Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

„W deszczowy dzień w Nowym Jorku”: I moknąć jest dobrze, gdy ma się z kim

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
„Może żyje się tylko raz. Ale gdy ma się z kim, to wystarczy”. Niezawodny Woody Allen w cudownie prosty sposób przypomina, co najlepiej sprawia, by i deszcz był piękny.

Nowy Jork i Woody Allen. Wyjątkowo dobrana i klimatyczna para. Nawet gdy mają razem nieco gorsze dni, powstaje z ich relacji ciekawszy film niż większość dokonań współczesnej kinematografii. A gdy nad Central Parkiem i całym Manhattanem nieco popada, amerykański reżyser i scenarzysta realizuje jedną z najlepszych swoich produkcji w ostatnich latach.

Tym razem do Nowego Jorku Woody’ego Allena - miasta, w wizji reżysera rozpartego pomiędzy spełnieniem a paranoją - na pogadanki o życiu przyjeżdżają zakochani w sobie studenci z prestiżowego, acz prowincjonalnego uniwersytetu: pochodzący z najludniejszego miasta Stanów Zjednoczonych Gatsby (ach, ten idealizm bohatera ukochanej przez amerykańskie licea powieści Francisa Scotta Fitzgeralda) oraz wychowana w Arizonie śliczna (była Miss Sympatii) Ashleigh. Dziewczyna jest początkującą dziennikarką w uczelnianej gazetce (o przyzwoitym nakładzie) i właśnie dostała wprawiającą ją w ekstazę („Czy studenci dostają Pulitzera?” - zastanawia się) szansę przeprowadzenia wywiadu z tworzącym ekscentryczne filmy reżyserem Rolandem Pollardem. Oboje postanawiają, że gdy Ashleigh wykona swoje zadanie, spędzą w Nowym Jorku romantyczny weekend poświęcony spacerom po parku, zwiedzaniu Metropolitan Museum of Art i wizytom w barach z grającymi ballady pianistami. Lecz urok Nowego Jorku i życia polega między innymi na nieprzewidywalności, zatem spotkanie z reżyserem zamienia się w podróż przez miasto z uznanym scenarzystą i zwalającym dwudziestojednolatki z nóg gwiazdorem kina, Francisco Vegą. Pozostawiony samemu sobie Gatsby włóczy się po swoim mieście, przypadkowo spotyka dawnych znajomych (w tym łudząco podobnego do Allena młodego reżysera realizującego swój studencki film), odwiedza brata, a następnie matkę, przed której ambicjami uciekał. Poznaje także Chan - atrakcyjną i błyskotliwą młodszą siostrę swojej eksdziewczyny. Wszystko po to, by odkryć samych siebie na nowo.

Rzeczywistość, w którą zaprasza nas Woody Allen, budowana jest z drobnostek, codziennych i powszechnych radości i dramatów, a że reżyser lubi ją i swoich bohaterów, nawet ich słabostki (no, może poza śmiechem jednej z postaci, który uniemożliwia ślub) zdają się nie tylko naturalne, ale i potrzebne oraz sympatyczne. Łatwo i bezkrytycznie jest się temu nastrojowi poddać, a następnie rozczulić na własnym losem. Im Allen jest starszy, tym zdaje się prezentować mniej sarkazmu, a więcej melancholijnej dobroduszności. Nawet krztyny ironii z amerykańskiego mitu i pozy, kastowości i snobizmu czy artystycznych kryzysów „zarobionych” artystów, które są kpiną wobec realnych problemów, podlewa tu dużą dawką wyrozumiałości. Podkreślając, iż czas jest zawsze przeciwko nam („szkoda, że lata tanimi liniami”), zaleca pogodzić się z tym, że wiąże on nas z nieuchronnymi zmianami. Poczucie humoru zaś i zauważenie, że każdy ma prawo do osobistych uniesień i błędów bywają jedynym ratunkiem.

Allen niezmiennie odpowiada na istnienie dialogami, kraszonymi błyskotliwymi metaforami i komizmem, dając dowód, że właśnie rozmowa jest tym, co pozwala nam wspólnie przetrwać. Także w deszczowy dzień w Nowym Jorku ciągle się gada, ze świadomością, iż milczenie jest złotem, ale i z obawą, że jeśli nadal będziemy zaprzestawać rozmawiania, to kiedyś zamilkniemy na dobre. Żal jedynie, że wersja z napisami, którą otrzymaliśmy w naszych kinach jest tak bez polotu i „po łebkach” przetłumaczona...

Doświadczony twórca po raz kolejny pokazał również, że ma dar znakomitego doboru obsady. Elle Fanning (duże brawa!) jako Ashleigh i Timothée Chalamet w roli Gatsby’ego doskonale do siebie pasują, pierwszorzędnie się inspirują. Plejada aktorów buduje też zajmujący drugi plan z imponującą powściągliwością Lieva Schreibera i energią Jude’a Lawa oraz oszałamiającą świeżością i pewnością siebie Seleny Gomez.

„W deszczowy dzień w Nowym Jorku” to kino bezpretensjonalne, z nostalgią wspominające świat filmów z bohaterami całującymi się pod zegarem w parku, skrytych knajpek z towarzyszącym randkom jazzem czy swoistą nieżyciowością, która była bardziej pociągająca niż uczestnictwo w wyścigu szczurów. Skłaniający do uczuć i romansu deszcz pozwala na moment zatrzymania, stanowi idealną dekorację dla refleksji, że to trafiona miłość (nie mylić z własną) umożliwia choć na chwilę życie zamienić w film. I to właśnie spływające podczas pocałunku w deszczu po policzkach krople dają nadzieję, że nigdy nie zamienią się w łzy, będąc początkiem czegoś, co wydaje się niemożliwe. Nie warto myśleć, dlaczego.

Jedno jest jednak pewne. Należy chociaż raz w życiu pojechać do Nowego Jorku.

W deszczowy dzień w Nowym Jorku USA komedia, reż. Woody Allen, wyst. Timothée Chalamet

★★★★★☆

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki