Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Włodzimierz Puchalski: Świat bezkrwawego łowcy

Łukasz Kaczyński
archiwum muzeum niepołomickiego
Grobu twórcy polskiego filmu przyrodniczego nie znajdziemy w Polsce. Grób Włodzimierza Puchalskiego znajduje się pod Polską Stacją Badawczą im. Henryka Arctowskiego na Antarktydzie. Tam bowiem udał się realizować pasję swego życia, pomimo iż lekarze stanowczo odradzali mu tę wyprawę.

- To był człowiek wielkiej charyzmy. Wymagający, pedantyczny, ale i cierpliwy w realizacji tematów - mówi Aleksandra Bonisławska, zaprzyjaźniona z rodziną Puchalskich. - Stworzył nie tylko podwaliny polskiego filmu przyrodniczego. Sam był myśliwym, co było dość kontrowersyjne. Uważano bowiem, że człowiek który propaguje ochronę przyrody, nie powinien zabijać zwierząt. On jednak uważał, że słabsze okazy są w sposób naturalny eliminowane, aby silne mogły przetrwać.

Włodzimierz Puchalski, który wybrany został patronem odbywającego się od piętnastu lat w Łodzi Festiwalu Filmów Przyrodniczych, zrealizował ponad sześćdziesiąt filmów, które nagradzane były w Polsce i zagranicą (m.in. w Londynie, Rzymie, Edynburgu), zrobił niezliczone ilości zdjęć. Nie przeszkadzało mu w tym wrodzone zaburzenie wzroku, daltonizm.

To właśnie z kamerą lub teleobiektywem w ręku szybko stał się królem polskich lasów. Ale ciągnęło go również dalej.

Żaba widziana przez szklane oko

Włodzimierz Puchalski urodził się 6 marca 1909 roku w Mostach Wielkich koło Lwowa. Tam upłynęły jego dzieciństwo i młodość. Jego ojciec był wojskowym w tamtejszej Szkole Policji Państwowej.

Młody Włodzimierz pobierał nauki w Korpusie Kadetów i w Szkole Przemysłowej. Gdy przyszedł czas nas studia, zdecydował się Wydział Rolniczo-Leśny Politechniki Lwowskiej w Dublanach, gdzie wkrótce, w 1931 roku, uzyskał dyplom inżyniera agronomii.

Po dwóch latach, już jako asystent inż. Witolda Romera w Katedrze Fotochemii Politechniki Lwowskiej, doskonalił metodę kręcenia filmów ze zwierzętami w roli głównej.

Jako pierwszy w Polsce zrealizował nagranie z życia zwierząt polskich lasów. Były to "Bezkrwawe łowy". Tytuł ten stał się szybko terminem kojarzonym z działalnością Puchalskiego popularyzującą wiedzę o przyrodzie, a po latach zaczęto używać go do określenia fotografowania przyrody.

Zamiłowanie do filmu, a także do fotografii, Włodzimierz Puchalski wyniósł już z domu rodzinnego.

Był jeszcze nastolatkiem, gdy dziadek Hieronim Sykora, podarował mu aparat fotograficzny. Bardzo jeszcze prymitywny wprawdzie, i nieporęczny - bo miechowy. Ale od tego czasu młody "bezkrwawy łowca" nie rozstawał się z nim, oberwując świat przez to szczególne "szklane oko".

Na efekty nie trzeba było czekać. Po pięciu latach, w 1927 roku we Lwowie odbyła się pierwsza wystawa fotografii Włodzimierza Puchalskiego zatytułowana "Żaba".

Na polowanie nie tylko z prezydentem

Wspomniany Witold Romer okazał się znakomitym sprzymierzeńcem w działaniach Puchalskiego. Przez trzy lata, do 1936 roku, wspólnie pracowali nad obróbką i montażem filmów.

Nie znaczy to, że Włodzimierz Puchalski zaniedbywał fotografię. W międzyczasie zdobył Pierwszą Nagrodę w konkursie fotograficznym zorganizowanym przez redakcję czasopisma "Łowiec Polski". Było to w 1934 roku.

Zdarzenie to z czasem zaczęto nazywać przełomowym. O Włodzimierzu Puchalskim zaczynało być coraz głośniej. Rozpoczął on współpracę nie tylko ze wspomnianym pismem"Łowiec Polski", ale również z "Wszechświatem" czy amerykańskim "National Geographic Magazine".

Ulubieńcem prasy Puchalski stał się jednak dopiero w 1937 roku. Z Berlina, gdzie zorganizowano Światową Wystawę Łowiecką, przywiózł do Polski Złoty Medal, przyznany mu za zdjęcie "Odyniec w zimie".

Jeszcze w tym samym roku Włodzimierz Puchalski został asystentem profesora Kazimierza Wodzickiego, ornitologa, zoologa, w Zakładzie Anatomii Zwierząt i Histologii Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Razem prowadzili badania dotyczące zwyczajów bocianów białych. Badali ich zdolność orientacji i lot, a wnioski umieścili w jednym z numerów pisma "Acta Ornithologica Musei Zoologici Polonici".

Efektem współpracy obu badaczy stało się między innymi wprowadzenie filmów i fotograficznych klisz jako elementów poglądowych dla studentów.

Nazwisko Puchalskiego stawało się coraz bardziej znane. On sam szybko stał się osobą odpowiedzialną za dokumentowanie vipowskich spotkań myśliwskich, które odbywały się w Puszczy Białowieskiej, nierzadko gościł u prezydenta Ignacego Mościckiego, również naukowca i wynalazcy.

Ale prezydent Polski to nie jedyna osobą, z jaką Puchalski miał kontakt. W czasie II wojny światowej Puchalski pracował jako leśniczy w Puszczy Sandomierskiej.

Złożył sobie jednak obietnice, że póki wojna się nie skończy, nie zrobi ani jednego zdjęcia. Aparat ukrył pod ziemią nieopodal leśniczówki, w której mieszkał.

- Zachował się film z polowania, na które zaproszony był Goering, a także przedstawiciel włoskich faszystów. Nie był to Mussolini, ale ktoś znaczny- mówi Aleksandra Bonisławska. - Niestety, film gdzieś się zagubił. Żona Włodzimierza, Alana, pożyczyła go komuś, kto miał go utrwalić cyfrowo, by nie uległ zniszczeniu. I ślad po nim się urwał.

Zabierz mnie do gór śpiewających

Kariera filmowa Włodzimierza Puchalskiego miała swój początek w styczniu 1939 roku w sali lwowskiego kasyna. Tam odbył się pierwszy pokaz niemego, czarno-białego filmu "Bezkrwawe łowy". Do dziś zachowały się fragmenty filmu zrealizowane na taśmie 16 mm. Na drodze filmowca stanęła jednak II wojna światowa.

Po jej zakończeniu, począwszy od 1946 roku skupiał się na tworzeniu w Krakowie Instytutu Filmowego.

Zrealizowany rok później na wyspie na stawie Grabownica w okolicach Milicza film "Ptasia wyspa" przyniósł Puchalskiemu I Nagrodę na Międzynarodowym Festiwalu Filmów w Fontaineblau i Dyplom Honorowy festiwalu filmów w Edynburgu. W tym przypadku Włodzimierz Puchalski zajął się reżyserią, a zdjęcia wykonał wspólnie z Leopoldem Chrapkiem.

Począwszy od roku 1956 Włodzimierz Puchalski pracował jako reżyser i operator w Wytwórni Filmów Oświatowych w Łodzi. W tym roku zrealizował kolejny niezywkle ważny film - "Nietoperze". Zdjęcia realizowano w Dolinie Kościeliskiej, w grotach Ojcowa i w okolicach Częstochowy.

Za ten film Puchalski został uhonorowany I Nagrodą na Międzynarodowym Przeglądzie Filmów Dokumentalnych i Oświatowych w Lipsku i Wyróżnieniem na Międzynarodowym Festiwalu Filmów Dokumentalnych w Wiedniu.

- Z Łodzią Włodzimierz Puchalski był związany tylko zawodowo. Nie mieszkał tu. Przyjeżdżał do "Oświatówki" lub do Barbary i Jana Czeczów, z którymi był spokrewniony - mówi Aleksandra Bonisławska.

Małżeństwo Czeczów również zajmowało się realizacją filmów przyrodniczych. Jan Czecz był autorem zdjęć do wielu filmów Puchalskiego, m.in. do wspomnianych "Nietoperzy" czy "Śpiewających gór". Ten ostatni film jest jednym z pięciu, jakie Puchalski zrealizował podczas wyprawy naukowej Polskiej Akademii Nauk na Spitzbergen. Był rok 1957.

Tchórze istnieją. Na stepie. Bez matki

Realizując w Wytwórni Filmów Oświatowych w Łodzi jeden ze swoich filmów, "Nasze zwierzęta stepowe", Włodzimierz Puchalski podważył jedną z naukowych teorii. Głosiła ona, że na terenie Polski nie żyją tchórze stepowe, które ich zdaniem wyginęły wiele lat temu.

Założeniem w pracy nad tym filmem było odnalezienie susła. To on miał się stać jednym z głównych bohaterów filmu. Ku zdziwieniu ekipy, w norze susła odnaleziono sześć małych tchórzy stepowych, które zostały porzucone przez matkę.

Nie pozostawało nic innego jak zabrać je do domu w Morusach i zaopiekować sie nimi. Problemy mnożyły się jednak z dnia na dzień. Małe susły nie chciały jeść. Zaczęły dopiero wtedy, gdy Włodzimierz Puchalski, wchodząc w rolę mamy susłów, wsadzał sobie kawałki mięsa w usta i w ten sposób podawał je młodym. Zadziałało, młode zaczęły jeść.

Kolejne filmy poświęcone były m.in.: egzotycznym gatunkom gadów i płazów ("Smocze plemię") i ptakom z rodziny czaplowatych ("Bąki, bączki, ślepowrony"), bo to właśnie ptaki i ich niezwykłe życie były wielką miłością i fotograficzną pasją Wojciecha Puchalskiego.

Nawet jeśli był to ptaki, które niekoniecznie latają a żyją w krainie wielkiego mrozu. Chodzi oczywiście o pingwiny, które stały się bohaterami ostatnich filmów Włodzimierza Puchalskiego: "Pingwiny z Wysy Króla Jerzego" i "Lato na Wyspie Króla Jerzego".

Był rok 1978. Włodzimierz Puchalski wyjechał na Antarktykę z ekspedycją Polskiej Akademii Nauk. Z wyprawy miał przywieźć materiał do filmów telewizyjnych oraz dla Polskiej Kroniki Filmowej.

Po konsultacjach z lekarzami Puchalski zdecydował się jechać, mimo iż stan jego zdrowia nie był najlepszy. Miał przecież już niemal siedemdziesiąt lat. Był najstarszym członkiem załogi.

- Ta wyprawa rzeczywiście stała pod znakiem zapytania, bo lekarze mu zabronili. Uparł się jednak, że pojedzie. Ryszard Wyrzykowski, jego współpracownik, był wysoki, silny i uważał, że wesprze Włodzimierza we wszystkich trudnych momentach - mówi Aleksandra Bonisławska.

Rankiem 19 stycznia 1979 roku, podczas realizacji zdjęć na Wyspie Króla Jerzego Włodzimierz Puchalski zasłabł. Stracił przytomność. Natychmiastowa pomoc lekarska okazała się niewystarczająca. Dzień później został pochowany na wzgórzu nieopodal bazy.

Nieśmiertelny łowca

1 czerwca 1989 roku ówczesna szkoła podstawowa z ul. Minerskiej w Łodzi zyskała patrona. Stał się nim Włodzimierz Puchalski.

- Ścisle współpracowalismy z ogrodem botanicznym i zoologicznym i poszukiwaliśmy osoby, która mogłaby zostać patronem. Osoby związanej z usytuowaniem szkoły - wspomina Aleksandra Bonisławska, powołana w 1985 roku na dyrektora placówki, później także dyrektor Wydziału Edukcjia Urzędu Miasta Łodzi.. - W tym czasie poznałam pracowników Wytwórni Filmów Oświatowych, której dyrektorem był wtedy Maciej Łukowski. Weszłam w krąg ludzi, którzy znali Włodzimierza. Umówiłam się z panią Alaną Puchalską w Krakowie. Zaprzyjaźniłyśmy się mocno.

- Zachowało się wiele anegdot na temat kulis powstawania filmów. Jedna z nich mówi o tym, jak na kolaudacji filmów ówcześni decydenci mówili, że film jest niepoprawny politycznie, bowiem pokazuje bociany na chałupach kułaków - mówi Aleksandra Bonisławska.

Ale to nie dyrekcja zdecydowała o wyborza patrona (innymi kandydatami byli Jan Brzechwa i Arkady Fiedler.), ale młodzież. Urzeczona filmami Włodzimierza Puchalskiego.

Niedawno dzięki Lasom Państwowym w formie audiobooka ukazała się najbardziej znana książka Włodzimierza Puchalskiego - "Bezkrwawe łowy". Audiobook tworzą dwadzieścia dwa opowiadania, które odsłaniają tajniki przyrody.

W rolę Puchalskiego, który dzieli się wiedzą ze swym młodym pomocnikiem Wackiem, wcielił się Włodzimierz Press. Wackowi głosu użyczył Wit Apostolakis-Gluziński, gajowemu Bartkowi - Wiktor Zborowski, zaś narratorem opowiadań został Wojciech Gąssowski.

Słowu mówionemu towarzyszą fotografie autorstwa Puchalskiego z trzeciego wydania książki (z 1954 roku). Zdjęcia zostały jednak poddane cyfrowej obróbce, która przywróciła im świeżość i dawny blask. Przywrócono także projekt graficzny okładki autorstwa Antoniego Pucka.

Lasy Państwowe przymierzają się również do wydania kolejnej książki Włodzimierza Puchalskiego, "Wyspy kormoranów", zaliczanej do tzw. zielonej serii.

Mniejszym zainteresowaniem cieszyły się jeszcze kilkanaście lat temu ostatnie zdjęcia Włodzimierza Puchalskiego.

- Próbowaliśmy z Alaną Puchalską zainteresować wydawców, ale to był moment mało sprzyjający. To był czas na inne tematy. W końcu udało się Alanie nawiązać współpracę z kimś i album ten jednak się ukazał- mówi Aleksandra Bonisławska. - Dziś każdy się chwali, że ma w domu stare albumy z jego zdjęciami. Technika poszła naprzód, ale tamte zdjęcia pod względem klimatu są niepowtarzalne.

Piękno obrazu zamiast chwilowej rozrywki

Rzeczywiście. Epoka Włodzimierza Puchalskiego to już historia. Dziś filmy przyrodnicze realizuje się niczym filmy akcji. Wystarczy porównać zabiegi operatorskie w filmach prezentowanych w popularnych telewizjach tematycznych.

Zmienił się też sposób prezentacji zagadnień. Wszystko musi być "największe", "najgroźniejsze", "najdziwnejsze". Aspekt edukacyjny w dużej mierze ustępuje miejsca rozrywce. Ktoś kiedyś uznał, że to właśnie rozrywka, nie przede wszystkim wartość artystyczna i merytoryczna, może zapewnić wysoką oglądalność. Jedna kostka domina uruchomiła następne.

Są jednak jeszcze enklawy, gdzie można obejrzeć filmy zrealizowane przez twórców, dla których "bezkrwawe łowy" są pasją i... misją.

Jedną z nich jest Międzynarodowy Festiwal Filmów Przyrodniczych im. Włodzimierza Puchalskiego w Łodzi, którego piętnasta edycja potrwa jeszcze do niedzieli.

- Ekipy zagraniczne dysponują często olbrzymimi budżetami, o jakich polscy twórcy nie mogą marzyć. Ale obejrzeć będzie też można zagraniczne filmy przygotowane w sposób bardzo ascetyczny - wyjaśnia Elżbieta Drecka-Wojtyczka, przewodnicząca komisji Konkursu o Nagrodę im. Wł. Puchalskiego. - Jednak dla mnie w ocenie filmu najważniejsze są dwa kryteria. Pierwsze to obraz: film musi mieć piękne zdjęcia i pokazywać piękne, urokliwe obiekty. Drugi walor to interesujące obserwacje na temat przyrody. Najlepiej takie, które są nam zupełnie nieznane

Od czasów Puchalskiego bardzo zmienił się obieg filmów przyrodniczych. Łódzka Wytwórnia Filmów Oświatowych straciła znaczącego klienta, jakim była Telewizji Polska.

- Telewizja publiczna w znikomym s nie jest zainteresowana polskimi filmami, bo o wiele taniej kupuje gotowy film zagraniczny. A przecież gotowy film może zaistnieć przede wszystkim w telewizji - mówi Elżbieta Drecka-Wojtyczka. - Teraz filmy zamawiane są częściej przez agendy i instytucje, jak choćby Lasy Państwowe. Zdaję sobie sprawę, że w zasięgu widzów jest bardzo wiele filmów przyrodniczych i może wydawać się, że już wszystko wiemy o świecie. Jednak ciągle są twórcy, którzy są tak bardzo przejęci tym, co robią, a pracę swą traktują jak misję. Jeśli ktoś mówi, że już wszystko widział, niech przyjdzie do nas i obejrzy świat przyrody na dużym ekranie. Poczuje różnicę!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki