Ważna sprawa witaczy w Łodzi

Zanim zgodnie z łódzką mentalnością pojawią się na nich napisy informujące o tym, kto naprawdę Łodzią rządzi (bazgroły będą widnieć na panelach miesiącami, a pani prezydent dorzuci autorom trochę kasy na kilka stadionów), nacieszmy się ich pretensjonalnością i kompletną nieprzystawalnością do stanu miasta.

W kreowaniu nieistniejącej rzeczywistości Łódź jest mistrzynią. To też symbol sumiennie realizowanej w Łodzi tendencji, której istoty może po prostu nie rozumiem, że im dalej od centrum, tym ładniej.

Jest szansa, że będziemy pierwszym miastem w świecie, które w ścisłym city ma zgliszcza, zaludnione przez po-zostawioną samej sobie dzicz. Ciekawe, czy zostanie ogłoszony konkurs na żegnacze dla łodzian, którzy opuszczając takie miasto złośliwie zmniejszają jego populację... Będzie czas, by o tym pomyśleć, bo zapowiadane mrozy pewnie na jakiś czas wstrzymają prace na rozgrzebanej Piotrkowskiej, przypominającej obecnie ulicę w państwie Trzeciego Świata po zamieszkach.

Nie udało się tego tak zorganizować, żeby na "Pietrynie" robotnicy pracowali na okrągło, a przynajmniej od świtu do nocy, będzie więc kilka chwil na to, by wymyślić kolejną tablicę informującą łodzian, jakie mają miasto. Bo przecież, zgodnie ze słowami reprezentantów urzędu miasta, ci co w Łodzi mieszkają, nie rozumieją, w jak świetnym miejscu żyją. Ale kto ich ma tego nauczyć, skoro dla władz partnerami bywają ci, którzy je mażą?

Mogłyby się tego nauczyć dzieciaki, które właśnie zaczynają ferie. Jednak większość z nich nie wyjedzie na ten czas z Łodzi, by jak cywilizowani ludzie odpocząć w urokliwym miejscu i zatęsknić za domem. Bo rodziców nie stać. I to jest właśnie ważna sprawa.