Pierwszy odcinek powieści radiowej nadano 29 maja 1960 roku. Z głośników radia popłynął głos listonosza Kani. Przedstawiał mieszkańców niewielkiej wsi leżącej koło Lublina. Jabłońskich, Borków, Wilczewskich...
– Listonosz Kania stał się nieszczęściem autorów powieści – opowiadał nam przed laty Andrzej Mularczyk, który tworzył powieść„W Jezioranach”. – Był postacią obligatoryjną i przez kilka lat nie mogliśmy pozbyć się tego narratora. W końcu się udało. Przez wiele lat, w przeciwieństwie do naszej starszej siostry, powieści „Matysiakowie”, gdzie akcja rozgrywała się w jednym pokoju, nas ta zasada nie obowiązywała. Od początku mieliśmy uprawnienia do przenoszenia się z bohaterami z miejsca na miejsce.
Dla wielu jest to swoisty fenomen, że w czasie, gdy rekordy popularności biją telewizyjne telenowele, tyle ludzi chce jeszcze słuchać radiowego słuchowiska. Andrzeja Mularczyka nie ukrywał, że to że tyle ludzi dalej słucha tej powieści radiowej może zaskakiwać...
– Myślę, że to sprawa przywiązania – wyjaśniał nam fenomen „W Jezioranach”.– Ludzie wychowali się jedząc niedzielny obiad w czasie którego słuchali „Jeziorany”. Kiedyś za szybką jazdę zatrzymał mnie patrol policji. Policjant zobaczył na moim aucie nalepkę radia, gdy dowiedział się, że pisze „Jeziorany” to stwierdził: Panie, ja się na tym wychowałem, moja mama słuchała powieści i ja do dziś mam ją w uszach! Zastosował więc wobec mnie taryfę ulgową...