata. - Z mężem pracuje wielu Ukraińców więc też ich o to pytał, Odpowiedź była taka sama. Ale w ciągu czterech dni sytuacja się zmieniła. Mieszkania potrzebowała dalsza rodzina Ukraińca pracującego z mężem. Przyjechali do Warszawy, odebrał ich kuzyn i przywiózł do nas...

Agata wcześniej rozmawiała z córkami i babcią. Pytała się, czy zgodzą się, by zamieszkała u nich rodzina z Ukrainy. Nie mieli nic przeciw. Babcia nawet się oburzyła, że ją o to pytają.

- Takie sytuacji ludziom zawsze trzeba pomóc! - odpowiedziała 87-letnia kobieta.

Agata przyznała, że miała obawy przed przyjęciem ukraińskiej rodziny.

- Najbardziej bałam się, że to co im zaoferujemy będzie niewystarczające – wyjaśnia. - Nie mamy osobnego wejścia, łazienki. Pokój udostępniła im nasza córeczka. Słyszałam, że niektóre ukraińskie rodziny są niezadowolone z tego co im się oferuje. Na szczęście my nie mieliśmy takiego problemu. Trafiliśmy na cudowne osoby!

U Agaty zamieszkała Walentyna z 7-letnim synkiem Saszą i jej mama Anna. Pochodzą z Tarnopola. Mąż Anny nie żyje, a Walentyna jest po rozwodzie. Ona pracowała na taśmie w fabryce. Jej mama pomagała drugiej córce prowadzić gospodarstwo. Druga córka została na Ukrainie. Pewno to samo zrobiłaby Anna i Walentyna, ale zmusiła ich do tego sytuacja.

- Sasza choruje na epilepsje – tłumaczy Agata. - Zapas leków mieli tylko na miesiąc. Walentyna bała się co będzie dalej. Dlatego postanowili wyjechać. Mama jej towarzyszy, by pomóc jej w opiece nas Saszą, gdy ona pójdzie do pracy...

Babcia rządzi w kuchni

Agata zapewnia, że to bardzo taktowni ludzie. Nie chcą robić kłopotu, czasem odnosi się wrażenie, że przepraszają, że żyją. Walentyna i Anna opowiadały, że Ukrainie spały w ubraniach, na siedząco, by w każdej chwili w razie alarmu zejść do piwnicy. Już w Polsce Sasza obchodził 7 urodziny. Był tort, życzenia, małe przyjęcie. Bardzo zaprzyjaźnił się z córkami Agaty. Walentyna znalazła pracę. Sasza chodzi do szkoły. Na Ukrainie uczył się w pierwszej klasie, tu ustalono, że zacznie od „zerówki”.

- Anna z moją babcią rządzą w kuchni – śmieje się Agata. - Wspólnie jemy posiłki, wieczorem oglądamy wiadomości. Nasza rodzina się powiększyła. Jest gwarno, wesoło. Mąż rano odwozi dzieci do szkoły..

Największym problemem było to, że po przyjeździe cała trójka się rozchorowała. Sasza miał blisko 39 stopni temperatury. Ale i z tym sobie poradzili. Walentyna, Anna i Sasza nie zostaną w Polsce. Jak się tylko wojna skończy wracają na Ukrainę.

Chcą wracać..

Tak samo myśli Tatiana i Katerina. One mieszkają u polskiej rodziny, która ma dom w Nowosolnej. Mieszkały w Kijowie. Katerina jest bratową Tatiany. Na Ukrainie pracowała jako księgowa. Tatiana była szefową dużej firmy. Gdy wybuchła wojna, zaraz na początku, wsiadły w auto i pojechały w stronę granicy. Zabrały dzieci. Tatiana 14-letnią Olę, a Katerina – 8 -letniego Kiryła. Zamieszkali u Jarka i jego żony Wioli.

- Znajomi powiedzieli, że jest ukraińska rodzina, która nie ma gdzie mieszkać – tłumaczą. - Nie zastanawialiśmy się nawet chwilę..

Tamara jest w tej szczęśliwej sytuacji, że jej firma istnieje. Pracuje więc zdalnie. Krirył i Ola też nie poszły do szkoły. Łączą się internetowo na lekcje.

- Układa nam się dobrze – twierdzi Jarek. - Dostali swój pokój. Mają do dyspozycji kuchnię. Gotują dla siebie, czasem nas poczęstują. Podjęły się, że będą sprzątać dom. Nie zgodziliśmy się, ale uparły się...

Jarek i Viola mówią, że ukraińska rodzina może u nich mieszkać ile chce. Pewnie do końca wojny...

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki