Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Włosi chwalą łodzianina, który „oślepił” widownię w Wenecji [ROZMOWA]

Łukasz Kaczyński
Marcin Stańczyk
Marcin Stańczyk Aleksandra Chciuk / mat. prasowe
Z Marcinem Stańczykiem, łódzkim kompozytorem muzyki współczesnej, prawnikiem i chórzystą, rozmawia Łukasz Kaczyński.

Gdy rozmawialiśmy przed prawykonaniem „Blind Walk” na Biennale w Wenecji, mówił Pan, że utwór ma uruchomić taki sposób słuchania muzyki akustycznej, jaki właściwy jest odbiorowi elektronicznej: gdy można doświadczać przemieszczania się dźwięku w nieznanym nam kierunku. Wykonanie potwierdziło jakieś przeczucia związane z tą ideą?
Mimo że po próbach doskonale wiedziałem co robią i gdzie pójdą muzycy, wrażenie akustyczne było bardzo silne. Nawet same kroki muzyków, którzy przemieszczali się między publicznością w założonych na stopy siatkach wypełnionych liśćmi, były frapujące. Kilka osób po koncercie wspominało, że chwilami bało się, że ktoś im wejdzie na głowę i czuli się otoczeni dźwiękami. Jestem więc zadowolony z brzmienia i z wykonania, ale jak nie być, jeśli zrobił to MusikFabrik, jeden z najlepszych zespołów na świecie.

Czy przestrzeń, Sala delle Colonne w XVI-wiecznym Palazzo Giustinian, miała znaczenie dla wykonania utworu?
Utwór był od początku pomyślany specjalnie na tę piękną przestrzeń, ale oczywiście można go grać też w innych miejscach. Wszystkie pozycje grania, a było ich prawie 30, jak i ścieżki przemieszczania się między nimi, były dokładnie określone. Czy sala dodawała inne znaczenie? Jeśli tak, to może tylko prestiżowe. To jest najpiękniejsze miejsce, zresztą siedziba całego Weneckiego Biennale. Jeśli dodamy do niej zespół MusikFabrik, a w programie też utwory H. Lachenmanna i L. Berio, możemy być pewni sali pełnej znamienitych gości. W koncercie uczestniczył Paolo Baratta, prezydent wszystkich sekcji sztuki Biennale. Miłą niespodziankę sprawiły mi też przedstawicielki Instytutu Adama Mickiewicza i Instytutu Polskiego w Rzymie. Utwór zebrał dobre recenzje w mediolańskim „Il Corriere musicale”, madryckim „El Mundo”, a rzymski „Il Manifesto” zatytułował relację „Deszcz wolnych dźwięków”. Może to było to dodatkowe znaczenie? (śmiech).

"Podźwięki" Marcina Stańczyka po raz pierwszy. I z trzaskami

„Podźwięki” , utwór inspirowany obrazami solarystycznymi Władysława Strzemińskiego, którego prapremiera zaczęła sezon w paryskim Centrum Pompidou rok temu, były przełożeniem walorów plastycznych na materię muzyczną. Ale ważny był też aspekt wizualny wykonania, którego być nie mogło w „Blind Walk”. Poruszanie relacji między poszczególnymi zmysłami to kierunek, w jakim chce Pan podążać?
Otwieranie percepcji czysto muzycznej na inne zmysły jest dla mnie coraz ważniejsze. W „Podźwiękach” istotne były różnice między tym co widzimy, a tym, co słyszymy. Nie zawsze jedno odpowiadało drugiemu. Tworzyło to czasem pewną iluzję, duże pole kompozytorskich poszukiwań. Mogłoby się wydawać, że w „Blind Walk” zasłaniając ludziom oczy skupiam się tylko na tym co słychać. Nic bardziej mylnego! Za pomocą dźwięków chciałem pobudzić wyobraźnię odbiorców do własnych przeżyć wzrokowych, wyobrażenia sobie obrazów, zachęcić do kreatywności. Wydaje mi się to ciekawsze i bardziej wyrafinowane niż np. produkowanie wizualizacji, a potem narzucanie jej przez prostą projekcję na ekranie. W recenzjach podkreślano, że utwór wywoływał iluzję zanurzenia w świecie przyrody, jakieś obrazy z pewnością więc się pojawiły.

Gratuluję drugiej w ciągu trzech lat nominacji do Nagrody Koryfeusz Muzyki Polskiej. Werdykt poznamy 11 listopada. Pojawiły się jakieś przecieki?
Dziękuję, bardzo się cieszę z tej nominacji, bo to znaczy, że polskie środowisko muzyczne uważnie śledzi i docenia moją działalność. To są przyznam miłe, ale jednak dodatkowe rzeczy. Dlatego nie interesują mnie przecieki, czekam spokojnie uroczystą galę, a już samą nominację poczytuję za sukces.

Kompozytor z Łodzi, Marcin Stańczyk, nominowany do Koryfeusza Muzyki Polskiej 2015

Nie cierpi Pan na brak zamówień. Nad czym trwają prace? I gdzie niebawem będzie można usłyszeć Pana muzykę?
Rzeczywiście ostatnio mam sporo propozycji. Niestety piszę powoli, równolegle pracuję w różnych miejscach i nie jestem w stanie przyjąć wszystkich zamówień. Niebawem usłyszymy prawykonania dwóch nowych kompozycji. 12 listopada w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie podczas festiwalu Kwartesencja zabrzmią „Powidoki”, które piszę dla Royal String Quartet i Barbary Majewskiej. Dzień później, duński gitarzysta Mikkel Andersen wykona utwór „Posłuchy”, tym razem na gitarę solo. Prawykonanie odbędzie się w Oxfordzie, na uniwersytecie w Miami na Florydzie. To nie jest pierwsze wykonanie w USA, byłem już zapraszany m.in. na dwa nowojorskie festiwale Bang On a Can Marathon i MATA, na uniwersytet w Illinois czy letni festiwal w North Adams. Nie dam rady polecieć na prawykonanie, ale gitarzysta przyleci do mnie na próby.

Niedawno odbył się w Łodzi IV. Festiwal „Musica Privata”. Czy taka inicjatywa dowodzi, że to dobry czas dla muzyki współczesnej?
Tak. Nie było dotąd w Łodzi przedsięwzięcia, które starałoby się zbliżać środowiska artystów pracujących z dźwiękiem, zderzać estetyki i w tym sensie, łączyć. Musica Privata z pewnością ma duże znaczenie dla łódzkich muzyków. Trzeba pamiętać, że to oddolna inicjatywa młodych ludzi, studentów, którym należą się słowa uznania za zapał i zdolności organizacyjne. Kibicuję im i trzymam kciuki za kolejne edycje.

Łódzki kompozytor uczył w Azji słowiańskich krzyków, teraz podbija Paryż

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki