Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W Łodzi podziwiaj Piotrkowską, po cień jedź do Mediolanu

Hanna Gill-Piątek
Hanna Gill-Piątek jest działaczką społeczną i polityczną, koordynatorką Świetlicy Krytyki Politycznej w Łodzi
Hanna Gill-Piątek jest działaczką społeczną i polityczną, koordynatorką Świetlicy Krytyki Politycznej w Łodzi Krzysztof Szymczak
Piotrkowska nam pięknieje. Każdy skończony fragment jest powodem do uciechy w mediach, szczególnie w sezonie ogórkowym. Wszyscy z zapartym tchem śledzą remont, każde drobne niedociągnięcie jest szeroko komentowane. Chwalimy ławki, na których już można zobaczyć przysiadających przechodniów. Przynajmniej w te mniej upalne godziny. Podobają nam się szersze chodniki.

Nawet mnie porwał w tym przypadku "romantyzm budów" i ostatnio złapałam się na kibicowaniu dwóm panom, którzy niemal z czułością, a na pewno z ogromną precyzją, wykańczali jakąś masą rowek pomiędzy płytami a metalowym obramowaniem. Już teraz widać, że oczko w głowie architekta miasta, który zastał Piotrkowską baumianą, a zostawi granitową, będzie jedną z najbardziej widocznych zmian w tej kadencji. Szkoda tylko, że tak mało zieloną.

Jakiś czas temu wybuchła awantura o brak drzew w planach nowej Piotrkowskiej. Bo rachitycznych klonów udających zieleń w żaden sposób nie da się tak nazwać. Teraz widzimy skutki. Argument, że korony mają nie zasłaniać architektury, uważam za nietrafiony: fasady można oglądać z różnych stron i naprawdę nie trzeba sadzić baobabów, żeby ulica stała się bardziej przyjazna.

Tę niechęć Marka Janiaka do zieleni w mieście można zaobserwować studiując przygotowaną przez niego "Strategię rozwoju przestrzennego Łodzi", gdzie postuluje się ograniczanie liczby trawników przy jezdniach czy pozbycie się "zieleni chaotycznej", czyli takiej, która porasta np. niezagospodarowane działki.

Cenię każdą zieleń w mieście, chaotyczną czy nie, a szczególnie w miejscach, gdzie daleko jest do parku. Kocha ją również mój pies, choć sprzątanie po nim w takich miejscach bywa kłopotliwe. W tej miłości do drzew nie jesteśmy odosobnieni, bo byle sadek jest celem sąsiedzkich wycieczek w letnie dni. Zresztą wystarczy zapytać naukowców z Uniwersytetu Łódzkiego, na przykład dr Jakuba Kronenberga, jak mądre pojęcie "usługi ekosystemów" przelicza się na realny zysk dla miasta.

Istnieją badania wskazujące, że ludzie są w stanie zapłacić o wiele więcej za czynsz, jeśli z ich okiem widać drzewa. Chętniej też wybierają takie miejsca do pracy i wypoczynku, tym samym zasilając miejscowe sklepy i kawiarnie. Zieleń przyciąga inwestorów, którzy jak się zdaje są niezmiennym fetyszem łódzkich władz. Fakty nie do zlekceważenia.

Kiedyś mieliśmy pomysł, żeby Łódź stała się Mediolanem Wschodu. Jedyne, co mi się w tej koncepcji podobało, to właśnie perspektywa szacunku dla drzew w mieście. Mediolan jest o tyle podobny do Łodzi, że w przeciwieństwie do Florencji czy Sieny, ma charakter XIX-wieczny. Wiek temu oprócz ważniejszych zabytków zburzono tam całą starówkę, której korzenie sięgały czasów rzymskich. Mieszkańcy narzekają, że Mediolan jest przez to brzydki, ale mnie uderzyło, że tam drzewom pozwala się rosnąć przy ulicach nawet do dużych rozmiarów. I wszyscy latem są bardzo zadowoleni, gęsty cień gromadzi ludzi w ogródkach kawiarenek.

W Mediolanie wpadli na jeszcze jeden fajny pomysł: psy w parkach mają swoje ogrodzone niskim płotkiem wybiegi. Nie trzeba wypuszczać ich nielegalnie, nikt też nie musi się bać tego, co zastanie na trawie, jeśli będzie chciał na niej usiąść. W Łodzi na takie psie ogródki znalazłoby się miejsce. Nawet maleńki park Sienkiewicza ma za Miejską Galerią Sztuki nieuczęszczany kawałek przestrzeni, która mogłaby służyć czworonogom.

Wracając do nowej, za mało zielonej Piotrkowskiej. Na oddanych odcinkach gustowne otoczenie prawem kontrastu podkreśla mało eleganckie elementy, jak krzykliwe szyldy czy stare budy z jedzeniem. Specjalnie mówię "z jedzeniem", bo nie chcę się wpisywać w rytualną wojnę z kebabami, według niektórych dziennikarzy źródłem wszelkiego zła.

Podoba nam się to czy nie, Piotrkowska jest przestrzenią publiczną dla wszystkich łodzian i powinna mieć ofertę gastronomiczną na każdą kieszeń. Od razu dodam, że chodzi mi o posiłki, a nie o wódkę za cztery złote. Może jestem przewrażliwiona, ale walenie akurat w kebaby jest dla mnie nie tylko podszyte chęcią wyrzucenia z ulicy mniej zamożnych użytkowników. Ma także znaczenie to, kto te kebaby zwykle przygotowuje. I tu zaczyna być grząsko, bo do postulatu segregacji ekonomicznej dołącza dyskryminacja rasowa, co być może wojującym dziennikarzom umyka.

Problem bud pozostaje, obojętnie, czy kupujemy w nich bigos, czy kebab. I tu osiągnięcie rozsądnego kompromisu będzie trudniejsze niż w przypadku psów, bo miasto nie zawsze ma wpływ na prywatnych właścicieli. Czasem prywatne jest lepsze i zadbane, a czasem sprawia niemałe kłopoty. Na przykład kiedy kolejna kamienica zamienia się w wieszak reklamowy albo, co gorsza, w bieda-parking. Nawet Brazylia potrafiła sobie poradzić z nieładem przestrzennym wymiatając z Sao Paulo pół miliona reklam. A u nas wciąż "wolność Tomku w swoim domku". Nie można zwalać winy tylko na samorząd, bo jest w stanie niewiele zrobić w zakresie obowiązującego prawa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: W Łodzi podziwiaj Piotrkowską, po cień jedź do Mediolanu - Dziennik Łódzki

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki