Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Uzdrowiciele wyleczą AIDS, alzheimera, świńską grypę i sepsę. Jak? Tajemnica

Joanna Barczykowska
Ludzie stosują dziś pijawki na wszystkie choroby
Ludzie stosują dziś pijawki na wszystkie choroby 123RF
Diagnozują, patrząc nam głęboko w oczy albo badając naszą aurę. Leczą kosmiczną energią, własnym dotykiem albo zbawiennym masażem, za wszystko kasując duże sumy. Ich skuteczności nikt nie zbadał, a my wierzymy w moc uzdrawiaczy.

Wyleczę z AIDS, boreliozy, alzheimera, parkinsona, a nawet grypy. Takie usługi oferował w miniony weekend w Łodzi uzdrowiciel - pan Klemens.

Jak leczy? - Swoją energią. Reszta to tajemnica - odpowiedział krótko.

Do skromnego biurka, przy którym siedział, ustawiały się tłumy. Czy ktoś wierzy w wyleczenie?

- Mam po prostu nadzieję. Tylko to mi zostało. Jeśli się uda - super. Jeśli nie - to trudno - powiedziała łodzianka, chora na żółtaczkę. - Zakazili mnie w szpitalu. Tam nie potrafią mnie wyleczyć. Co mi pozostało? - pyta. - Tylko wiara w cuda.

Takich ludzi jak ona jest więcej, a moda na medycynę naturalną rośnie. W samej Łodzi jest kilkadziesiąt gabinetów bioenergoterapii, medycyny naturalnej i chińskich uzdrawiaczy. Wielu znachorów działa z doskoku. Dlaczego ludzie im wierzą?

Uzdrowię nieuleczalne

Bardzo wszechstronny uzdrowiciel reklamował się w Łodzi, że "zwróci klątwę bezzasadną" i w ten sposób uwolni ludzi od choroby. Każdy chciał spróbować.

Znachor pochodzi z Olsztyna. Często jeździ jednak po Polsce i leczy ludzi. W weekend był w Łodzi. Diagnoza znachora jest bezpłatna. Za leczenie trzeba już zapłacić. Ile? Od kilkudziesięciu do nawet kilkuset złotych. To zależy od choroby, z jaką się przyjdzie.

Uzdrowiciel jest niezwykle tajemniczy. Spektrum jego możliwości jest jednak bardzo szerokie. Uzdrowiciel twierdzi, że potrafi wyleczyć nie tylko wiele chorób zakaźnych, ale także choroby układu neurologicznego. Pan Klemens (bo tak ma na imię), twierdzi, że leczy: bakterie, wirusy, żółtaczkę wszystkich typów. Nie zraża go fakt, że żółtaczka typu C jest nieuleczalna. Pan Klemens idzie o krok dalej. Twierdzi, że potrafi wyleczyć też sepsę, ADHD, pneumokoki, a nawet świńską grypę. Świetnie radzi sobie też z chorobami psychicznymi, np. anoreksją.

Znachor ma nawet stronę internetową. Trudno szukać tam jednak raportów na temat wyników leczenia czy jego skuteczności. Tego możemy się tylko domyślać. Nie publikuje też przykładów cudownie uzdrowionych pacjentów, jak robią to niektórzy uzdrowiciele. Bazuje tylko na silnej wierze ludzi. Powagi uzdrowicielowi dodaje długa broda i trochę magiczny wygląd. Aparycją przypomina średniowiecznego maga lub czarodzieja. Czy to wystarczy, żeby uzdrowić ludzi z nieuleczalnych chorób?

- Słuchając tego, myślę, że ten uzdrowiciel powinien dostać Nobla. Jeśli potrafi wyleczyć np. z AIDS, to powinien opublikować swoje badania kliniczne i podzielić się nimi z lekarzami. Jeśli jest taki skuteczny, to należy mu się wiele nagród - mówi dr Krzysztof Kardas, specjalista chorób wewnętrznych. - A tak na poważnie, to tego typu praktyki powinny być nielegalne, bo są oszustwem. Nie można ludzi w taki sposób oszukiwać i bazować na ich niewiedzy. Najgorsze jest to, że wiara w moc uzdrawiaczy może odwieść pacjentów od klasycznej medycyny, a to przy tak groźnych chorobach może bardzo zaszkodzić.

Złote czasy uzdrowicieli

Medycyna alternatywna, metody uzdrawiania, bioenergoterapia czy chińskie leki - wszystkie te metody leczenia zdobywają w Polsce coraz większą popularność. Ludzie chcą mieć nadzieję, dlatego decydują się na pomoc paramedyków, znachorów czy zaklinaczy kosmicznej energii. O co chodzi?

Trudno to ustalić. Metody leczenia zależą najczęściej od właściwości samego uzdrowiciela. Zasady są bardzo płynne. Bioenergoterapeuci, choć mają swoje stowarzyszenia, a nawet egzaminy, leczą we własny, tylko sobie znany sposób.

Pani Zofia, znana z reklam "ręce, które leczą", w weekend pieczołowicie obkładała swoimi magicznymi dłońmi głowy łodzian, którzy potrzebowali jej pomocy. Kiedy trafiały się trudniejsze przypadki - masowała skronie.

Pani Zofia jest bioenergoterapeutką. Leczy wiele schorzeń zarówno fizycznych, jak i psychicznych. Ma już 70 lat, a swój zawód wykonuje od ponad 30. Ma wielu stałych klientów i z roku na rok rozszerza swoją działalność. Podobno jej dłonie uleczyły już setki chorych. Podobno.
Z kolei mistrz bioenergoterapii z Częstochowy, który często leczy chorych w Łodzi, kontaktuje się tylko z ciałem energetycznym osoby, która prosi go o pomoc.

- Mistrz nigdy nie dotyka pacjenta. Ci, którzy tak robią, oszukują. Przecież bioenergoterapia polega na leczeniu energią. Nie trzeba zatem dotykać czy macać chorego - tłumaczy asystentka mistrza.

Po krótkiej rozmowie okazuje się, że mistrz może nawet nigdy nie kontaktować się z chorym, a uda mu się go wyleczyć. W jaki sposób?

- Mistrz może nawiązać nić energetyczną z osobą z rodziny chorego, która zgłosi się do niego, a ta osoba nawiąże nić energetyczną z chorym. Co prawda mistrz będzie musiał wtedy spożytkować dużo swojej energii, by odnaleźć ciało energetyczne osoby, której będzie miał pomóc. Ale powinno się udać - mówi asystentka mistrza. - Możliwe są też rozmowy telefoniczne, podczas których mistrz będzie się kontaktował z ciałem energetycznym chorego.

Jaką mistrz ma specjalizację? Bardzo szeroką.

- Mistrz leczy depresje, nerwice, przewlekły ból, nowotwory, schorzenia kręgosłupa, a także wszelkiego rodzaju uzależnienia. Tam, gdzie medycyna staje się bezradna, wkracza moc energii - tłumaczy asystentka.

Mistrz ma oczywiście aparycję odpowiednią do swojego zawodu. Długa szara broda, tajemniczy sygnet na ręce, marynarka ze stójką i stoicki spokój w oczach. Mało mówi. Podczas pracy zamyka oczy i wymachuje rękami, zarysowując w powietrzu kształty ludzkiego ciała. Rzeczywiście nie dotyka swoich pacjentów. Staje zawsze dwa metry dalej. Ile kosztują jego usługi?

- Mistrz ma swoją misję, która jest dla niego najważniejsza. Pieniądze są na drugim miejscu - zapewnia asystentka.

Ile zatem kosztuje jego misja? Za jedną wizytę trzeba zapłacić około 40 zł. Leczenie nowotworów czy uzależnień trwa nawet rok. Depresję można uleczyć szybciej. Asystentka mistrza zaznacza jednak, że konieczna jest współpraca pacjenta.

- Pacjent musi w to bardzo wierzyć. Jeśli wiara będzie niewystarczająca, to może się okazać, że mistrzowi nie uda się nawiązać kontaktu z ciałem energetycznym - mówi asystentka.

Mistrz prowadzi też usługi szkoleniowe. Szybki kurs bioenergoterapii kosztuje 400 zł. Pieniądze zainwestowane w naukę zwrócą się jednak bardzo szybko. Dlatego chętnych nie brakuje. Do końca roku mistrz przeprowadzi jeszcze trzy kursy. Jeden dla początkujących i kolejne dla bardziej wtajemniczonych, którzy chcą pogłębiać swoją wiedzę.

Rośnie popyt na pijawki

Różnorakie metody uzdrawiania chorych zyskują w Polsce coraz większą popularność. Rośnie też liczba chętnych, którzy chcą się trudnić tego typu praktykami. Już dziesięć lat temu Zespół do Prognozowania Popytu na Pracę stwierdził, że bioenergoterapeuta jest jednym z zawodów, który przez najbliższe lata będzie się cieszył największym popytem na rynku pracy. Prognoza się sprawdza.

W Polsce jest około 150 tysięcy lekarzy. Specjalistów żyjących z medycyny naturalnej - około 70 tysięcy. Część z nich zarejestrowana jest w najróżniejszych stowarzyszeniach . Wielu działa samotnie lub z doskoku. Wystawiają się na targach, organizują spotkania na osiedlach, mają swoje gabinety. Nie narzekają na brak pracy i płacy, bo śmiertelnie chorzy ludzie są w stanie zapłacić każde pieniądze, by wyzdrowieć.
Jak w każdej działalności, liczy się także moda, a moda na medycynę naturalną i leczenie dobrą energią nie ustaje. Na łódzkim Festiwalu Zdrowia, Wróżb i Niezwykłości, który odbył się w miniony weekend w Centrum Konferencyjno-Wystawienniczym MTŁ w Łodzi, zjawiły się tłumy. Wystawcy nie mogli narzekać na brak klientów.

Tegorocznym hitem okazały się m.in. pijawki. Można je było kupić na stoisku medycyny ludowej. Cena? 20 złotych za sztukę. Zastosowanie? Każde.

Wszystkie sprzedały się już pierwszego dnia. Drugiego i trzeciego po hali targowej spacerowały dziesiątki klientów, pytających o pijawki. Wśród nich była pani Janina z Łodzi. Chciała kupić pijawki dla męża. Mężczyzna choruje na raka prostaty. Nowotwór ma już przerzuty do kości.

- Czy pijawki nadają się do leczenia nowotworów z przerzutami? - zapytała sprzedawcę.

Oczywiście - odpowiedział bez mrugnięcia okiem.

- A jak się je wtedy stosuje?- drążyła temat kobieta.

- Trzeba przykładać pijawkę do chorego miejsca i tam, gdzie są przerzuty. Czyli przykłada pani pijawkę mężowi do kręgosłupa. Ona tam sobie sama pije krew. Jak będzie pełna, trzeba jej dać odpocząć - szczegółowo tłumaczył mężczyzna.

Sprzedawca zapewnił jeszcze, że ta metoda leczenia się bardzo opłaca, bo pijawki są wielorazowego użytku.

- Jak się pijawka napije, trzeba jej dać odpocząć - około trzech miesięcy. Potem może je użyć jeszcze raz, ale tylko ta sama osoba. Pijawkami nie można się dzielić z innymi chorymi - mówi mówi sprzedawca.

Pijawki są w Polsce pod ochroną. Można je kupić tylko w specjalnych hodowlach. Nie można ich jednak przywozić do kraju.

Okazuje się, że zapotrzebowanie jest tak duże, że tym procederem zaczęli się trudnić przemytnicy. Dwa tygodnie temu na polsko-ukraińskim przejściu granicznym w Korczowej celnicy udaremnili przemyt siedmiu tysięcy pijawek. Będące pod ochroną zwierzęta próbował przewieźć, bez specjalnych zezwoleń, obywatel Ukrainy.

- Przemyt został wykryty podczas rutynowej kontroli wjeżdżającego do Polski samochodu - mówi Edyta Chabowska, rzeczniczka Izby Celnej w Przemyślu. - Zwierzęta, stosowane do zabiegów paramedycznych, znajdowały się w licznych woreczkach, ukrytych w bagażu kierującego pojazdem 35-letniego obywatela Ukrainy. Mężczyzna wyjaśnił celnikom, że pijawki nie są jego własnością, miał je jedynie przewieźć przez granicę i za to otrzymać 300 hrywien.

Ukrainiec tłumaczył też, że nie wiedział, iż przewożone przez niego pijawki są gatunkiem zagrożonym wyginięciem i chroni je konwencja waszyngtońska CITES, a na ich przewóz przez granicę potrzebne jest specjalne zezwolenie ministra środowiska. Pijawki zostały przekazane do ogrodu zoologicznego w Zamościu. Jeden udaremniony przemyt nie jest jednak w stanie ograniczyć bardzo dobrze prosperującego w Polsce rynku. Pijawki można bez problemu kupić, np. w internecie.

Medycy ze Wschodu

Dużą popularnością cieszy się w Polsce też medycyna Wschodu. Dlaczego? Bo owiana jest tajemnicą i daje nadzieję. Uzdrowiciele z Dalekiego Wschodu diagnozują i leczą. Jedną z najpopularniejszych ostatnio metod jest irydologia. Co to takiego?

- Badamy człowieka na podstawie pulsu i tęczówki oka. Każdej części naszego ciała odpowiada ściśle określone miejsce na powierzchni tęczówki - tłumaczy właścicielka Medycyny Naturalnej, która ma gabinet na ulicy Więckowskiego w Łodzi. - Badanie pozwala na wykrycie chorób układu nerwowego i odpornościowego. Kiedy zdiagnozujemy ogniska chorobowe w organizmie, możemy zastosować odpowiednie leczenia.

Rekordy popularności biją też chińskie leki: na potencję, na odchudzanie, na serce, na nerwice czy nadciśnienie. W łódzkich sklepach można kupić też np. mongolską miedzianą bransoletkę, która wyciąga toksyny z organizmu. Czy to komuś pomoże?

- Medycyna chińska liczy kilka tysięcy lat. Wasza tylko kilkaset - ucina sprzedawca.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki