Nie ma wątpliwości, że to był mecz, który mógł zaważyć na przyszłości trenera Rafała Pawlaka. W przypadku wyraźnej porażki z Lechią stałoby się jasne, że Pawlak nie będzie dalej prowadził drużyny. Ale jeśli Widzew zagrałby dobrze, to wychowanek ŁKS mógł liczyć, iż szefowie klubu nie będą szukać innego trenera.
I chyba nie będą, przynajmniej nie ma żadnego powodu, by to zrobili. Widzew zagrał jeszcze lepiej, niż przed tygodniem w Poznaniu z Lechem, a przede wszystkim wreszcie wygrał. Serie meczów bez wygranej i bez strzelonego gola zostały przerwane.
A zaczęło się niepokojąco, bo widzewiacy w pierwszych minutach nie zachwycali. Szanse bramkowe mieli gdańszczanie, ale albo doskonale bronił Maciej Mielcarz, jak choćby uderzenie Piotra Grzelczaka w 8. minucie, albo gracze Lechii fatalnie pudłowali. Najlepszą okazję miał Adam Duda, który w 17. minucie znalazł się oko w oko z widzewskim bramkarzem i nie trafił głową w bramkę.
Gdy w 39. minucie sędzia Marcin Borski podyktował karnego za idiotyczny faul Jakuba Bartkowskiego na Patryku Tuszyńskim, a jedenastkę wykorzystał Marcin Pietrowski, wydawało się, że Widzew może mieć duże problemy.
Bez wątpienia bardzo pomocną dłoń do Widzewa wyciągnął... były gracz łódzkiej drużyny Jarosław Bieniuk. Gdy stopery wskazywały 45. minutę, dobrą wrzutką w pole karne popisał się Veljko Batrović, a Povilas Leimonas wyprzedził Bieniuka i głową wyrównał. Litwin zakończył trwającą 348 minut strzelecką niemoc piłkarzy Widzewa.
Choć gol padł w 45. minucie, to piłkarze pograli w pierwszej połowie jeszcze przez 6 minut. Wszystko z powodu fatalnego zachowania widzewskich kibiców, którzy odpalili kilka świec dymnych, co spowodowało, że Borski musiał przerwać mecz. I w szóstej minucie doliczonego czasu gry łodzianie wyszli na prowadzenie. Z rzutu rożnego piłkę dośrodkował Mariusz Rybicki, Bieniuk znów zgubił krycie, a Kevin Lafrance głową pokonał Sebastiana Małkowskiego.
O ile więc pierwsza połowa meczu z Lechią źle się zaczęła dla widzewiaków, o tyle kończyła się doskonale. A druga rozpoczęła się jeszcze lepiej, bo od kolejnego gola dla Widzewa. I, co może okazać się ważne, od gola Eduardsa Visnjakovsa, który po przyjeździe do Widzewa strzelał jak na zawołanie, ale później na długo się zablokował. W meczu z Lechią "Wiśnia" w dobrym stylu wykończył szybką kontrę Widzewa, w której wiodące role odegrali Batrović i Alen Melunović. Inna sprawa, że nie popisał się bramkarz Lechii, który przepuścił piłkę między nogami. Strzał Visnjakovsa nie był może bardzo trudny technicznie, ale był mocny. I to okazało się decydujące.
Wściekający się przy ławce rezerwowych były trener Widzewa Michał Probierz - po raz kolejny niechętnie przyjęty przez kibiców, którzy nie mogą zapomnieć mu tego, że swego czasu podjął się pracy w ŁKS - nie był w stanie odmienić losów meczu. Probierz robił zmiany, motywował piłkarzy, ale bezskutecznie. Widzew grał w niedzielę bardzo mądrze i nie dopuszczał do poważniejszego zagrożenia bramki. Właściwie tylko raz gdańszczanie stanęli przed szansą na zdobycie kontaktowego gola, ale Adam Duda fatalnie przestrzelił.
Ambitna gra widzewiaków została nagrodzona jeszcze w ostatnich sekundach meczu, gdy sam na sam z Małkowskim wyszedł wprowadzony chwilę wcześniej Alex Bruno i zdobył czwartego gola. Tym bardziej, że do efektownych zwycięstw widzewiacy swoich kibiców nie przyzwyczajają. Ostatni raz cztery gole w meczu ligowym łodzianie zdobyli przeszło dwa lata temu, gdy na swoim stadionie pokonali Jagiellonię Białystok 4:2.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?