Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wielkiego przemysłu już się w Łodzi nie da odtworzyć [ROZMOWA]

Piotr Brzózka
Archiwum Polska Press
Z Elżbietą Hibner, byłą wiceprezydent Łodzi, rozmawia Piotr Brzózka.

Obserwowała Pani upadek łódzkiego przemysłu z perspektywy pierwszego wiceprezydenta u Grzegorza Palki. Z perspektywy 20 lat: szkoda tych fabryk, czy też nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło?

Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na tak postawione pytanie. Już mówię dlaczego. Wówczas ścierały się dwa poglądy wśród ekonomistów, również związanych z Uniwersytetem Łódzkim. A mianowicie część uważała, że jest potrzebna terapia szokowa, reforma balcerowi-czowska, bowiem ten przemysł jest całkowicie niekonkurencyjny. Więc jak mu się zaaplikuje taką terapię, to zostanie tylko to, co jest najzdrowsze. To rozumowanie miało swoje głębokie uzasadnienie w ekonomii liberalnej, ale ówczesny prezydent Grzegorz Palka nie chciał się z tym poglądem zgodzić. Był działaczem związkowym i uważał, że łódzkiemu przemysłowi jest potrzebna osłona ze strony administracji rządowej. W tamtej kadencji przeżyliśmy pięciu premierów. Kolejni premierzy i wicepremierzy ds. gospodarczych odwiedzali Łódź. Był Jan Krzysztof Bielecki, pamiętam Henrykę Boch-niarz, Tadeusza Syryjczyka. Przyjeżdżali, opuszczali ręce i wyjeżdżali. Zabrakło wtedy wyobraźni, jak może skończyć miasto, które osłony nie posiada. Faktem jest, że nie mieliśmy żadnych historycznych przykładów tak wielkiej transformacji ustrojowej i gospodarczej jednocześnie. Namacalnym efektem tej transformacji była liczebność środowisk objętych pomocą społeczną. W Łodzi było ich wtedy ponad 90 tysięcy. Jeśli za środowisko przyjmiemy rodzinę, to jedna czwarta miasta właściwie wisiała na pomocy społecznej. Jeździłyśmy z Ewą Kuleszą, organizatorką Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, na różne konferencje i gdy opowiadałyśmy o zjawiskach społecznych, towarzyszących transformacji w Łodzi, to nikt nam nie dawał wiary. W innych miastach tak ogromne bezrobocie było zjawiskiem czysto teoretycznym. Stoczniowcy, górnicy też przeżyli upadki, ale amortyzowane. Łodzi nikt nie pomógł.

I dziś należy żal za tamtym przemysłem kultywować?

Należy żałować, że miasto nie otrzymało osłony. Bo upadek przemysłu pociągnął degradację społeczną. Produkcja łódzkiego przemysłu lekkiego masowo była wysyłana do ZSRR. To się załamało gwałtownie, bo trzeba pamiętać, że nasza transformacja zbiegła się z upadkiem rynku - przestał istnieć Związek Radziecki. Coś takiego nie miało precedensu wśród europejskich miast. Miałam potem okazję odwiedzać różne miasta, które przeżywały problemy w wyniku upadku monokultury gospodarczej, zwłaszcza przemysłu lekkiego i górnictwa. Żadne z tych miast, na przykład w Wielkiej Brytanii, nie było pozbawione osłony finansowej ze strony rządu. Bo było wiadomo, że upadające miasto za pomocą swoich malejących wpływów podatkowych samo się nie dźwignie.

To, że z łódzkiego przemysłu została kamieni kupa, to oczywistość. A jak Pani ocenia to, co próbowano zbudować na gruzach? Bo chyba jasne jest, że Łódź przemysłowa już nie istnieje.

Poza statystykami GUS, poza kategorią przemysłu są małe zakłady wytwórcze i rzemieślnicze. Natomiast wielki przemysł w Łodzi się nie odtworzy. Bo to jest cecha krajów szybko rozwijających się. Dziś nie ma potrzeby produkować tkanin w Łodzi, skoro są one dużo tańsze na innych rynkach. Oczywiście, mamy ogromny dylemat, jak wyjść z zapaści finansowej. Ponieważ wychodzenie z takiej zapaści miasta jako całości, pociąga za sobą także inwestycje w przemysł, w nowe miejsca pracy. Ale mam głębokie przekonanie, że nie mają dziś sensu żadne strategie i planowanie gałęzi przemysłu, które mają się rozwijać. Otoczenie gospodarcze na świecie zmienia się bardzo szybko i tak, jak jest wyspecjalizowany kapitał prywatny w monitorowaniu kierunków inwestowania, to żaden urząd tego zrobić lepiej nie może. Więc musimy dbać o to, by dać szansę miastu. Jeśli miasto stanie na nogi, to inwestorzy będą wiedzieli, co z tym zrobić.

Ja mam z kolei przekonanie, że jeśli komuś marzy się reindustrializacja, to trzeba ją zrzucić na barki państwa. Bo jeśli prywatny kapitał widziałby w tym interes, to już dawno szedłby tą drogą. A nie idzie.

Od półtora roku jesteśmy w nowej rzeczywistości politycznej - mówię o relacjach międzynarodowych, konflikcie na Wschodzie. W takich warunkach reindustrializacja to inwestowanie w przemysł zbrojeniowy, który napędza koniunkturę, innowacje, prace naukowo--badawcze. To z tego przemysłu wywodzą się wynalazki i technologie stosowane przez nas na co dzień. Więc jeśli mamy powiększone nakłady na zbrojenia, zaplanowany wyścig w tym kierunku, to moim zdaniem innej reindustrializacji robić już nie potrzeba, zwłaszcza w kierunkach konsumpcyjnych. Jeśli gdzieś istnieją rezerwy, to jeszcze w rolnictwie. Mówię o sferze produkcji rolnej, która jest związana z żywnością ekologiczną. W Stanach Zjednoczonych to jest 40 procent rynku, u nas 2 procent. Więc, jako kraj, mamy ogromną lukę cywilizacyjną do nadrobienia na wsi. Ale wielkie wytwórnie tysięcy komputerów czy samochodów, to nie jest dobra droga rozwoju dla Łodzi. Bo to są miejsca pracy wymagające dość niskich kwalifikacji. A my musimy szukać takich inwestycji, które będą wymagały wysoko kwalifikowanej kadry, z bardzo wysokim potencjałem innowacji, z głęboką wiedzą, co się dzieje na świecie w każdej branży i technologii. Dlatego powinniśmy zrobić ukłon pod adresem naszych wyższych uczelni. Transfery wiedzy z wyższych uczelni do przemysłu odbywają się w wielu krajach za pośrednictwem przedsiębiorstw i inkubatorów akademickich. Niestety, te formy się w Polsce nie ukształtowały.

Naukowcy wciąż chyba się trochę wstydzą zarabiania pieniędzy w biznesie.

Tak długo jak będą się wstydzić, a badania będą prowadzić dla zdobywania punktów i robienia habilitacji, tak długo będziemy odtwórcami, a nie twórcami myśli naukowo-badawczej. Zresztą myślę, że nie tyle co się wstydzą, co są bardzo słabo przez obecny system zmotywowani.

Nie przekonują Pani argumenty, że przemysł generuje innowacje w dużo większym zakresie niż większość usług, niż te wszystkie call center?

Call center, usługi księgowe i tego typu firmy to osobny problem. Rozmawiałam z wieloma młodymi ludźmi - mówią, że to są miejsca pracy, które niesamowicie szybko wypalają. To przenoszenie faktur, tylko nie ręcznie, a za pomocą komputera. Wymagania są stawiane tam wysokie, oczekuje się wyższego wykształcenia, języków, ale praca jest dość prymitywna. Więc na pewno nie o takie miejsca pracy w Łodzi chodzi. Ale jeśli chodzi o wielkie zakłady produkcyjne - one wcale nie generują myśli technicznej. One powstają, kiedy wiadomo, według jakich technologii produkować. Nowe technologie rodzą się w małych firmach, nasyconych technologiami, tam gdzie ryzyko nietrafionego pomysłu nie generuje wielkich kosztów.

Czyli jeśli ktoś rzuci, żeby w Łodzi budować nowy Centralny Okręg Przemysłowy, rozumiem, że Pani mu nie przyklaśnie.

COP? To jest jakaś czkawka z poprzedniej epoki.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kto musi dopłacić do podatków?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki