Atut nowości i świeżości przeminął; czas, gdy należało negocjować, planować, zapraszać, uczyć się współpracy z show-businessem także został zmarnowany i z pozycji, gdy mieliśmy w ręku silne karty, znaleźliśmy się w roli proszącego (czyli w naszym wydaniu liczącego na to, że się coś wydarzy). Wielcy organizatorzy koncertów już się zrazili i rozmawiają z innymi miejscami, małych jeszcze na organizację dużych imprez w łódzkiej hali nie stać. Czyli koniec? Oczywiście, nigdy nie jest za późno.
Problem z Areną od początku jej funkcjonowania jest ten sam: zarządzanie. Odrzucam populistyczne argumenty, iż problem jest w samej hali, w tym, czy jest za duża, czy za mała, że jest jedną wielką aferą, albo że jest wręcz niepotrzebna. Istota tkwi w prowadzeniu przedsięwzięcia halą sportowo-widowiskową zwanego. Jak dotychczas, dowodzili nią i dowodzą ludzie z rozdania towarzyskiego. Liczbą zorganizowanych koncertów oraz oblaniem hali potem okładających się po łbach pseudosportowców dowiedli, że do takiej funkcji się nie nadają. Czy trzeba wciąż czekać, żeby coś z tym zrobić?
Być może oddanie administrowania halą w ręce prywatnego operatora jest jakimś rozwiązaniem, ale odpowiedź stałaby się wyraźniejsza, gdybyśmy wpierw poznali nawiska osób, które o wyborze operatora zadecydują. Ktoś, kto halę w swoje ręce weźmie, będzie musiał połknąć balast zmarnotrawienia wielu miesięcy. Czy w naprawie tego, co zepsuto, wystarczy to, że miasto nie będzie przeszkadzać? A jeśli nie operator, to może choć człowiek, który lubi muzykę i inne zdarzenia artystyczne, zna się na tym i kocha działać? W stymulowaniu do kreatywności jestem zdecydowanie zwolennikiem marchewki, a nie kija, ale może szefa Areny należy karać za każdy dobry koncert, który odbywa się nie w Łodzi, ale w innym miejscu Polski?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?