Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wiejskie klimaty w mieście Łodzi

Anna Gronczewska
Taki sielski klimat możemy zobaczył kilka kilometrów od centrum Łodzi, przy ul. Liściastej
Taki sielski klimat możemy zobaczył kilka kilometrów od centrum Łodzi, przy ul. Liściastej Grzegorz Gałasiński
Od centrum Łodzi dzieli ich kilka kilometrów, ale gdy wyjdą przed dom, widzą krowy, pasące się konie, a rano budzi ich pianie kogutów. By posmakować tych klimatów, nie trzeba wyjeżdżać daleko i opuszczać granic miasta...

Liściasta

Ulica Liściasta kojarzy się nam z blokami, kościołem karmelitów, miejskim zgiełkiem. Ale wystarczy pojechać nią dalej, by znaleźć się w zupełnie innym świecie. Urszula Szczęsna mieszka na ul. Liściastej. Przed jej bramą biegnie piaszczysta droga, kilkadziesiąt metrów dalej są staw, łąka, a obok kolejny zalew.

Urszula Szczęsna urodziła się i wychowała na ul. Liściastej. Pamięta, jak tą piaszczystą drogą przejeżdżał tylko jeden samochód na dzień, a na całej ulicy może ze trzech sąsiadów miało auta. Każdy prowadził gospodarstwo. Na ul. Krajowej, naprzeciw dawnego domu wychowawczego, było kółko rolnicze. Dzisiaj pozostał po nim tylko budynek.

- Miasto coraz bardziej się do nas zbliża - mówi nie bez żalu Urszula Szczęsna. - Tam, gdzie były pola, pobudowano segmenty. Ale dalej na ulicy Liściastej nie ma oświetlenia. Asfaltu też nie położyli. Może i dobrze? Bo gdyby był, to mielibyśmy tu straszny ruch.

Pani Urszula nie ukrywa, że najgorzej jest zimą. Odśnieżają wtedy tylko część drogi, za przejazdem kolejowym. By dostać się do centrum miasta, trzeba iść 20-25 minut na przystanek autobusowy. Najbliższy jest na osiedlu Radogoszcz-Zachód. Jednak wiosną, latem o tych wszystkich niedogodnościach się zapomina.

Kilkaset metrów za domem państwa Szczęsnych na polu stoi kombajn. Po podwórku krząta się Helena Kędzierska. Z tyłu widać dużą, murowaną stodołę, którą zbudował jej mąż Mirosław. Umarł w 2000 roku. Teraz gospodarstwo prowadzi syn pani Heleny.

Gdy ktoś pyta panią Helenę, gdzie mieszka, to odpowiada: "W Łodzi, na Bałutach".

- No bo tu Bałuty są! - podkreśla. - Niby wieś, ale my przecież w mieście mieszkamy. Co z tego, że mamy traktor, kombajn? Kiedyś to tu wszyscy gospodarzami byli, z rolnictwa żyli. Teraz niewielu rolników zostało.

Pani Helena cieszy się, że niedaleko domu ma dwa zalewy. Martwi się, że nikt o nie dba. Nawet trawy wokół nie wykosi. A mogło by być pięknie. Można by było ławeczki ustawić, przystań z kajakami i łódkami zrobić.

W oddali widać, jak ulicą Liściastą jedzie wóz zaprzężony w konia. Trzy kolejne idą za nim. Woźnicą jest Stanisław Sibiński, jeden z niewielu rolników, którzy pozostali w tych okolicach. Sąsiedzi nazywają pana Stanisława "owieczką", bo hodował kiedyś owce.

- Nie owieczką, tylko baranem! - prostuje mężczyzna. Opowiada, że urodził się na tej ulicy. Przed wojną była to wieś Marianka, ale włączyli ją do Łodzi.

- Kiedyś ta ulica nazywała się Krakowska - wspomina Stanisław Sibiński. - Ale któregoś dnia przyszli i zmienili tabliczki, tak zrobiła się Liściasta.

Tu gospodarstwo mieli jego rodzice, stąd pochodził jego tata Stefan. Jeszcze przed wojną mieszkał koło pierwszego stawu. Pan Stanisław wiele lat przepracował jako kierowca w Transbudzie. Ale czasy się zmieniły i wysłano go na zasiłek przedemerytalny. Zaczął wtedy prowadzić gospodarstwo. Był czas, gdy hodował nawet 300 owiec. Ale zrezygnował. Handlarze zaczęli go oszukiwać. Potem miał świnie. Hodowli teraz nie prowadzi. Zostawił sobie jedną świnkę, ale ma ją ubić na Boże Narodzenie. Teraz uprawia ziemię. Ma jej niewiele, niecałe 2 hektary.

Podchorążych

Kilka kilometrów dalej, na ul. Podchorążych, mieszka Jan Figiel. To dawna wieś Jagodnica, która też zachowała rolniczy charakter, choć od 20 lat należy do Łodzi.

- Wcale z tego nie jesteśmy zadowoleni - twierdzi pan Jan. - Gdy należeliśmy do Konstantynowa czy Aleksandrowa było o wiele lepiej. Teraz w Łodzi te urzędy po całym mieście rozrzucone. Tam wszystko na miejscu było, bardziej nas szanowano.

Jan Figiel nie może przeboleć tego, że niewiele by brakowało, a jego dom pozostałby na terenie Konstantynowa.

- Zabrakło ze trzysta metrów! - mówi. Wspomina, że kiedyś tu było jedno, 14-hektarowe gospodarstwo, które należało go jego ojca. Ale potem za Stalina wsadzili go do więzienia, bo nie płacił podatków. Rozdzielił więc gospodarstwo między dzieci. One dalej je podzieliły.

- Gospodarzy u nas jest niewielu - dodaje pan Jan. - My z żoną jesteśmy na emeryturze, uprawiamy kawałek ziemi. Mamy kilka kurek. Kiedyś było więcej, ale nie mamy już z żoną zdrowia, by hodować zwierzynę...

Stare Złotno

Jeszcze bardziej wiejski charakter zachowało pobliskie Stare Złotno, które przed wojną zostało włączone do Łodzi. Przed laty wszyscy żyli tu z gospodarstwa. Mimo że w dowodzie jako miejsce zamieszkania mieli Łódź, to źródłem utrzymania było te kilka hektarów, krowy, świnie.

Aby dotrzeć ze Starego Złotna na ul. Piotrkowską, trzeba pokonać nie więcej niż 10 kilometrów. Ostatnim sołtysem była tu Teresa Krasińska. Potem tę funkcję zlikwidowano i wprowadzono miejskie porządki. Powołano Radę Osiedla i dziś wszyscy mieszkańcy należą do Rady Osiedla Złotno. Uznano, że mają już problemy miasta, nie wsi.

Nie wszyscy są z tego zadowoleni. Kiedy był sołtys, to informowało się go o każdej zmianie dotyczącej mieszkańców, ulicy. Zebrania odbywały się w straży. Przychodziło na nie zawsze wiele osób. Przy okazji spotkał się sąsiad z sąsiadem, z którym długo się nie widział. Mieszkańcy sami podejmowali uchwały dotyczące ich losów. A teraz? Robi to rada osiedla. Wielu mieszkańców Starego Złotna nawet nie wie, gdzie ma siedzibę, kiedy dyżurują radni.

Na szczęście pozostały Ochotnicza Straż Pożarna i Koło Gospodyń Wiejskich. To ostatnie będzie obchodziło w listopadzie 50. rocznicę założenia. Prezesem KGW w Starym Złotnie jest Janina Urbaniak. To ona była jedną z tych kobiet, które zakładały je przed pół wiekiem.

Janina Urbaniak zapewnia, że najpierw ich Koło Gospodyń Wiejskich kupiło siewniczek. Która kobieta potrzebowała obsiać pole, to wypożyczała taki siewniczek za 5-10 złotych. Pożyczać też mogli inni.

- Potem kupiliśmy dwie pralki, takie "franie" - opowiada Janina Urbaniak. - Panie za drobną opłatą mogły z nich korzystać. Wtedy na całym Starym Złotnie w domu nie było pralki. Jeszcze dokupiłyśmy magiel. Wszystko, co zebrałyśmy, przeznaczałyśmy na działalność naszego Koła.

Kobiety z KGW na Starym Złotnie organizowały zabawy sylwestrowe, karnawałowe, poczęstunek po dożynkach. Różne imprezy organizują do dziś. Do ich KGW należy 48 kobiet, w tym dziesięć to honorowe członkinie. Regina Sicińska, członkini koła, cieszy się, że należą do niego córki, wnuczki założycielek. Choć ubolewa, że młodym brakuje czasu na taką działalność. A one przygotowują opłatek, Dzień Kobiet, Dzień Dziecka czy Dzień Seniora.

W Starym Złotnie pozostało wiejska zabudowa, ale jest tylko 5-6 młodych gospodarzy.

- Reszta młodych tu mieszka, dojeżdża do pracy w Łodzi i nie ma czasu zajmować się gospodarką - mówi Regina Sicińska.

Mileszki i Nowosolna

Znacznie więcej gospodarstw znajdzie się w Mileszkach i Nowosolnej. Stefania Szczepańska, która aktywnie działa w miejscowym Kole Gospodyń Wiejskich i śpiewa w prowadzonym przez nie chórze, zapewnia, że na każdej z ulic w Nowosolnej jest z pięć gospodarstw. Niektóre specjalizują się w hodowli krów.

- Na ulicy Pomorskiej, przy której mieszkam, jest pięć gospodarstw, na Jugosłowiańskiej kolejne pięć - wylicza pani Stefania. - Tylko na Kasprowicza ich nie ma, bo tam są głównie ogródki działkowe. Ale krowy na łące nie są u nas rzadkością. W wielu domach hoduje się kury, sąsiadka ma indyki.

Nowosolna, tak jak Mileszki, to wsie, które ponad 20 lat temu stały się częścią Łodzi. Starają się zachować swój wiejski charakter. W Mileszkach nie ma już Kółka Rolniczego, ale prężnie działa Koło Gospodyń Wiejskich, które niedługo będzie obchodzić 95. rocznicę powstania oraz OSP. W roku 1950 Koło Gospodyń Wiejskich w Mileszkach wygrało pralkę "Franię". Wypożyczały ją miejscowe gospodynie. W prywatnych mieszkaniach organizowano kursy kroju, szycia, gotowania, pieczenia ciast. Teraz panie z KGW przygotowują m.in. opłatek, dożynki.

Retkinia

Retkinia nie kojarzy się już nikomu ze wsią, ale z jednym z największych w Łodzi blokowisk. Mieszkańcy tego osiedla pamiętają jeszcze nie tak odległe czasy, gdy przy torach kolejowych na ul. Maratońskiej pasły się krowy.

- Dziś już nie ma na Retkini żadnego gospodarstwa, a stare zabudowania pozostały tylko przy Balonowej - mówi Grażyna Dudek, szefowa Koła Gospodyń Wiejskich na Retkini, retkinianka z krwi i kości, która dopiero 10 lat temu przeprowadziła się z jednorodzinnego domu przy ul. Retkńskiej do bloków.

Na Retkini nie ma już gospodarstw, to starzy retkiniacy robią wszystko, by nie zapomnieć o tradycjach osiedla. Dlatego działają tu OSP, Kółko Rolnicze, choć nie ma żadnej maszyny, i Koło Gospodyń Wiejskich.

- Do naszego koła należą panie, które dziś mieszkają w blokach, ale ich rodzice, dziadkowie prowadzili gospodarstwo, a one jako dziewczyny w nim pracowały - mówi Grażyna Dudek.- Jest też kilka pań bez retkińskiej przeszłości, ale od lat mieszkające w blokach i są bardzo związane z Retkinią.

Do KGW na Retkini należy 30 pań, z tego pięć to członkinie honorowe, już po 80-tce. Kobiety z tego koła tworzą zespół Retkinianie, śpiewają piosenki ludowe, o nowej i starej Retkini. By mieszkańcy osiedla nie zapomnieli o jego wiejskiej przeszłości.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki