Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wspomnienia kaskadera: salto z półśrubą, czyli dlaczego aktorzy tego sami nie robią [ZDJĘCIA]

Agnieszka Olejniczak
Andrzej Daniłowicz na planie Podróży Jana Amosa
Andrzej Daniłowicz na planie Podróży Jana Amosa Archiwum Andrzeja Daniłowicza
To on wyskoczył z okna w "Vabanku", bił się na torty w "Seksmisji". Przez dwanaście lat pracował przy 150 filmach. Andrzej Daniłowicz dublował aktorów w latach 70. oraz 80. Teraz mieszka pod Błaszkami. Został nawet sołtysem. Ale młodość spędził zupełnie inaczej...

Andrzej Daniłowicz był jednym z pierwszych polskich kaskaderów, którzy uprawiali tę profesję zawodowo. I pierwszym, który trafił na kaskaderską rentę.

- Tu jest wystawa mojego życia - pokazuje zbiór fotografii z planów filmowych, publikacje prasowe i dokumenty zebrane przez kilkanaście lat pracy przy filmach polskich, czeskich, radzieckich.

Przypadek zrządził, że związał się z filmem. I sportowa pasja, jakiej poświęcił się jeszcze w dzieciństwie. W szkole podstawowej zaczął trenować judo w klubie w Zielonej Górze. Po skończeniu szkoły zawodowej, jako spawacz, poszedł do pracy w Stoczni Szczecińskiej. Tam trafił do klubu Gryf Szczecin. Wyniki sportowe miał dobre. Zdobywał medale. Gdy przyszedł czas na wojsko, trafił do wówczas wojskowego Orła Łódź. Pewnego dnia na trening przyszli z Teatru Powszechnego. Potrzebowali wysportowanych ludzi, bo w przedstawieniu trzeba było skoczyć z kilku metrów. Wzięli także jego.

Pierwszy film, w jakim był kaskaderem - "Na niebie i na ziemi" - zrobił w 1973 roku. Piotr Fronczewski zagrał główną rolę, a Andrzej Daniłowicz jednego z pilotów.

Ten występ wydawał się jednak kaskaderowi tylko epizodem. Przez kilka lat skupiał się na karierze zawodnika i trenera judo. Przygoda sportowa jednak się kończyła i coś trzeba było w życiu robić. Pomyślał o filmie. Ale okazało się, że to nie takie proste. W Łodzi rządziła kaskaderska mafia. Do filmów brali swoich, żądali haraczu.

- Jak zobaczyłem, jakie to są pieniądze! Na przykład za upadek z konia cztery tysiące złotych płacili - opowiada. - Za tydzień pracy w filmie poszedłem i kupiłem sobie nową dacię z salonu.

Zanim jednak na dobre związał życie z kinem, pracował jako spawacz. Tym razem w łódzkiej Elcie. Wyleciał z hukiem po protestach robotniczych w 1976 roku. Wtedy już nie było wyjścia.

Od 1977 roku pojawiał się już regularnie w kilku filmach rocznie. Ale prawdziwa kariera kaskaderska zaczęła się dopiero, jak postanowiono zrobić weryfikację.

- Każdy kaskader miał kolegę, a kolega też kolegę. Zrobiło się tych kaskaderów w Polsce ponad siedemdziesięciu. W końcu dyrekcja postanowiła zrobić weryfikację i z 72 zostało 25 - wspomina Daniłowicz.

Kaskaderów sprawdzano w Wojskowym Instytucie Medycyny Lotniczej w Warszawie. Jak kosmonautów. W stadninie w Bogusławicach testowano z jazdy konnej i woltyżerki. Lepsze wyniki od Andrzeja Daniłowicza miał tylko jeden konkurent. Po tych testach w 1978 roku był już kaskaderem pełną gębą. W kolejnych latach zdobywał renomę.

Za skok z okna płacili poczwórnie

- Wtedy ciężko się pracowało i dużo zarabiało - mówi Andrzej Daniłowicz, który był jednym z sześciu kaskaderów pracujących w Łodzi w latach 70. i 80. ubiegłego wieku. Gdzie są te pieniądze? - Kelnerzy sobie postawili dacze - kwituje.

W filmie "Vabank" to Andrzej Daniłowicz spada z okna kamienicy zamiast przyjaciela Henryka Kwinty. Z 25 metrów. - Normalna stawka za skok z wysokości to było osiem tysięcy. Za ten zapłacili mi poczwórną stawkę: trzydzieści dwa tysiące. Ale sprawa musiała oprzeć się o wyższą instancję. Sam minister kultury musiał wyrazić zgodę - opowiada kaskader.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Popisywał się zamiast aktorów w różnych scenach także w "Vabank II". Nie tylko siedział w filmowym więzieniu z Gustawem Kramerem, ale także wypadał z samochodu za naczelnika więzienia.

Zajmował się nie tylko kaskaderką, ale i układaniem scen walk. Tak było przy "Seksmisji". Scena bitwy kręcona była w kopalni w Wieliczce. I pracę przy tym filmie Daniłowicz wspomina najlepiej.

- Zostaliśmy zaproszeni na ostatni bal karnawałowy. To było wspaniałe - wspomina kaskader. - Mieszkaliśmy pod samym kopcem. Wódkę przegryzaliśmy tortami z "Seksmisji"...

Daniłowicz był w tym czasie na planie większości filmów Juliusza Machulskiego. Oprócz "Kingsajzu". I to nie był wcale przypadek. Jak opowiada kaskader, reżyser robił pracę dyplomową z kaskaderami i potem brał ich do każdego filmu. Daniłowicz też lubił z nim pracować. Dobrze wspomina też Jerzego Kawalerowicza: - Powiedział, co chce widzieć, a my staraliśmy się to zrobić. I nie miał pretensji.

Za to z Romanem Polańskim współpracować nie chciał, gdy ten przyjechał do Warszawy szukać kaskaderów do "Piratów".

- Miałem jechać do Polańskiego, ale jak przyszedł zrobić weryfikację i powiedział, że małpę też można sztuczek nauczyć, rzuciłem to i wyjechałem z Warszawy - opowiada.- Ale wtedy mogłem sobie na to pozwolić, bo już miałem renomę.

Wybuchy na porządku dziennym

Przy filmie można było dużo zarobić, ale i dużo stracić. Przede wszystkim zdrowie. Zostało na licznych planach filmowych, gdzie Andrzej Daniłowicz spadał z koni, lądował w lodowatej wodzie, biegał boso po śniegu, skakał przez ogień, brał na siebie kule i ginął w wybuchach. Nic dziwnego, że zdarzały się wpadki. Tak jak na planie filmu "Umarli rzucają cień".

Zdjęcia kręcone były na Lublinku w Łodzi. W scenie partyzanci czekali przy ogniskach na zrzut z samolotów. Miało być tak, że maszyny nadlatują i bombardują teren, a partyzanci uciekają. Pirotechnik rozmieścił ładunki wybuchowe i zaznaczył je patyczkami, żeby kaskaderzy wiedzieli, gdzie są. A jak przyszło co do czego...

- Przy pierwszym wybuchu patyczki się poprzewracały, no i nie wiadomo było, gdzie są ładunki! Biegnę, nagle wybuch! Ciemno, zimno, nic nie słyszę, czuję coś mokrego. Myślę sobie: co jest? Okazało się, że wszedłem prosto na ładunek i wpadłem do wody- śmieje się Daniłowicz.

Do wody wpadał kilka razy. W jednym z ostatnich swoich filmów, "Przemytnicy", podczas sceny zatrzymania na moście za Barczewem. Musieli wskoczyć do rzeki, a tu minus 20 stopni.

- Wychodzimy z wody i się rozbieramy, bo wszystko pozamarzało. Zanim się zebraliśmy, ekipa już odjechała, a dla nas zostawiono taksówkę - wspomina kaskader.- My zadowoleni, przebrani w lekkie ubrania, a taksówka w zaspie! Nie było rady. Chcieliśmy jechać, to trzeba było ją wypchnąć ze śniegu.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Bieganie boso po śniegu przypłacił zdrowiem także na planie filmu "Gwiazdy poranne". Czołg miał znienacka wjechać w barak, gdzie śpią niemieccy żołnierze.

- My porozbierani, że niby w nocy, a jak się zacznie walić, to my hajda! - relacjonuje kaskader.

Tyle że coś nie poszło. Czołg zaczął się ślizgać na drewnianej podłodze baraku i wjechał w kamerę. Dubel. Podłogę rozebrali. Czołg nadjeżdża. - Ale zamiast skręcić i się zatrzymać, czołg jedzie za nami. No to uciekamy przed nim w śnieg. No i nogi poodmrażane - wzdycha.

Pomysły reżyserów przyczyniły się i do innych kontuzji. Na przykład po filmie "Romans z intruzem", kręconym na rynku w Szadku. W scenie czołgi atakują kawalerię. Kaskaderzy wskakują i zeskakują z koni. A buty "filmowe". Na tych kocich łbach pięty sobie odbił.

W jednym z filmów aktor postrzelił go w rękę. W innym dostał bagnetem. Po "Ojcu królowej" zostały blizny po szabli. W jednym z filmów reżyser wymyślił skok z okna na nogi, a po nim ucieczkę.

- Buty się rozerwały, ale zrobiłem - opowiada.

Robił i więcej. Stąd uszkodzone stawy, połamane żebra, uszkodzone płuca, śledziona, centralny układ nerwowy.

- Dlatego aktorzy tego nie robią - stwierdza sentencjonalnie kaskader.

Ale zrobił ten numer

Praca w filmie skończyła się po wypadku na planie filmu "Magnat". Kręcono go w więzieniu w Sieradzu. Daniłowicz dublował Olgierda Łukaszewicza w scenie próby samobójczej. Trzeba było skoczyć z barierki na trzeciej kondygnacji.

- Stoję tyłem, odbijam się i robię salto z półśrubą. Nikt nie pomyślał, że dali mi buty na skórze. Poślizgnąłem się jak na lodzie na tej balustradzie. I spadłem. Jakoś tak szczęśliwie, że bokiem na balustradę na pierwszym piętrze - opowiada. - Zawieźli mnie do szpitala w Sieradzu, ale honor kaskadera nie pozwala zostać w szpitalu. Pojechałem do domu. To był piątek, więc przeleżałem sobotę i niedzielę z bólem, ale w poniedziałek pojechałem do Sieradza i zrobiłem ten numer. Można go obejrzeć w filmie.

Obrażenia okazały się poważniejsze niż tylko złamane żebra, a praca kaskadera była wykluczona. Był rok 1989. Za odszkodowanie otworzył sklep zoologiczny w Łodzi, kupił samochód na taksówkę i 3 hektary ziemi. - To miała być inwestycja, ale trochę się nie udało - wspomina Daniłowicz.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Na działce były wiśnie, czereśnie i porzeczki. Porzeczki miały być czarne, a znajomy z Horteksu miał je odbierać z plantacji. Ale Daniłowicz kupował ziemię jesienią. Gdy przyszła wiosna, okazało się, że porzeczki są, ale czerwone. Plan wziął w łeb. Nie poddał się jednak. Uprawiał warzywa, sprzedawał na targu. Na działkę przyjeżdżał z Łodzi. Na stałe we wsi pod Błaszkami zamieszkał dziesięć lat temu.

- Piękne życie było kiedyś. Były pieniądze. Inaczej wyszło, niż się chciało - podsumowuje karierę jeden z pierwszych zawodowych kaskaderów w Polsce.

Księgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki