Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Widzewska ikona Łodzi odeszła... [ZDJĘCIA]

Marek Kondraciuk
archiwum Widzewa Łódź
W odróżnieniu od wielu innych naszych wybitnych piłkarzy Włodzimierz Smolarek był łodzianinem stąd, z regionu, a nie z importu.

Umarł tak, jak grał. Szybko. Na boisku zaskakiwał rywali, a teraz śmierć zaskoczyła jego, przychodząc we śnie. Ktoś napisał: - To musiał być dobry człowiek, skoro dostał dar tak łagodnej śmierci.

Kiedy pytam kolegów Włodzimierza Smolarka z Widzewa i z reprezentacji Polski jaki był, najczęściej - po krótkim poszukiwaniu w głowie trafnego określenia - pada odpowiedź: - Był dobrym człowiekiem. Tylko tyle i aż tyle.

Urodził się w Aleksandrowie i tam, po po prawie ćwierćwieczu spędzonym w Niemczech i Holandii, postanowił osiąść i czekać na emeryturę. Niewątpliwie jednak Włodek Smolarek jest sportową ikoną Łodzi. Tu przecież z zadziornego chłopaka, nigdy nie godzącego się z porażką, stał się gwiazdą futbolu. Tu, w szpitalu Kopernika, urodził się jego "następca tronu", również wybitny piłkarz i reprezentant Polski Euzebiusz "Ebi".

Ikona Łodzi, czy tylko Widzewa? Odpowiedź na takie pytanie to niezwykle delikatna materia. Był jednym z wielkich widzewiaków. W 13 meczach derbowych zdobył 7 goli, co do dziś jest rekordem. Miał więc "papiery na ŁKS". A jednak można było odnieść wrażenie, że w zachodniej stronie miasta nie budził takich emocji, jak niektórzy jego równie wielcy koledzy z drużyny.

Na murawie Smolarek był bezwzględny dla rywali, inaczej niż w życiu, gdzie czasem tej bezwzględności mu brakowało. Zawsze jednak szanował tych, co grali w innych koszulkach i ich kibiców z obcymi mu symbolami. Kiedy strzelał gole w reprezentacji, prowadził biało-czerwonych do zwycięstw na mundialach, kochała go cała Polska. Cała, a nie "cała z wyjątkiem połowy Łodzi" i nie mam co do tego wątpliwości.

Włodzimierz Smolarek pozostanie więc widzewską ikoną Łodzi i to określenie chyba najtrafniej oddaje istotę rzeczy. Na jego pogrzeb wybierają się kibice klubów, którym nastrzelał wiele goli. To wyraz szacunku dla polskiego "walecznego serca" - jak nazwał Włodka Smolarka "Przegląd Sportowy" - które "już nie bije".

Mógł mieszkać w Łodzi, ale wybrał rodzinny Aleksandrów. Swojski klimat bardziej mu tu odpowiadał niż wielkomiejski, łódzki. Zawsze jednak podkreślał silną więź z Łodzią i odnosiłem wrażenie, że czuje się łodzianinem. W odróżnieniu od wielu innych naszych wybitnych piłkarzy był łodzianinem stąd, z regionu, a nie z importu. To także daje mu w historii sporu łódzkiego miejsce szczególne.

Gracia vieja, czyli dziękuję ci stara

Wszystko co Włodek osiągnął w życiu zawdzięczał piłce. Mógł postawić w ogródku jej pomnik i napisać "dziękuję ci stara", tak jak uczynił to w Hiszpanii legendarny Alfredo di Stefano (gracia vieja). W przypadku Smolarka taki napis oddawałby wiernie jego stosunek do piłki.

Świetnie Włodka scharakteryzował Foeke Booy, były kolega klubowy z FC Utrecht: - Vlodi miał totalną obsesję na punkcie futbolu, ciągle o tym mówił, zawsze coś analizował, był zwierzęciem piłkarskim.

Paradoksem jest więc, że człowiek absolutnie oddany piłce miał problemy, aby znaleźć sobie w niej miejsce po zakończeniu kariery. Pracował z młodzieżą w Feyenoordzie Rotterdam. To dawało mu satysfakcję, ale nie zaspokajało ambicji. Zdobył najwyższe uprawnienia trenerskie. - Mogę prowadzić każdą drużynę w każdej lidze Europy - powiedział mi kiedyś. - Zdaję sobie sprawę, że niełatwo jest przejść z futbolu młodzieżowego do wielkiej piłki.

Pamiętam, jak bardzo liczył najpierw na pracę trenera kadry olimpijskiej, a później Widzewa. Wybrano jednak innych. Waleczne serce zupełnie nie potrafiło walczyć o posady. Ktoś kto go poznał, nie widząc uprzednio w grze, nie uwierzyłby, że ten skromny, zawsze skory do żartów, niepozorny mężczyzna był na boisku zawadiaką.

Kiedy innym trzęsły się kolana on nigdy nie miał respektu dla największych nazwisk. - Zobaczycie, jak zaraz zrobię, tego ich gwiazdora - mawiał do kolegów, wychodząc na boisko. Smolarka mało interesowało jak nazywa się jego rywal i ile trofeów zdobył. Wiedział tylko, że ma "okiwać" tego z dwójką na koszulce. Podobno kiedy przyszło mu grać przeciwko "rzeźnikowi" z Juventusu Claudio Gentile nawet nie wiedział jak on wygląda. Taka filozofia zaprowadziła go na wyżyny. Mówi się czasem, że drużyna, której przychodzi walczyć w wielkim rywalem "przegrywa mecz w szatni". Smolarkowi się to nigdy nie zdarzyło, to byłoby wbrew jego osobowości.

Karino, Walendziak...

Włodek Smolarek był urodzonym kawalarzem. Jego sportowy życiorys jest pełen anegdot. Najbardziej znana jest opowieść o kartkach, które sędzia zgubił podczas meczu. Znalazł je Smolarek, ale nie byłby sobą, gdyby po prostu je podał arbitrowi. Wyczekał więc, kiedy sędzia sięgnął po "żółtko" i z przerażeniem stwierdził, że kieszeń jest pusta. Włodek podbiegł i teatralnym gestem uniósł kartkę w górę, wywołując lawinę oklasków.

"Smolar", "Karino", "Walendziak", a w Holandii "Smoli" i "Vlodi" to przydomki Włodzimierza Smolarka. Najmocniej z jego nazwiskiem zrosły się dwa. Kiedy Włodek wrócił z karnego zesłania przez Legię do jednostki w Starej Miłosnej żartował wśród kolegów, że dla poprawienia kondycji biegał za końmi. Został więc "Karino" od imienia konia z popularnego wówczas serialu. "Walendziak" natomiast, bo kojarzył się kolegom z dobrotliwym, prostolinijnym, mającym klarowną filozofię życiową sąsiadem inżyniera Karwowskiego z serialu "Czterdziestolatek".

Dlaczego tacy barwni, dobrzy i ciekawi ludzie tak szybko odchodzą...

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki