Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Władza i pieniądze: politycy idą do biznesu, a biznesmeni do polityki

Marcin Darda
Marcin Darda
Mateusz Morawiecki jest pierwszym w historii RP premierem, który dotarł na szczyt przychodząc do polityki z biznesu jako milioner
Mateusz Morawiecki jest pierwszym w historii RP premierem, który dotarł na szczyt przychodząc do polityki z biznesu jako milioner Archiwum Polskapress
Są trzy typy polityków-biznesmenów. Pierwszy to taki, który do polityki idzie dlatego, że miliony na koncie już ma, więc lansuje tezę, że nie idzie do niej, by kraść. Drugi typ to były poseł lub senator, który przegrał wybory i z musu zajmuje się biznesem, wykorzystując kontakty, które zdobył jako polityk. Trzeci typ to polityk, który nie musi mieć żadnych talentów biznesowych, ale partia kontrolująca rząd pośle go na kluczowe stanowisko w spółce Skarbu Państwa, gdzie ceną jest oddanie mandatu posła, ale czystym zyskiem miliony z pensji na koncie.

Trudniejszy, choć bardziej klasyczny jest model wejścia do polityki już w roli milionera. Idealny przykład to obecny premier Mateusz Morawiecki, bo jest pierwszym w historii RP premierem, który dotarł na szczyt przychodząc do polityki z biznesu jako milioner. Niby to absolwent historii, ale dołożył do niej kilka dyplomów studiów podyplomowych na europejskich uczelniach z ekonomii, finansów i prawa. Niby epizod polityczny i rządowy miał już na przełomie tysiącleci jako radny sejmiku dolnośląskiego i urzędnik państwowy, ale tak naprawdę zaczął coś znaczyć, gdy został prezesem Banku Zachodniego WBK.

Jako prezes tego banku wszedł do Rady Gospodarczej przy premierze Donaldzie Tusku, ale szansę dostał od prezesa PiS. Wicepremierem w 2015 r. został jako milioner: 3,2 mln zł na koncie, 3,8 mln zł w akcjach, wysokie polisy, sporo warte nieruchomości. Dziś Morawiecki oszczędności ma już „tylko” ok. 4 mln zł, co nie znaczy, że dorobił się na polityce, musiał tylko wyzbyć się akcji BZ WBK, choć też wiele mówi się o wartych miliony nieruchomościach, które przepisał na żonę.

Szlak przetarł poseł Drzewiecki

Tego typu karier jest oczywiście więcej, co prawda nie dochodzących aż do prominentnego stanowiska premiera, ale choćby ministra już tak. Swoistym archetypem tego modelu może być Mirosław Drzewiecki. On najpierw był w biznesie, a z biznesu wszedł do polityki, i to dużej. Drzewiecki po ukończeniu prawa na Uniwersytecie Łódzkim został dyrektorem handlowym w łowickiej Annmarii, należącej do Polaka osiadłego w RFN. Już w wolnej Polsce konfekcyjną spółkę przekształcono w Mode Star. Drzewiecki został jej współwłaścicielem.

Inwestował też w inne firmy tej branży: Inter Mak, Moda Styl i Combi. Interesy szły tak dobrze, że w połowie lat 90.XX wieku łodzianin trafił do setki najbogatszych Polaków tygodnika „Wprost” (w 1995 roku 85. miejsce, a dwa lata później - 77.). Był już wówczas posłem, a później, w rządzie Donalda Tuska, obok Jacka Rostowskiego, najbogatszym z ministrów. Był mocnym człowiekiem PO, jednym z niewielu, jeśli nie jedynym, który był „poukładany” z oboma liderami, którzy zawsze ze sobą walczyli - Donaldem Tuskiem i Grzegorzem Schetyną. To u Drzewieckiego w pokoju sejmowym najbardziej wpływowi politycy PO spotykali się na winie i cygarach, by oglądać mecze.

Był też Drzewiecki - nieprzypadkowo - skarbnikiem PO. Jego karierę polityczną zakończyła afera hazardowa w 2009 r. Bez rozgłosu dokończył kadencję sejmową w 2011 r. i choć prokuratura nigdy nie postawiła mu żadnych zarzutów, do polityki już nie wrócił. Dziś w jego szwalniach znów szyte są garnitury, ale Drzewiecki swój czas dzieli między Łódź a Florydę, gdzie w Miami ma apartament i grywa w golfa. Prowadzi żywot rentiera, a żyć ma z czego, nawet jeśli interes nie pójdzie. Jest właścicielem nieruchomości na łódzkim Teofilowie wynajmowanej przez rekina polskiego biznesu telekomunikacyjnego, wynajętej na wiele lat.

Wino, piwo, polityka...

Podobny typ to Janusz Palikot, tyle, że widać różnicę w podejściu i ambicjach. O ile Drzewieckiemu wystarczył polityczny status ministra i skarbnika PO, tak Palikot opuścił PO bo był „za krótki”, by zostać jej liderem. A że politycznym przywódcą chciał być za wszelką cenę, stworzył własną partię polityczną. To chyba najciekawsza postać polskiej polityki wywodząca się z biznesu, pełna paradoksów.

Z jednej strony absolwent filozofii na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, z drugiej polityk liberalny, jeśli nie libertyński. Milionów dorobił się na produkcji wina, potem na prywatyzacji lubelskiego Polmosu i produkcji wódek. Z jednej strony polityczny happener, który dużo zrobił, by nie brano go poważnie, z drugiej zaś twórca partii, która dostała się do Sejmu, acz wyglądała na produkt sztuczny, jakby z badań marketingowych wyszło, że musi być skrajnie lewicowa, choć Palikot to liberał. Twój Ruch Palikota przetrwał jedną kadencję, a jego twórca wrócił do biznesu.

Podobny profil polityczno-biznesowy łącznie z wysokimi ambicjami prezentował prawicowy Marek Jakubiak, twórca Browarów Regionalnych „Jakubiak” z okrętem flagowym w postaci piwa Ciechan. Jakubiak wszedł do polityki z Pawłem Kukizem, ale okazał się posłem jednokadencyjnym. Też budował własną partię, a w 2020 r. kandydował na prezydenta RP z wynikiem ósmym na 11 kandydatów. Był najbogatszym posłem swojej kadencji, jego majątek wyceniano na ponad 60 mln zł. Choć jego partia wciąż funkcjonuje, niewielu wie, jaką nosi nazwę. Jakubiak wrócił do biznesu. Podobnie zresztą jak wielu innych, którym nie poszło w wyborach. Za robotę na własne konto wziął się choćby John Godson.

Afrykańska farma byłego posła PO

Nigeryjczyk z polskim obywatelstwem to przykład modelowej asymilacji w Polsce: ekspansywna osobowość pozwoliła mu wejść do polityki, co się często przybyszom nie zdarza. W każdym razie Godson osiadłszy w Łodzi był najpierw radnym osiedlowym, potem miejskim, aż w końcu został posłem. Najpierw PO, potem związał się z Jarosławem Gowinem, miał też etap niezależności, aż w końcu wszedł do klubu PSL. To z listy tej partii przegrał wybory w 2015 r. Co się stało później?

Zniknął z pola widzenia, a po dłuższej nieobecności objawił się jako ranczer i obszarnik w ojczystej Nigerii. Jego „Pilgrim Ranch” ma ponad 600 hektarów. Były poseł hoduje tam świnie i kozy, przetwarza żywność. Inwestycja wciąż się rozwija, w najbliższych latach ma być warta ciężkie miliony dolarów, pracę ma tu dostać około tysiąca ludzi, a w przyszłości ma mieć też część turystyczną. Ciepło jest tam cały rok, w okolicy góry i ocean...

- Aby założyć ranczo, zaciągnąłem kredyty, pozyskałem środki finansowe od partnerów i udziałowców - mówi nam Godson. - Trudno porównywać warunki w Polsce z warunkami w Nigerii. Więcej zarabiałem będąc posłem aniżeli obecnie. Poza tym nigeryjska waluta straciła na wartości od momentu mojej przeprowadzki. Cztery lata temu złotówka była warta ok. 50 nairów, dziś 100 nairów. Ale pieniądze to nie wszystko. Dla mnie istotniejsza jest możliwość wprowadzania zmiany, by ulepszać życie tu żyjących. Kiedy mieszkałem w Polsce, czasami ludzie mnie pytali, co ja robię w Polsce, kiedy jest tyle potrzeb w Afryce. Zawsze bolało, kiedy to słyszałem.

John Godson w Polsce bywa nadal. Kilka razy do roku przywozi grupy studyjne nigeryjskich rolników, którzy chcą tu złapać doświadczenia, podpatrzeć rozwiązania, a zwiedzają głównie przetwórnie żywności i specjalistyczne gospodarstwa rolne w woj. łódzkim. Stawia na biznes, ale przed rokiem rozważał start w wyborach do Senatu. Tylko rozważał. Stare kontakty w Sejmie wciąż podtrzymuje. Nigeryjscy rolnicy, którzy przyjeżdżają z Godsonem do Polski, w pakiecie wizyty studyjnej zawsze mają spotkanie i obiad z posłami PSL, partii jakby nie patrzeć w Polsce nieodzownie kojarzonej agrarnie. W 2023 r. w Nigerii odbędą się wybory prezydenta, a Godson stara się o nominację swojej partii.

Podobną drogą po rozejściu się z politycznymi stanowiskami przeszedł Roman Jagieliński, były wicepremier, związany z PSL. Ale świat polityki i biznesu w tym jest podobny, że sukces w obu tych przenikających się światach nie jest dany raz na zawsze. Dlatego i Jagieliński o swym biznesowym sukcesie dziś raczej może myśleć w czasie przeszłym. Grupa Producentów Roja, której były wicepremier był jednym z założycieli i prezesem, przed lata rządziła na rynku producentów owoców, głównie jabłek.

Od 2013 r. bazą Roi był gigantyczny magazyn przechowalniczo-dystrybucyjny w Regnowie koło Rawy Mazowieckiej, ale Jagieliński kupił też liczące ponad 180 hektarów gospodarstwo sadownicze w Lipowej pod Opatowem. Warte 20 mln zł grunty próbuje teraz zlicytować komornik. Pierwsza próba sprzedaży od ceny startowej około 15 mln zł zakończyła się fiaskiem, gospodarstwo ponownie na sprzedaż wystawiono w lutym 2020 r., tym razem od 13 mln zł, też bezskutecznie. Grupa Roja, której majątek szacowano na 150 mln zł, dziś ma 50 mln zł długu i jest w stanie likwidacji. Główna przyczyna to embargo na eksport do Rosji, ale sprawa Roi ponoć jest bardziej skomplikowana.

Z kolei w komercyjnych bankach odnaleźli się niegdyś bardzo dobrze rozpoznawalni politycy SLD. Anita Błochowiak, była posłanka z Pabianic z przeszłością w najbardziej medialnej sejmowej komisji śledczej ds. afery Lwa Rywina, jest dziś prezesem Pa-Co Banku. To bank lokalny o strukturze spółdzielni. Ma już jednak, choć pod różnymi nazwami, blisko 120 lat tradycji i coraz bardziej ekspansywnie wychodzi poza region. Błochowiak najpierw była wiceprezesem, zgodę na objęcie prezesury od Komisji Nadzoru Finansowego dostała w 2014 r., posadę objęła po ojcu, który odszedł na emeryturę. Z sektorem bankowym związał się także Wojciech Olejniczak, były minister rolnictwa, a także eksposeł z Łodzi i okręgu sieradzkiego. Odszedł z polityki, a w Alior Banku odpowiadał za przyciąganie klientów z branży rolno-spożywczej i przetwórczej. Teraz pracuje dla mBanku.

Niech się Staszek w biznesie sprawdzi

Trzeci typ to typ polityka, który dzięki partyjnym koneksjom został gigantycznie opłacanym menedżerem spółki z udziałami Skarbu Państwa, dzięki czemu stał się milionerem. Tu szlak przecierał Stanisław Dobrzański, polityk PSL, który w 2001 r. został prezesem Polskich Sieci Elektroenergetycznych, co ówczesny minister Wiesław Kaczmarek uzasadniał zdaniem „niech się Staszek w biznesie sprawdzi”. Wtedy jeszcze o miliony nie chodziło, ale już za premiera Tuska tak. Aleksander Grad, były poseł PO, zarabiał ponad 100 tys. zł miesięcznie w nieistniejącej elektrowni atomowej, czyli projekcie z którego kolejna premier - Ewa Kopacz - zrezygnowała.

Teraz weźmy Maksa Kraczkowskiego, wiceprezesa Banku PKO BP. W PiS od 2001 r., w Sejmie od 2005 r., w 2016 r. powołany na wiceprezesa państwowego banku. Zarobki? 1,6 mln zł rocznie. Podobnych przykładów jest setki. I nie chodzi tu o to, czy ktoś kompetencje ma, czy nie ma, bo nawet jeśli ma, to wejdzie w świat wielkiego pieniądza tylko wtedy, jeśli ma poparcie polityczne. „Staszków” miała każda partia będąca u władzy a i teraz jest ich coraz więcej. A czy się sprawdzają w biznesie, to już inna sprawa.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kto musi dopłacić do podatków?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki