Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W bamboszach na tamten świat

Anna Gronczewska
123RF
Na cmentarzach rozbrzmiewa muzyka z serialu "Kryminalni", a pogrążona w żałobie żona do końca dba, by mężowi niczego nie zabrakło. Chce, by do urny z jego prochami włożono butelkę piwa.

Pracowników firm pogrzebowych niewiele jest w stanie zaskoczyć.

- Mamy przypadki, gdy córka chce, by jej mama było pochowana w piżamie, szlafroku i bamboszach - mówi pracownik firmy pogrzebowej. - Nie chodzi tu o koszty. Ludzie chcą, by zmarłemu po śmierci było wygodnie...

Podczas ceremonii pogrzebowych coraz częściej odchodzi się od standardów. I to na życzenie rodziny zmarłego. Pracownik dużego łódzkiego zakładu pogrzebowego opowiada, że wzorem wesel i ślubów pojawia się człowiek, odpowiedzialny za organizację pogrzebu. On załatwia formalności, przygotowuje konsolacje, a nawet drukuje zaproszenia na przyjęcie po pogrzebie.

- Sam widziałem drukowane zaproszenie na konsolacje - mówi pracownik zakładu pogrzebowego, który woli pozostać anonimowy. Prosi też, by nie wymieniać nazwy jego firmy.

Wynajęcie takiego pogrzebowego menedżera jest na pewno dla rodziny wygodne, ale też niesie za sobą niebezpieczeństwa. Jeśli pozwoli mu na załatwianie formalności w kościele, to może okazać się, że babcia, która przez całe życie była gorliwą katoliczką, została pochowana przez księdza niebędącego wyznania rzymskokatolickiego...

Dziś pogrzebowa oprawa stoi na znacznie wyższym poziomie niż ta sprzed dwudziestu lat.

- Targamy czy turlamy? - pytali wtedy często grabarze. Gdy niezorientowani wybierali turlanie, podjeżdżali skrzypiącym wózkiem, na którym ustawiali trumnę. Jednak po kilku chwilach wszyscy mieli już dosyć dźwięku nienaoliwionych kół, więc "szef" brygady pogrzebowej dostawał do kieszeni parę groszy i trumna lądowała na ramionach czterech mężczyzn...

Nikogo nie dziwił widok pracowników firm pogrzebowych, ubranych w tenisówki, adidasy, podarte spodnie i brudne podkoszulki. Wielu z nich ledwo trzymało się na nogach.

Jeden z łódzkich księży nie zapomni sytuacji, która miała miejsce pod koniec lat osiemdziesiątych na cmentarzu przy ulicy Szczecińskiej w Łodzi. Trumnę ze zwłokami nieśli lekko podpici panowie. Przed samym grobem jeden z nich nie utrzymał równowagi, wieko się uchyliło, a nieboszczyk wylądował w wykopanym rowie, tyle że bez trumny... Podniósł się rwetes, rodzina zmarłego zaczęła krzyczeć. Panowie, lekko bełkocząc, próbowali coś tłumaczyć, po czym zaczęli wyciągać nieboszczyka z grobu...

- Taka sytuacja dziś nie ma prawa się wydarzyć! - zapewnia pracownik zakładu pogrzebowego. - Co prawda praca grabarzy nie leży już w naszej gestii, ale oni też starają się trzymać fason. Za dużo zarabiają, boją się stracić pracę.

W firmach pogrzebowych trafiają się też inni ludzie niż kilkanaście lat temu. Pracy nie dostanie tu każdy. Konkurencja na tym rynku jest duża. Najlepsze i największe firmy odwiedzają codziennie dwie - trzy osoby, pytając o wolne miejsca. Bywa, że są to nawet ludzie po studiach. W jednej z nich pracował nawet prawnik.

W połowie lat dziewięćdziesiątych na łódzkich cmentarzach można było już zobaczyć grabarzy i pracowników firm w garniturach, w białych koszulach. Pachnących perfumami, a nie wódką. Podobno takim prekursorem była łódzka firma Klepsydra. Udziały w niej mieli Francuzi. Przywozili zdjęcia z Francji, pokazywali, jak tam wyglądały uroczystości, jak ubrani są tamtejsi grabarze. Z czasem w ich ślady poszły inne firmy pogrzebowe. Zaczęły używać coraz lepszych samochodów. Ale to ponoć też do Klepsydry należała pierwsza specjalna hydrauliczna winda do spuszczania trumny do grobu.

- W mniejszych miejscowościach, gdzie jest więcej czasu na przeprowadzenie pogrzebu, takie windy się stosuje - twierdzi Tomasz Mański, właściciel firmy pogrzebowej Charon w Łodzi.

Pan Tomasz przyznaje, że przed laty zdarzało się, że ludzie, pracujący przy pogrzebach, chcieli wyrwać od klientów dodatkowe pieniądze. Stwarzali sztuczne trudności, by wyłudzić od rodziny zmarłego parę groszy. Mówili, że nie da się donieść trumny do grobu. Ale gdy dostali do kieszeni parę groszy, trudności ustępowały.

- Są jeszcze takie patologie, ale spotyka się je rzadko - uważa Tomasz Mański. - Jeżeli u nas kogoś na tym się nakryje, może pożegnać się z pracą.

Właściciel dużej łódzkiej firmy pogrzebowej jeszcze dziś rano dokonuje przeglądu samochodów i pracowników. Sprawdza, czy nie jest zakurzona maska samochodu, czy pracownik ma czystą koszulę, buty, czy jest ogolony. No i czy czasem ktoś nie jest po kieliszku. Jeśli są jakieś wątpliwości co do trzeźwości pracownika, to w ruch idzie alkomat. Właściciel szuka też kart w aucie, by panowie nie umilali sobie czekania na pogrzeb partyjką pokera.

- Szef jest wymagający - mówią jego pracownicy. - Nie lubi alkoholu. Kto napije się w pracy, może się z nią pożegnać. Nie może na pogrzeb iść ktoś, kto wygląda, jakby przed chwilą wyszedł ze sklepu z piwem.

Właściciel innej firmy zatrudnia człowieka, który nadzoruje pracę jego ludzi na cmentarzu. Nazywany jest inspektorem Gadżetem. Wszyscy wiedzą, kto to jest, ale nie wiadomo, na którym cmentarzu będzie akurat przeprowadzał kontrolę.

Inspektor Gadżet jest wyposażony w lornetkę i z daleka obserwuje pracowników. Patrzy, czy nikt na cmentarzu nie pali, nie je kanapek, nie gra w karty, nie bierze pieniędzy od rodziny. Pracownicy firmy nie mogą też o zmarłym powiedzieć inaczej jak osoba zmarła. Gdy komuś wyrwie się słowo nieboszczyk czy trup, to ma do czynienia z szefem.

Właściciele i pracownicy zakładów pogrzebowych zauważają, że zwiększa się liczba kremacji.

- Kiedyś kremacja bywała rzadkością, teraz można śmiało powiedzieć, że połowa pogrzebów to pogrzeby z urną - zapewnia Tomasz Mański. - Być może wpływa na to fakt, że pogrzeb z urną jest tańszy.

Pracownicy zakładów pogrzebowych są przyzwyczajeni do tego, że ich klienci, czyli rodziny zmarłych, mają różne wymagania. Przywykli już do tego, że chcą, by do trumny włożyć książkę z... krzyżówkami. Nie dziwi ich, gdy żona daje butelkę piwa lub też małego "szczeniaczka" czy paczkę ulubionych papierosów. Jednak teraz te wszystkie rzeczy każą wkładać do urny.

- Jedna z pań przyszła i powiedziała, że chce, by do urny z prochami męża włożyć butelkę piwa - opowiada pracownik jednego z zakładów pogrzebowych. Tłumaczyła, że za życia bardzo lubił piwo, więc po śmierci nie może mu go zabraknąć. My jednak mieliśmy problem. Butelka była wyższa niż urna. W końcu przekonaliśmy panią, że butelka się nie mieści.

Do urny wkłada się różańce, pierścionki, buteleczki z wódką, obrączki, a także zegarki. Trzeba to zrobić już po ceremonii pożegnania ze zmarłym, którego ciało ulega kremacji. Do pieca krematoryjnego nie mogą bowiem trafić żadne metalowe rzeczy.

Wydawałoby się, że historie z wkładaniem do trumien czy urny telefonów komórkowych to zwykła fantazja. Ale jednak nie...

- Są takie przypadki, że ktoś prosi, by włożyć do trumny taki telefon - przyznaje Tomasz Mański z Charona. - Ale wiadomo, że zwykle ten telefon jest wyłączony.

Z telefonami wiąże się inne historia. Odbywał się pogrzeb zasłużonego obywatela miasta. Zaczęto już zakopywać trumnę, gdy z kieszeni jednego z grabarzy wypadł telefon komórkowy. Chłopak pewno szybko skoczyłby do grobu i wyciągnął aparat, ale miał pecha. Na uroczystości był jego szef. Tak więc ze łzami w oczach zakopał telefon. Na szczęście komórka była wyłączona...

- Takie przygody zdarzają się niedoświadczonym pracownikom - twierdzi człowiek, pracujący od lat w branży pogrzebowej. - Do kieszonki koszuli czy marynarki wkładają pieniądze, telefony. Schylą się i potem to wpada do grobu. Jednak po takiej przygodzie drugi raz tego nie powtarzają.

Rodzina żąda czasem, by wyłożyć wnętrze grobu płytkami czy gresem. Raz ktoś chciał, by trumna miała metalowe obicie.

- Mieliśmy pogrzeb, podczas którego rodzina zażyczyła sobie, by wyłożyć wnętrze grobu materiałem - wspomina Tomasz Mański. - Wyłożyliśmy go pluszowym materiałem, a potem owinęliśmy nim trumnę.

Pracownik innej firmy pogrzebowej opowiada, że klienci są coraz bardziej odważni, jeśli chodzi o wybór muzyki, która rozbrzmiewa, gdy trumna lub urna spuszczane są do grobu. To już nie tylko słynna i nostalgiczna "Cisza". Powoli wyprzedza ją temat z filmu "Vabank", czyli kompozycja Henryka Kuźniaka. Nikogo nie dziwią Beatelsi, Led Zeppelin czy Luis Armstrong.

- Kiedyś poproszono nas, byśmy przygotowali motyw z serialu "Kryminalni" i spełniliśmy to życzenie - dodaje pracownik zakładu pogrzebowego.

Zmienia się też moda, dotycząca ubrania zmarłego na jego ostatnią drogą. Kiedyś dominował kolor czarny, teraz to już raczej historia...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki