Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wstyd jest silniejszy niż głód. Biedne dzieci z łódzkich kamienic nie proszą o pomoc

Anna Gronczewska
Wydaje się, że niedożywione dzieci spotkamy w krajach Afryki czy w Bangladeszu. Okazuje się, że z tym problemem mogą się borykać także nasi sąsiedzi. Czasem to ich dzieci idą rano głodne do szkoły, drugie śniadanie jest dla nich luksusem.

Michał ma 13 lat. Chodzi w starej kurtce, ale na nogach ma sportowe buty Adidasa. Chwali się, że mama kupiła mu je w lumpeksie.

- Dała 20 złotych, a wyglądają jak nowe ! - cieszy się chłopak. - Na Gwiazdkę dostałem.

Michał mieszka w starej kamienicy w okolicach ulicy Wólczańskiej w Łodzi. Ma niedaleko do dużego hipermarketu. Bywa tam często. Zwykle staje między samochodami i czeka, aż ktoś rozpakowuje wózek z zakupami.

- Potem podchodzę i pytam, czy mogę odprowadzić - wyjaśnia chłopiec. - Niektórym nie zależy na tej złotówce i dają mi zarobić. Niekiedy pytają, po co mi te pieniądze. Mówię, jaka jest prawda, że na jedzenia... Nie wszyscy w to wierzą. Myślą pewnie, że pieniędzy potrzebuję na papierosy, jakiś alkohol. A ja te pieniądze noszę mamie. To kilkanaście złotych. Nieraz po drodze kupię jakąś bułkę dla rodzeństwa. W domu jest ciężko... Jem obiady w szkole, ale bywa, że wieczorem chodzę spać głodny. Gdyby nie te pieniądze zarobione przez hipermarketem, to nie wiem, jak by było...

Michał dał się namówić na opowieść o swojej rodzinie, ale nie przychodzi mu to łatwo. Przyznaje, że trochę wstydzi się swojej biedy. Ojca pamięta jak przez mgłę. Gdyby spotkali się na ulicy, to pewnie by go nie poznał. Ojciec odszedł, gdy chłopiec miał cztery lata. Siostra miała wtedy dwa lata, a mama była w ciąży z najmłodszym bratem.

- Mama pracowała w szwalni, jakoś się żyło, ale potem zachorowała - mówi Michał. - Teraz jest na rencie inwalidzkiej. Nie wiem, ile ma renty, nigdy nie pytałem. Na pewno mało. Na dodatek mama musi kupić co miesiąc drogie lekarstwa. Brat choruje na astmę.

Mieszkają w czwórkę w pokoju z kuchnią, na trzecim piętrze starej kamienicy. Ubikacja jest na korytarzu, w mieszkaniu mają tylko wodę. Kilka lat temu mieli dwa pokoje w blokach na dużym osiedlu. Mama po tym jak zachorowała przestała płacić czynsz. Uzbierał się spory dług. Musieli się wyprowadzić z bloków.

- Jest ciężko, nieraz wieczorem to jemy tylko chleb z dżemem - przyznaje Michał. - Chyba że uda mi się trochę zarobić przed hipermarketem. Wtedy mamy nawet kiełbasę. Ale boję się mówić o tej biedzie, bo jeszcze zabiorą nas mamie. Nie chcę iść do domu dziecka...

Gdy słyszymy o głodnych dzieciach, to zaraz myślimy o Afryce - tych tysiącach wygłodzonych maluchów z Etiopii, Kenii, Angoli. Tymczasem problem głodnych dzieci dotyczy też Polski. Celina Kretkowska z Polskiej Akcji Humanitarnej powołuje się na badania Głównego Urzędu Statystycznego. Według nich ponad 700 tysięcy dzieci żyje w rodzinach, w których panuje bieda. Są w nich problemy z zaspokojeniem podstawowych potrzeb.

- Możemy więc przypuszczać, że w tych rodzinach jest problem niedożywionych dzieci - dodaje Celina Kretkowska.

Polska Akcja Humanitarna, która prowadzi program dożywiania dzieci "Pajacyk", przeprowadzała kilka lat temu badania, z których wynikało, że aż jedna trzecia uczniów szkół podstawowych i gimnazjów jest niedożywiona. Z tego 5 procent, czyli około 200 tysięcy dzieci, nie otrzymuje żadnej pomocy! Reszta może liczyć na darmowe obiady w szkołach, bezpłatne posiłki w świetlicach środowiskowych, podwórkowych. Tylko w tym roku szkolnym dzięki akcji "Pajacyk" wyda się w szkolnych stołówkach 328.899 obiadów dla 1.782 osób. Od 1998 do 2014 roku z posiłków skorzystało 62.495 uczniów.

- W tym roku z programu "Pajacyk" korzystają cztery placówki z województwa łódzkiego - mówi Celina Kretkowska.

Nie proszę, swój honor mam

Patryk ma 14 lat. Jest wysokim, szczupłym chłopcem o smutnych oczach. Ubrany jest w czarną wytartą bluzę z kapturem, wytarte spodnie. Też bardzo niechętnie opowiada o sobie. Przyznaje, że czasem chodzi pod hipermarkety i prosi o złotówkę na bułkę. Mieszka na Bałutach, a żebrze w centrum Łodzi. Nie chce, by rozpoznali go koledzy z gimnazjum. W szkole nikt nie wie, jak w domu jest źle. Nie pcha się po darmowe obiady, choć wie, że takie u nich w gimnazjum rozdają.

- Wstydzę się, nie chcę, by mnie potem pokazywali palcem - mówi cicho.
Jego i młodszego o trzy lata brata wychowuje ojciec. Mama odeszła od nich pięć lat temu. Pewnego dnia spakowała się i wyszła bez słowa pożegnania. Nikt nie wie, gdzie jest.

- Piła, to pewnie przez wódkę poszła do jakiegoś faceta - tłumaczy matkę Patryk. - Od tamtego czasu nawet jej nie widziałem. Trochę mi smutno, że o nas zapomniała. Ale widać musiało tak być. Tata bardzo się stara, by było nam dobrze, ale nie zawsze mu się udaje. Na szczęście on nie pije. Jak mama mieszkała z nami, to o tę wódkę były ciągle awantury.

Ojciec Patryka z zawodu jest kierowcą. Jeździł kiedyś ciężarówkami, ale od dwóch lat nie pracuje. Czasem tylko dorobi sobie na czarno na budowach.

- Mamy nieraz pustą lodówkę, ale jak przyniosę jakieś pieniądze, to kupujemy kawałek kiełbasy, chleb, konserwy, jak tata dostanie wypłatę, z tej roboty na czarno, to gotuje nam zupę na mięsie - opowiada chłopak.

Przyznaje, że nieraz był głodny. Ściskało go w brzuchu, jak widział, że koledzy na przerwach jedzą bułki z szynką, polędwicą. Odwracał się wtedy i odchodził. Wtedy mniej go w brzuchu ściskało.

- Gdybym powiedział im, to daliby mi kanapkę, ale to nie honor - mówi Patryk. - A ja swój honor mam. Fakt, czasem proszę o złotówkę, ale od ludzi, którzy mnie nie znają...

Szkoła Podstawowa nr 23 w Łodzi znajduje się na ulicy Gdańskiej, niemal w sercu Łodzi. Okolica nie jest ciekawa. Wokół stare kamienice, mieszkają w nich ludzie, którzy często nie mają pracy. Wielu z nich żyje dzięki zasiłkom z pomocy społecznej. Część dzieci wychowuje się w rozbitych rodzinach. Ale takich szkół i domów nie tylko w śródmieściu Łodzi jest znacznie więcej. Kinga Tkaczyk, pedagog i psycholog ze Szkoły Podstawowej nr 23, przyznaje, że jest problem niedożywionych dzieci. Na pewno nie mniejszy niż kilka lat temu. Ale u nich w szkole starają się bacznie obserwować dzieci. Gdy tylko problem zostanie dostrzeżony, są w stanie szybko zareagować, zorganizować pomoc.

- Dzwonimy na przykład do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, prosimy o dofinansowanie obiadów - mówi Kinga Tkaczyk. - Współpracujemy z Bankiem Żywności. W nagłych przypadkach zaraz zapewniamy dziecku posiłek. Mamy taką umowę z ajentem, przygotowującycm obiady w naszej szkolnej stołówce. Ale przede wszystkim obserwujemy uczniów. Czasem zgłaszają się do nas rodzice i przyznają, że w domu jest problem. W naszej okolicy ludzie się znają, bywa, że przychodzą sąsiedzi i mówią, że u mieszkającej obok rodziny jest bieda.

Jak twierdzą specjaliści, niedożywione dzieci można stosunkowo łatwo rozpoznać. Są blade, wychudzone, ubogo ubrane, widać, że są zaniedbane.

Nauczyciele są uczuleni na niedożywienie dzieci. Widzą, że czasem dziecko przychodzi do szkoły bez jedzenia albo ma go mniej. Wtedy od razu starają się podejmować działanie.

- Dziecko samo nie powie, że jest głodne - twierdzi Kinga Tkaczyk. - Wstydzi się tego. Ale może obserwować je wychowawca. Dzieci razem jedzą posiłki. Łatwo więc zobaczyć, że któreś nie ma kanapek. Albo jest to sam chleb...

Kinga Tkaczyk zauważyła, że problem niedożywienia dzieci nie dotyczy tylko tych pochodzących z patologicznych rodzin.

- Kiedyś rzeczywiście bieda łączyła się z patologią - zauważa pedagog. - Ale teraz tak nie jest. Często rodzice nie mogą znaleźć pracy. A jeśli pracują, to zarabiają tak mało, że nie są w stanie utrzymać rodziny na odpowiednim poziomie. Bywa też, że wiele matek samotnie wychowuje dzieci i ledwo wiąże koniec z końcem.

Czasem kupiec się zlituje

Jedna ze świetlic środowiskowych w centrum Łodzi. Kamila i Dominik przychodzą tu codziennie. Wiedzą, że zawsze dostaną kanapki, czasem zupę. Jeśli chcą, mogą się najeść do syta. Kamila mieszka niedaleko świetlicy. Mama pracuje w szwalni, tata jest za granicą. Tu w świetlicy porozmawia z koleżankami, kolegami, pomaluje, pobawi się z nimi. Twierdzi, że u niej w domu nie ma jakiejś wielkiej biedy.

- Ale wiem, że u wielu kolegów nie je się codziennie mięsa ma obiad - mówi 12-letnia Kamila. - Ale nie chwalą się tym. Po takim dziecku widać, że jest biedne - po ubraniu i po zachowaniu.
Kamila wymienia Damiana. Niewysokiego, szczupłego chłopca niewyglądającego na swoje 11 lat. Damian je bardzo dużo, nie jest ważne czy to ryż, makaron, zawsze prosi o dokładkę. Chłopiec nie mówi, co dzieje się w jego domu, ale Kamila się domyśla. Ma pięcioro rodzeństwa, mieszkają w dwóch pokojach z kuchnią w starej kamienicy. I choć rodzice pracują, to nieraz musi brakować pieniędzy.

15-letni Piotrek też wie, co to głód, ale mówi, że po świetlicach nie chodzi, nie wyciąga ręki po darmowe obiady w szkole, bo bywa tam rzadko. Sam stara sobie radzić. Mama nie pracuje, tata był "cieciem w szkole", ale go zwolnili. Piotrek zbiera puszki, butelki. Rodzice mu pomagają. Za to co uzbierają kupują jedzenie. Do szkoły chodzi rzadko, raz nie zdał, teraz od początku roku też parę razy był na lekcjach. Uczy się podstawówce, choć powinien być w gimnazjum. Ale jak ma się uczyć, gdy w nocy nie sypia, bo biega z rodzicami szukać puszek i butelek? Po południu chodzą z rodzicami na Bałucki Rynek. Zbierają wyrzucone owoce, warzywa, czasem jakaś kość się trafi. Nieraz jakiś handlarz zlituje się nad nim i da mu jakiś przeterminowany produkt.

- Tyle tych starych warzyw z rynku i owoców się najadłem, a nigdy się nie strułem - mówi z dumą Piotrek.

Chodzi też zbierać śmieci, jak kończą się jakieś duże imprezy, na których sprzedają kiełbaski, szaszłyki. Ich sprzedawcy dobrze go znają. Dadzą jakąś kiełbaskę, a jeszcze tłuszczu po smażeniu do słoika naleją. W domu robią z tego smalec i jedzą z chlebem.

Pani Beata od wielu lat pracuje jako nauczycielka nauczania początkowego w jednej z łódzkich szkół. Opowiada, że z głodnymi, niedożywionymi dziećmi spotykała się na początku swej pracy, w pierwszej połowie lat 90. Spotyka się i dzisiaj. Nie było to masowe zjawisko, ale nie było chyba roku, by w jej klasie nie trafiło się takie dziecko.

Nigdy nie zapomni Kuby, niedużego chłopca z pięknymi, jasnymi kręconymi włosami. Wyglądał jak aniołek. Tylko zawsze był taki blady... Był zawsze grzeczny, spokojny, mało mówił. Nie miała z nim nigdy żadnych problemów, choć nie najlepiej się uczył, miał problemy z koncentracją.

- Raz jedna dziewczynka poskarżyła się, że z jej plecaka zginęły kanapki - opowiada pani Beata. - Zrobiłam klasowe śledztwo, ale nikt nie przyznał się do kradzieży. Jednak problem nie minął. Kolejnym dzieciom zaczęły znikać kanapki. W końcu jeden z chłopców przyłapał na gorącym uczynku Kubusia, który wyciągał z jego plecaka chleb.

Kuba zaczął płakać. Przyznał, że przychodzi głodny do szkoły. Nie je rano śniadania, mama nie daje mu kanapek. Pani Beata wezwała matkę do szkoły. Kobieta powiedziała, że od roku nie pracuje. Sama wychowuje Kubusia i jest im bardzo ciężko. Ze łzami w oczach przyznała, że nie ma czasem co dać dziecku jeść.

- Załatwiliśmy Kubusiowi obiady w szkole, zasiłek z pomocy dla matki - dodaje pani Beata. - Po jakimś czasie jeden z rodziców naszych dzieci pomógł jej znaleźć pracę. Ta historia na szczęście zakończyła się happy endem. Ale gdyby nie kradzież tych kanapek, to pewnie długo nie wiedzielibyśmy, że tak źle dzieje się w domu Kuby...

11-letni Sebastian przyszedł, tak jak Michał i Patryk, pod hipermarket. Odprowadza wózki. Czasem poprosi o coś do jedzenia.

- Nie wstydzę się, przecież robię to dla rodziny - mówi rezolutnie chłopiec.

Mieszka z mamą i rodzeństwem w kamienicy przy ulicy Kilińskiego. Ojciec umarł trzy lata temu. Mama sama wychowuje szóstkę dzieci. Najmłodszy Kamil ma porażenie mózgowe. 14-letni Tomek też jest bardzo chory, niedługo znów pójdzie do szpitala. Dwie córki chorują na reumatyzm. Mama wie, że Sebastian żebrze pod hipermarketami. Nieraz, gdy lodówka świeci pustkami, sama wysyła go pod hipermarket. Chłopiec zawsze przyniesie parę groszy. Wie, że musi pomagać mamie. Inaczej nie byłoby co jeść. Przed Bożym Narodzeniem jedna pani kupiła mu cały wózek jedzenia. Mieli piękne święta...

Imiona bohaterów zostały zmienione

Księgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Wstyd jest silniejszy niż głód. Biedne dzieci z łódzkich kamienic nie proszą o pomoc - Dziennik Łódzki

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki