Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ukraińcy w Łodzi: - Mamy tu przyjaciół, choć potraficie patrzeć z wyższością

Matylda Witkowska
O swoich  odczuciach związanych z ukraińską rewolucją i pobytem w Łodzi opowiedzieli nam młodzi Ukraińcy: Alina Chochonyk i Petro Waszczuk. Tydzień temu na placu Wolności w Łodzi  mieszkańcy  wyrazili swoją solidarność z Ukrainą
O swoich odczuciach związanych z ukraińską rewolucją i pobytem w Łodzi opowiedzieli nam młodzi Ukraińcy: Alina Chochonyk i Petro Waszczuk. Tydzień temu na placu Wolności w Łodzi mieszkańcy wyrazili swoją solidarność z Ukrainą Grzegorz Gałasiński
Mieszkający w Łodzi Ukraińcy są raczej zadowoleni z życia. Łatwo się dogadują, nie mają problemów z językiem. Ale czasem, mimo najlepszych chęci, czują się przez Polaków niezrozumiani i traktowani z góry

Nadia Perwak, 24-letnia studentka Politechniki Łódzkiej z Ukrainy, "czołową łódzką zwolenniczką Stepana Bandery" została w ubiegły piątek, zupełnie wbrew swojej woli i na dodatek po wiecu "Łódź solidarna z Ukrainą".

Po ciężkich walkach na Majdanie, w których zginęło kilkadziesiąt osób, około tysiąca łodzian przyszło wyrazić swoje wsparcie dla narodu ukraińskiego i uczcić ofiary Berkutu. Zaproszona przez organizatorów Nadia podeszła do sprawy profesjonalnie. Stanęła na podium obok łódzkich polityków ubrana w białą ludową bluzkę, zaproponowała minutę ciszy za ofiary zabite na Majdanie, poprosiła o wspólne zaśpiewanie hymnu Ukrainy, a potem hymnu Polski. I gorąco dziękowała za pomoc. - Ludzie na Majdanie naprawdę czują i doceniają wasze wsparcie - mówiła.

A na koniec zawołała niemal oficjalne hasła majdańskiej rewolucji: "Sława Ukrainie. Gerojam sława!" I jeszcze: "Sława nacji! Smiert worohom!".

Polacy już dawno zauważyli, że dzisiejsze hasła Majdanu były kiedyś używane przez banderowców. W dobie elektronicznych mediów występ Nadii poszedł w świat i wiec poparcia zamienił się w internetową nagonkę. Jeszcze tego samego dnia zaczęła dostawać na Facebooku wiadomości z wyzwiskami od obcych ludzi.

- Pisali, że jestem "banderówką", obrażali mnie - żali się Nadia. - A przecież ja z banderowcami nie mam nic wspólnego. Jestem z zachodniej Ukrainy, w domu mówię po ukraińsku i po rosyjsku. Chciałam pokazać Polakom, że jesteśmy do nich podobni, że nawet stroje ludowe mamy prawie takie same. Gdybym wiedziała, że tak to się skończy, nie wiem, czy bym się na udział w wiecu zgodziła - mówi.

Nadia na plac Wolności w Łodzi przyszła, by powiedzieć ludziom o swojej rodzinie, która prawie cała siedzi na Majdanie.

- Siostra ma małe dziecko, ale poszła na Majdan opatrywać rannych. Powiedziała, że umrzeć można też w domu - relacjonuje. - Protestującym pomagała też moja mama, lekarka. A brat siedział na barykadach. Opowiadali, że ulice w czasie walk były czerwone od krwi. Często nie mogłam się do nich dodzwonić i umierałam z niepokoju - dodaje studentka.

Wciąż myślą o Majdanie

Sama też była wolontariuszką na Majdanie. W grudniu, podczas świątecznych ferii, dołączyła do protestujących. - Pomagałam tam w kuchni. Atmosfera była wtedy zupełnie inna. Wszyscy byli dla siebie życzliwi. Dużo było Polaków i osób z zachodniej Ukrainy. Co trzecia osoba na Majdanie rozumiała polski - relacjonuje.

Przed przyjazdem do Łodzi Nadia mieszkała w Kijowie, skończyła tamtejszą politechnikę z dyplomem elektromechanika górnictwa. - Niestety po bezpłatnym kierunku pierwsza płaca jest bardzo niska, około 1000 hrywien (przed ostatnimi zamieszkami około 360 zł), bo przez trzy lata trzeba odpracowywać studia - mówi Nadia. - Nie chciałam tak pracować i postanowiłam zrobić coś innego.

Dostała się na zarządzanie na Politechnice Łódzkiej na podstawie skierowanego głównie do kandydatów z Ukrainy programu bezpłatnych studiów. Ale posiadanie dyplomu magistra nie broni jej przed uprzedzeniami. - Dla niektórych Polaków Ukrainki to dziwki albo alkoholiczki. Czasem poznaję kogoś nowego i zamiast od razu mówić, skąd jestem, mówię: zgadnij. Wiem, że na słowo Ukrainka nie każdy reaguje pozytywnie - dodaje.

CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE

Hasło "Sława Ukrainie!" nie pomogło też jej rówieśnikowi, Petro Waszczukowi, informatykowi przebywającemu na praktykach w łódzkim Ericpolu.

- Niedawno na ulicy Narutowicza, tuż przy Piotrkowskiej, zaczepiło mnie kilku osiłków i kazało "wyskakiwać z telefonu". Byłem pewien, że na fali sympatii do Ukrainy Polacy mi pomogą, zawołałem nawet "Sława Ukrainie!". Ale nikt się nawet nie odwrócił - opowiada Petro. Na szczęście z opresji wyszedł cało.

Petro od dwóch lat pracuje w lwowskim oddziale łódzkiej firmy produkującej m.in. oprogramowanie do telefonów komórkowych. Prawie połowę tego czasu spędził w Łodzi.

Ostatni weekend był dla lwowianina wyjątkowo ciężki. Na Majdanie zginął znajomy jego siostry, Olgi, 22-letni Igor Kostienko. Jeszcze w środę spotkał się z Olgą. Potem dziewczyna wsiadła w autobus do Łodzi, by odwiedzić brata, a on pojechał do Kijowa, na Majdan Niepodległości.

- W czwartek rano siostra odsypiała podróż, a ja poszedłem na ósmą do pracy. Tam na Facebooku zobaczyłem listę ofiar, wśród nich Igora. Podobno kolega rozpoznał go po butach. Obudziłem siostrę, oboje byliśmy załamani. Siedzieliśmy w Łodzi, z dala od znajomych i rodziny, nie mieliśmy nawet z kim porozmawiać - wspomina.

Petro spotkał Igora kilka razy w życiu.- Studiował geografię, pisał teksty do portalu internetowego. Byliśmy razem na zjeździe miłośników starych volkswagenów. Rozmawialiśmy o samochodzie, który chciał sobie kiedyś kupić. Prowadził normalne studenckie życie - wspomina lwowianin.

Teraz Petro siedzi w wynajmowanym przez firmę apartamencie przy ul. Piotrkowskiej i od miesiąca nie odchodzi od telewizora i komputera. W internecie oglądał pogrzeb Igora, wydarzenia na Majdanie oraz wspomnienia o członkach Niebiańskiej Sotni, czyli spoglądających z nieba ofiarach zamieszek.

- Mówią, że Majdan to takie morderstwo online. Niemal wszystko można zobaczyć na żywo w sieci - opowiada.

Ukrainiec coraz bardziej lubiany

Ale życie mieszkających w Łodzi Ukraińców nawet w spokojniejszych czasach nie zawsze jest łatwe. Szybko się integrują, języka uczą się niemal w mig, ale wciąż spotykają się z niezrozumieniem czy poczuciem wyższości.

32-letnia Larysa do Polski przyjechała 12 lat temu, by zarobić na dalszą naukę w szkole kucharskiej. Pieniądze zarobiła, ale na Ukrainię już nie wróciła. Została w Polsce. Pracowała wtedy na czarno i zdarzały się jej różne przygody. Takie jak choćby w jednej z miejscowości na północy regionu łódzkiego.

- Pracowałam jako gospodyni. Właściciele w całym domu poustawiali kamery i podglądali mnie w czasie pracy - opowiada Larysa. - Na początku o tym nie wiedziałam. Ale gdy coś przestawiłam nie tam, gdzie trzeba, właścicielka natychmiast do mnie dzwoniła i kazała odłożyć - relacjonuje Ukrainka.

CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE

Z czasem jej sytuacja się poprawiła: znalazła polskiego męża, z którym na stałe mieszka na Ukrainie. Pracuje też w Łodzi jako pomoc domowa.

Na brak pracy nie narzeka. - Po moim ogłoszeniu w internecie miałam setki telefonów. Polacy chętnie zatrudniają Ukrainki, uważają, że dobrze i sumiennie pracują - mówi Larysa. - A gdy jeszcze dołożyłam swoje zdjęcie przy lepieniu pierogów, to już nie mogłam się od ofert opędzić.

Larysa w Polsce czuje się dobrze, choć gdyby mogła coś zmienić, byłby to stosunek niektórych ludzi. - Czasem mam wrażenie, że Polacy czują się o klasę lepsi od Ukraińców. Nie mam pojęcia, dlaczego.

Z badań CBOS wynika, że w kwestii stosunku do Ukraińców Polacy dzielą się dokładnie po połowie: 32 proc. odczuwa sympatię, tyle samo - niechęć. Reszta jest obojętna. Ale i tak są jednym z najmniej lubianych przez nas narodów.

Szczęśliwie w ciągu ostatnich 20 lat nasze uczucia do Ukraińców bardzo się poprawiły: w 1993 roku 65 proc. Polaków czuło do sąsiadów niechęć, a tylko 9 proc. ich lubiło. To - jak podkreśla CBOS - największa pozytywna zmiana stosunku do innych narodów, jaką wykazali ostatnio Polacy.

A jak jest w regionie łódzkim? Według danych Urzędu Wojewódzkiego w Łodzi, prawie połowa pozwoleń na pracę dla cudzoziemców trafia do Ukraińców. Tylko w zeszłym roku na 671 pozwoleń Ukraińcy otrzymali 284. Kolejne 588 osób zostało zgłoszonych przez pracodawców w uproszczonej procedurze.

W Łodzi mieszkają też studenci wyższych uczelni ( m.in. około 20 osób przyjmowanych jest co roku na Politechnikę Łódzką), obywatele Ukrainy posiadający Kartę Polaka oraz tacy żyjący tu od wielu pokoleń.

- Nikt nie wie dokładnie, ilu Ukraińców mieszka w Łodzi - przyznaje Bogdan Bielecki, który od 1968 roku przewodniczy łódzkiemu kołu Związku Ukraińców w Polsce.

Na zebrania koła przychodzi ok. 20 osób. Ukraińcy mają też działającą przy kościele Ojców Jezuitów greckokatolicką parafię, którą opiekuje się duchowny z Lublina.

- Gdyby Ukraińcom było w Łodzi źle, to by tu nie przyjeżdżali - ocenia Bogdan Bielecki. - A niektóre rodziny trafiły do Łodzi za pracą jeszcze przed wojną - podkreślą.

Lekarze i informatycy z Ukrainy

Ukraińcy z regionu łódzkiego wykonują często proste prace fizyczne lub pracują jako pomoc domowa. Ale - jak podkreślają urzędnicy - są wśród nich także: informatycy, przedstawiciele handlowi, szwaczki, kierowcy czy magazynierzy.

CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE

Według danych Okręgowej Izby Lekarskiej, w Łodzi pracuje siedmiu lekarzy będących obywatelami Ukrainy. Jednym z nich jest 25-letni Mikołaj Martyniuk, Polak z Krymu, stażysta w szpitalu im. WAM. Chociaż posiada Kartę Polaka, na własnej skórze odczuł trudności, z jakimi obywatele Ukrainy stykają się na co dzień.

- Czuję się Polakiem i naprawdę doceniam, że Polska pozwoliła mi zdobyć wykształcenie. Jednak załatwianie dokumentów jest koszmarem - przyznaje Mikołaj. - Co roku musiałem przedłużać pobyt i bardziej niż letnią sesją egzaminacyjną stresowałem się wizytą w urzędzie. Bałem się, że mnie odeślą na Ukrainię. A ostatnio, chociaż wydałem ponad 2 tys. zł na tłumaczenie dokumentów, nie dostałem pozwolenia na osiedlenie się na stałe - dodaje.

To jednak nic w porównaniu z tym, co muszą znosić inni Ukraińcy. Skarżą się m.in. na drobiazgowe kontrole na granicy i wścibskie pytania urzędników. A jednak wielu czuje się tutaj świetnie.

- Przyjechałam do Łodzi i od razu poczułam się tu, jak u siebie w domu - mówi Alina Chochonyk, studentka zarządzania na Politechnice Łódzkiej, pracująca w Sekcji Umiędzynarodowienia PŁ. W rodzinnym Kirowogradzie w centralnej Ukrainie chodziła do liceum lingwistycznego, gdzie wśród różnych języków miała też polski. Przydał się, gdy przyjęła ją na bezpłatne studia łódzka uczelnia.

- Gdy jadę na ferie do Kirowogradu, nie mogę się już odnaleźć - mówi Alina.

Jak podkreśla, ludzie w Polsce są uczynni, mili i nastawieni do Ukraińców przyjaźnie. - Ludzie w Polsce są bardziej otwarci, częściej się uśmiechają - mówi. - Podczas podróży do Polski stałam na dworcu z ciężką walizką. Podszedł do mnie jakiś mężczyzna, spytał, czy pomóc. Uśmiechnęłam się, a on na to: 20 hrywien. W Polsce wszyscy pomagają i nie chcą niczego w zamian.

Nadia Perwak, gdy przyjechała do naszego miasta, stał jeszcze stary brudny dworzec Łódź Fabryczna. - Stanęłam z walizką i się rozpłakałam. Tak było brzydko - mówi. A jednak i ona poczuła się dobrze. - Mam tu wielu przyjaciół, nie tylko z Ukrainy. I swoje ulubione miejsca. Nie wiem, gdzie zostanę. Może w Polsce, może wrócę na Ukrainę albo pojadę jeszcze dalej.

Petro Waszczuk wie, że wspólne dzieje Polaków i Ukraińców są trudne i skomplikowane. Dlatego gdy polskie i ukraińskie media rok temu mówiły o zbrodniach na Wołyniu, wybrał materiał przygotowany przez angielską telewizję BBC.

- Celowo nie czytałem nic polskiego ani ukraińskiego. Chciałem poznać obiektywną wersję kogoś z zewnąrz - mówi Petro Waszczuk.- Mam nadzieję, że Ukraina przystąpi do Uni Europejskiej. Wtedy wiele historycznych problemów, choćby to, do kogo należy Lwów, przestanie mieć aż takie znaczenie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki