Łodzianie rozpoczęli mecz nieźle i w niczym Lechowi nie ustępowali. Poznański zespół prowadził grę, a Widzew czekał na kontrataki. I gdy się wreszcie doczekał - w 20. minucie - zobaczyliśmy, jak słabych Widzew ma piłkarzy. Wychodząc w czterech (!) na jednego obrońcę Lecha widzewiacy zagubili się w podaniach i nawet nie oddali strzału na bramkę Macieja Gostomskiego.
Tak, jak w 20. minucie łodzianie pokazali swoją niemoc w ataku, tak w 34. minucie przypomnieli, że i w obronie potrafią zrobić koszmarne błędy. Po rzucie rożnym piłka trafiła do niepilnowanego Łukasza Teodorczyka, ten głową zagrał przed bramkę, gdzie "na radar" Arboledę krył Kevin Lafrance. To musiało skończyć się golem. I dobrze, że jeszcze przed przerwą nie skończyło się kolejnymi, bo Łukasz Teodorczyk trafił w poprzeczkę, a dwa groźne strzały Kaspera Hämäläinena obronił Patryk Wolański.
9 minut po przerwie Teodorczyk wykorzystał gapiostwo obrońców, wyszedł sam na sam z Wolańskim i podwyższył na 2:0. Ale ważniejsze dla losów tego meczu było to, co zdarzyło się w przerwie. Na boisku pojawił się Alex Bruno, do tej pory pomijany przez trenera Artura Skowronka. I to on w 70. minucie pokazał wielką ambicję, odebrał piłkę Arboledzie, świetnie zagrał wzdłuż bramki, a piłkę do siatki wbił Marcin Kaczmarek.
Ale cud dopiero miał się zdarzyć, bo po 865 (!) minutach bez gola do bramki trafił wreszcie Eduards Visnjakovs, który uchodzi za największą gwiazdę Widzewa. Kapitalnie z lewej strony dośrodkował Kaczmarek, a Łotysz wyprzedził Arboledę i głową pokonał Gostomskiego.
WKRÓTCE FILM
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?