Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojna łódzko-łódzka, czyli jak "interesiki" wygrywają z interesem miasta

Marcin Darda
Z przeciętnego radnego PO, Łukasz Magin stał się głównym adwersarzem prezydent Zdanowskiej
Z przeciętnego radnego PO, Łukasz Magin stał się głównym adwersarzem prezydent Zdanowskiej Krzysztof Szymczak
Przed wyborami Zarówno radni, jak i prezydent kreują się na osoby odpowiedzialne, które mają na względzie wyłącznie interes miasta, jednocześnie mieszając przeciwnika z błotem. Być może jednym i drugim te rozgrywki zaszkodzą w wyborach, ale przede wszystkim szkodzą Łodzi

Łódź to miasto polityków, którzy kreują się na samorządowców, a o polityce mówią, że się jej brzydzą. Ale de facto wszystko co robią brnie w czystą politykę, często populistyczną, grającą na najniższych instynktach w sprawach dla Łodzi nieistotnych. Wystarczy wziąć pierwszy lepszy przykład z brzegu, a reakcja łańcuchowa pokaże się jak na dłoni. W ostatnią środę radni PiS złożyli projekt uchwały w sprawie radykalnego obniżenia pensji prezydent Łodzi Hanny Zdanowskiej z PO. Argumenty PiS ma takie, że to najwyższa przewidziana prawem pensja, Zdanowska "jest złym pracownikiem miasta", a zatrudniają ją przecież łodzianie. Poza tym nie realizuje uchwał Rady Miejskiej, choćby apelu w sprawie rozpisania nowego przetargu na kolejne etapy trasy W-Z, bo w pierwszym do najtańszych wycen, przedstawionych przez oferentów, zabrakło 114 mln zł.

Czas pokazał, że to argument nietrafiony, bo ZDiT przetarg ma otwarty niemal do końca czerwca, a resort rozwoju regionalnego właśnie dorzucił do tej inwestycji 118 mln zł. Ale generalnie Zdanowska, według PiS, jest "złym pracownikiem", bo zadłuża miasto, w którym bezrobocie wciąż rośnie, nie ma na ZUS dla nauczycieli, a przez złą koordynację remontów zrobiła z Łodzi najbardziej zakorkowane miasto w kraju i nie bywa na sesjach. Te argumenty można przyjąć lub nie, ale z wysokością pensji niewiele mają wspólnego. Zdanowskiej nie można zarzucić bowiem braku zaangażowania, a to, że PiS nie podoba się jej styl sprawowania władzy, jest oceną czysto polityczną, tak jak swego czasu radni PO oceniali prezydenta z PiS jako fatalnego.

Bitwa o pomnik, czyli jak wykazać się przed prezesem

Co więcej, pomysł na obniżenie pensji Zdanowskiej wziął się z równie nieistotnego dla miasta merytorycznie pomysłu, jakim jest budowa pomnika Lecha Kaczyńskiego i ochrzczenie jego imieniem skweru. To pomysł czysto polityczny, obliczony na mobilizację elektoratu i wykazanie się lidera łódzkiego PiS, młodego posła Marcina Mastalerka, przed prezesem partii. Oczywiście Mastalerek zaprzecza, że akcja z obniżką pensji ma związek z uchyleniem zgody na budowę pomnika przez Radę Miejską w zeszłym tygodniu. Dowodzi, że uchwałę skonstruowano jeszcze przed głosowaniem w sprawie uchwały obywatelskiej sprzeciwiającej się pomnikowi. Teza wygodna, ale mało wiarygodna, bo SLD dzień wcześniej jasno dał do zrozumienia, że tym razem będzie przeciw pomnikowi.

Lutowe głosowanie, które dało zgodę na pomnik, to też przykład typowo politycznych rozgrywek w wykonaniu radnych, głównie PO i SLD. Część prezydenckiego klubu taktycznie wyszła, a klub SLD odmówił głosowania, bo jest "przeciw pomnikom". PO ugrała na tym poparcie PiS w sprawie 10 mln zł na modernizację ul. Inflanckiej. Co prawda niewielu w ogóle wie, po co tak szeroka Inflancka, za to wszyscy wiedzą, że modernizacja skończy się przed wyborami, zatem będzie wstęga do przecięcia. Rola SLD w tamtym głosowaniu jest do dziś niejasna, ale można bez większego ryzyka przyjąć, że wygrała wtedy tzw. jońszczyzna, czyli ustąpienie z drogi PiS-owi w imię dobrych relacji szefa SLD Dariusza Jońskiego z Mastalerkiem, co miało pomóc w konstruowaniu porozumienia PiS-SLD, dającego większość w sejmiku po jesiennych wyborach. Teraz Tomasz Trela, szef klubu SLD i kandydat na prezydenta Łodzi, zdaje się z jońszczyzną zrywa. Wychodzi bowiem na to, że strategia Jońskiego, czyli nieprzeszkadzanie PiS, by osiągnąć porozumienie w sejmiku, jest rozbieżna z interesami Sojuszu w Łodzi, bo w tym mieście SLD przestaje się odróżniać od PiS. Można zatem przyjąć, że PiS najważniejszych głosów poparcia w sprawie obniżenia pensji Zdanowskiej nie uzyska, dlatego, że SLD poszuka trzeciej drogi. Może być przeciw absolutorium dla prezydent, ale przeciw obniżce i zwrócić uwagę np. na wysokie uposażenia szefów spółek, tak by odkleić się zarówno od przypisywania klubowi poparcia dla PO, jak i PiS.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Wyrzucić Kopcińską z fotela,bo kandyduje na prezydenta

Tak czy siak widać, że oba kluby w sprawie pomnika głosowały dla własnych, partykularnych korzyści, a wbrew swoim elektoratom i - jak się potem okazało - przekonaniom. To także ów nieistniejący pomnik miał przełożenie na zmiany personalne w prezydium Rady Miejskiej. Oto bowiem przewodnicząca Joanna Kopcińska, radna wyrzucona z PO, a potem należąca do opozycyjnego klubu Łódź 2020, przetrzymywała projekt obywatelskiego sprzeciwu autorstwa Twojego Ruchu przeciw pomnikowi, że w końcu ją odwołano. To oczywiście jest wersja oficjalna, ponieważ przewodnicząca była już oficjalnie namaszczoną przez prezesa PiS jako kandydatka na prezydenta Łodzi, co oczywiście tłumaczy jej strategię względem uchwały obywatelskiej. Ale to odwołanie znów pokazuje prawdziwe tło interesów w Radzie Miejskiej. Znów zdecydowały głosy SLD (choć w tajnym głosowaniu część klubu się wyłamała), a przewodnicząca straciła stołek. To o tyle zaskakujące, że szef klubu SLD Tomasz Trela nie krył wcześniej podziwu dla organizacji pracy przez przewodniczącą Kopcińską. Cóż, taki łódzki paradoks, bo nagle, po namaszczeniu Kopcińskiej przez prezesa PiS, uznano w SLD, że z tą przewodniczącą to już nie jest stanowisko apolityczne. Trela miał w tym też własny interes, czyli konieczność zablokowania polaryzacji całej kampanii prezydenckiej na dwie kobiety z PO i PiS. To jest już jednak faktem, a przy okazji okazało się, że klub SLD w tym głosowaniu jednomyślny nie był.

Radni przyznają sobie pieniądze na kontrpropagandę

Nieistniejący pomnik, zakulisowe gierki personalne oraz przytłaczająca machina propagandy magistratu popchnęły jednak opozycję do refleksji, bo nie przebijała się w mediach w pozytywnym znaczeniu. Głównie dzięki prezydent Zdanowskiej, która podczas jednej ze swoich nielicznych wizyt na sesji, skrytykowała opozycję, po czym wyszła mówiąc "do widzenia". Na początku maja opozycja (z wyjątkiem dwóch radnych Twojego Ruchu) przegłosowała "stanowisko w sprawie publicznej oceny działalności Rady Miejskiej przez Prezydenta Miasta Łodzi". W stanowisku tym radni opozycji w imieniu całej Rady przedstawiają się jako odpowiedzialni, wymieniają też uchwały, które służą łodzianom. Uchwalili np., że popierają starania Łodzi o Expo 2022, a przecież nie poparli uchwały, która sprawę budowy aplikacji oddawałaby w ręce Zarządu NCŁ. Zamiast tego w uchwale spory fragment poświęcony jest "wysiłkom Przewodniczącej Rady Miejskiej", której "udało się zyskać poparcie polskich samorządów, dla organizacji w Łodzi wystawy światowej (…).
" Paradoks polega tylko na tym, że w walce o Expo kompletnie nie ma znaczenia poparcie idei przez polskich samorządowców. Znaczenie ma poparcie około 150 rządów.

Inne zasługi? "Budowa i modernizacja dróg osiedlowych i chodników (...), przygotowanie szkół na przyjęcie sześciolatków (...), brak zgody na podwyżki opłat miejskich (...), obniżenie opłat za parkowanie w strefie śródmiejskiej" (...), brak zgody na Nowotargową i Nowokonstytucyjną (...) oraz przesunięcie pomnika Kościuszki (...), a przede wszystkim "korygowanie błędów i niedociągnięć po stronie Prezydenta Miasta". Efektem stanowiska miał być odbiór opozycji jako umiarkowanej i stroniącej od rozpolitykowania, natomiast rzeczywistość jest taka, że opozycję uznano, także w mediach, za małostkową i nachalną w promowaniu własnej "fajności". A już kompletnie na kuriozum wygląda zdanie, że "Rada Miejska w Łodzi przyjmuje stanowisko, kierując się troską o zaspokajanie zbiorowych potrzeb wspólnoty (…)". Tak, jakby wszystkie poprzednie uchwały, także te, którymi radni się chwalą, taką "troską" kierować się nie musiały. Przy okazji ta uchwała nie ukryła, a tylko przypomniała, że opozycja przegłosowała sobie 300 tys. zł w budżecie na ewentualne prostowanie "propagandy Zdanowskiej", które zapewne zostaną wykorzystane na ostatniej prostej przed listopadowymi wyborami.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Uchwała ta jest także na bakier z logiką. Zdanowskiej często wytykane jest zadłużanie i niepanowanie nad finansami miasta, ale zapomina się o tym, że to opozycja uniemożliwiła przekazanie starej willi na potrzeby Łódzkiej Spółki Infrastrukturalnej. Zainwestowane w remont przez tę spółkę 3 mln zł zwróciłyby się w 7 lat. Tymczasem spółka nadal będzie wyrzucać w błoto po 500 tys. zł rocznie na wynajem lokalu. Argument, że ta kwota raczej nie przyprawia o zawrót głowy w kontekście całego budżetu miasta, raczej nie trafia, bo Łódź musi oglądać każdą złotówkę dwa razy. Tymczasem takie rzeczy dzieją się w mieście, w którym opozycja wytyka prezydentowi, że nie dba o finanse...

Prezydent, który ucieka z obrad i dolewa oliwy do ognia

Tyle że Hanna Zdanowska debaty o finansach unika jak ognia. Do dyspozycji radnych wysyła urzędników, w sytuacji, gdy decyzje finansowe są decyzjami politycznymi i zależą od prezydenta pochodzącego z wyboru. Prezydent Zdanowskiej nie schodzą z ust frazesy o "samorządzie" i "apolityczności", ale sama stosuje metody czysto polityczne. Tak właśnie jest z niebywaniem na sesjach. Nie ma takiego obowiązku, ale nie dość, że z tego korzysta, to jeszcze podsyca atmosferę wystąpieniami. Tak było wówczas, gdy radnym zarzuciła uprawianie czystej polityki i brak odpowiedzialności, po czym wyszła z sali. A cóż to było, jeśli nie właśnie uprawianie polityki i wykazanie się identycznym brakiem odpowiedzialności? Bo skoro radni są jej zdaniem nieodpowiedzialni, to prezydent wyższość powinna pokazać biorąc udział w debacie, a nie tylko pustymi słowami.

Kłopoty Zdanowskiej zaczęły się wiosną zeszłego roku, wraz z wnioskiem własnego autorstwa o usunięcie 7 radnych z własnego klubu, radnych kojarzonych z Krzysztofem Kwiatkowskim. Wnioski miały radnych nastraszyć, bo w większości były to wyroki zawieszenia, poza dwoma, m.in. dotyczącymi Łukasza Magina, które mówiły o usunięciu z partii, a zatem i klubu. Wyliczono to tak, by zachować większość w Radzie. Efekt był odwrotny - "kwiatkowscy" się utwardzili. Zdanowska raczej się tego nie spodziewała, bo ewentualną utratę większości komentowała wtedy m.in. tak, że większość ważnych decyzji już podjęła. Tymczasem PO straciła szefa RM, potem ośmioro radnych, a z nimi większość w Radzie.

Ile będą kosztować miasto personalne wojny prezydenta?

Ostatni rok kadencji jest zatem liczeniem strat, i wcale nie chodzi tylko o ewentualną utratę części pensji czy groźbę braku absolutorium. Sam konflikt z radnymi i Fundacją Sztuki Świata może Łódź kosztować 84 mln zł unijnej dotacji. Radni opozycji uporczywie nie zgadzali się na blisko 5 mln zł odstępnego dla FSŚ, a Zdanowska równie uporczywie nie powoływała dyrektora EC1 spośród kandydatów wskazywanych przez fundację. O ile można ją rozumieć w przypadku Marka Żydowicza, z którym spotyka się w sądzie, o tyle sama sobie zrobiła wroga z Włodzimierza Tomaszewskiego, kandydata nr 2. To były wiceprezydent Łodzi, konkurent Zdanowskiej z wyborów prezydenckich, którego po nich osobiście namaściła na prezesa Zakładu Wodociągów i Kanalizacji. Prezes wyleciał ze spółki pod zarzutami czysto politycznymi, bo niedotyczącymi działalności spółki, a relacji byłego wiceprezydenta z FSŚ. Co więcej, nie zrobiły żadnego wrażenia na radzie nadzorczej, która prezesa Tomaszewskiego nie odwołała. Prezydent odwołała więc radę nadzorczą, w jej miejsce powołując nową, która już nie miała rozterek moralnych i wykonała jej wolę. Tyle że prokuratura nie dopatrzyła się żadnych zaniedbań Tomaszewskiego.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Trzecim kandydatem na dyrektora EC1 była eksposłanka m.in. PiS, Małgorzata Bartyzel, ale i tę kandydaturę odrzucono. Prezydent Zdanowska uznała, że EC1 będzie rządzone przez pełnomocników. I dziś może wyjść jej to bokiem. Z powództwem wyszła Skanska, jeden z wykonawców rewitalizacji starej elektrowni. Spółka nie ma z kim rozmawiać w sprawie dodatkowych pieniędzy na wykonanie, ponieważ sąd uznał, że pełnomocnictwo to niewłaściwy sposób reprezentowania EC1. Czyli musi być dyrektor...

Kuriozalnych decyzji personalnych, przedstawianych jako merytoryczne, a w gruncie rzeczy grubo podszytych klasyczną polityką, jest więcej. Weźmy choćby przypadek Andrzeja Stycznia, byłego już prezesa Technoparku. To człowiek Krzysztofa Kwiatkowskiego, będącego niegdyś w otwartym, potem ukrytym konflikcie z większością w łódzkiej PO. Przed rokiem nawet Zdanowska chwaliła go za oddanie inwestycji rok przed przed czasem i to w obecności prezydenta RP Bronisława Komorowskiego. Było tak, mimo że już od dwóch lat trwały podchody do odwołania Stycznia. Udało się w tym roku, a uzasadnienie brzmiało, że opóźnienia w dalszej części inwestycji mogą skutkować utratą ponad 70 mln zł dotacji, bo wciąż nie ma pozwolenia na budowę. Tyle że nadzorujący spółki wiceprezydent Marek Cieślak nie potwierdził, że brak pozwolenia na budowę wpłynął na decyzję o odwołaniu Andrzeja Stycznia. Po prostu prezydent Zdanowska "skorzystała ze swych uprawnień". Co prawda nie jest wykluczone, że Stycznia nie odwołano skutecznie ze względu na niepełny skład rady nadzorczej, ale de facto ma już następcę. To Bogdan Wasilewski, dotąd kojarzony raczej średnio w życiu publicznym Łodzi, a zatrudniony bez konkursu. Co powiedział radnym po tygodniu pracy? "Zapoznaję się z dokumentacją". Czyli z jednej strony mamy "groźbę utraty dofinansowania", co sugeruje, że liczy się czas, a z drugiej odwrotny komunikat, bo skoro prezesa się wymieniło na zupełnie świeżego człowieka, to znaczy, że ten czas jednak jest.

Rada i prezydent walczą ze sobą, nikt nie walczy o Łódź

Konflikt między radnymi a prezydent miasta trwa i do końca kadencji może się tylko zaostrzyć. Mitem założycielskim dla tej toksycznej relacji była utrata większości PO w sierpniu zeszłego roku. Opozycja poczuła moc, bo dawni radni PO, wyrzuceni z klubu, zostali największymi oponentami Zdanowskiej, ona sama zaś zaczęła się komunikować z Radą za pomocą listów otwartych i starannie reżyserowanych wystąpień. Ani radni opozycji, ani prezydent nie pozostali jednak w relacjach czysto informacyjnych, nie formułują tylko stanowisk, a jeśli już, to mają zazwyczaj dosyć ofensywną, zaczepną formę, która nie łagodzi serii konfliktów, a tylko je podgrzewa. Sytuacja polityczna w 700-tysięcznej Łodzi, trzeciego miasta w Polsce, zaczyna przypominać sytuację Kleszczowa, gminy 4-tysięcznej, za to najbogatszej w Polsce. Tam dekadę temu walczył każdy z każdym: rada z wójtem, wójt z radą. Tyle że tam od pieniędzy się przelewało i przelewa. A w Łodzi sami wiemy jak jest...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki