18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wytwórnia Filmów Fabularnych: nasza "fabryka snów" [ARCHIWALNE ZDJĘCIA]

Anna Gronczewska
Przed Wytwórnią Filmów Fabularnych w Łodzi
Przed Wytwórnią Filmów Fabularnych w Łodzi archiwum
W miejscu dawnej Wytwórni Filmów Fabularnych wznosi się dziś nowoczesny, czterogwiazdkowy hotel, który niedługo zostanie oddany do użytku. Jest też bank. Tu siedzibę mają telewizja kablowa Toya, klub Wytwórnia, ale na szczęście pozostało też kilka instytucji związanych z filmem. Jak studio "Opus", Łódzkie Centrum Filmowe, łódzki oddział Filmoteki Narodowej czy też studio dźwiękowe "Toya"...

Wytwórnia Filmów Fabularnych w Łodzi powstała zaraz po wojnie. Warszawa leżała w gruzach, więc w Łodzi zatrzymali się znani przedwojenni aktorzy, twórcy filmowi. Ale pewnie miasto nie stałoby się z czasem stolicą polskiego filmu, gdyby nie przyjechał tu Aleksander Ford. Przed wojną wyreżyserował takie filmy jak "Legion ulicy" czy "Ludzie Wisły". Potem został żołnierzem Ludowego Wojska Polskiego. I w jego mundurze przybył do Łodzi. Był już wtedy szefem Czołówki Filmowej Wojska Polskiego, która wędrowała z polską armią i filmowała działania wojenne. W jej skład wchodzili wybitni twórcy kina, jak Jerzy Bossak, Władysław i Adolf Forbertowie. Razem z nimi do Łodzi przyjechał Olgierd Samucewicz, który miał rosyjskie korzenie. Kiedy Ford zadecydował, że tu będzie budował polski przemysł filmowy, stał się jego prawą ręką.

Jak opowiada Tadeusz Wijata, prowadzący dziś łódzki oddział Filmoteki Polskiej, a także współautor książki poświęconej Wytwórni Filmów Fabularnych, trzeba było znaleźć miejsce, gdzie mogłoby powstać jej atelier. Jedna z wersji mówi, że miejsce przy ul. Łąkowej wybrała Stefania Koprowicz, która potem przez wiele lat pracowała jako księgowa w Wytwórni Filmów Fabularnych. Była żoną znanego dźwiękowca, Józefa Koprowicza, a jej syn jest dziś reżyserem filmowym. Jej mąż pracował m.in przy "Zakazanych piosenkach", "Pożegnaniach" czy "Stawce większej niż życie". Natomiast Jacek Koprowicz reżyserował takie filmy jak "Medium" czy ostatnio "Mistyfikacja".

- Pani Stefania opowiadała, że przed wojną pracowała w składnicy harcerskiej - wspomina Tadeusz Wijata. - W czasie wojny razem z koleżanką szyła z brezentu mundury, plecaki. Po wyzwoleniu zostało im sporo tego materiału, więc poszły do pałacyku przy ulicy Targowej 61, gdzie stacjonowały wojskowe władze Łodzi. Chciały im przekazać ten materiał. W pałacyku spotkały Aleksandra Forda. Ten zapytał łodzianki czy nie znają miejsca, gdzie można by było umieścić filmowe atelier. One wskazały przedwojenną halę sportową przy ulicy Łąkowej. Ta hala została wybudowana w 1938 roku, a więc niedługo przed wybuchem wojny, z myślą o grach zespołowych.

Inna wersja mówi, że w tej hali zorganizowano spotkanie nowych władz z mieszkańcami Łodzi. Na tym spotkaniu miał być Olgierd Samucewicz. Hala mu się bardzo spodobała i powiedział o niej Fordowi. Ten załatwił, że została przeznaczona na potrzeby polskiego filmu.

Przyszła wytwórnia miała atelier, ale brakowało specjalistów, którzy potrafiliby je zagospodarować. Aleksander Ford zaczął szukać fachowców, m.in. ściągnął do Łodzi Stefana Dękierowskiego, który przed wojną stworzył w Warszawie znaną wytwórnię "Falanga". To właśnie w niej zrealizowano większość polskich filmów, które powstały w latach trzydziestych minionego wieku. Za nim przybyło do Łodzi wielu ludzi filmu.

- Wiąże się z tym pewna historia - opowiada Tadeusz Wijata. - Ludzie ci mieli przyjechać do Łodzi na trzy miesiące. Pomóc przy organizacji wytwórni, atelier i wrócić do stolicy. Ale w Warszawie wprowadzono obowiązek meldunkowy. Nie mogli się już tam zameldować i tak wielu z nich stało się łodzianami.

Kiedy tworzono łódzką wytwórnię, ulica Łąkowa wyglądała zupełnie inaczej niż dziś. Były tam park im. Poniatowskiego, hala i kościół Matki Boskiej Zwycięskiej. Widać to dobrze między innymi na fotosach z filmu "Ulica Graniczna" wyreżyserowanego właśnie przez Aleksandra Forda. Dekoracje do tego filmu zbudowano tak, że sięgają samego parku.

- Zresztą potem były wykorzystywane w innych filmach - zaznacza pan Tadeusz.

Biura wytwórni mieściły się w centrum Łodzi. Aleksander Ford zajmował na ten cel głównie kamienice przy ul. Narutowicza. Filmowe były te pod numerami: 67, 69 oraz 86/88. Pod tym ostatnim numerem przez lata działały Łódzkie Zakłady Wytwórcze Kopii Filmowych. Natomiast centrala wytwórni mieściła się na początku przy ul.Sienkiewicza 33.

- Ford nie myślał tylko o atelier, miał znacznie szersze plany - zapewnia Tadeusz Wijata. - Otwarto też zakład produkcji projektorów filmowych. Zdawano sobie bowiem sprawę, jak znakomitym narzędziem propagandowym jest film.

W Łodzi zamieszkali znakomici twórcy filmowi, jak Leonard Buczkowski. Był on uznanym reżyserem, który przed wojną nakręcił takie hity jak melodramat "Biały murzyn" czy też filmową adaptację powieści Stefana Żeromskiego "Wierna rzeka". Z zagranicy przyjechał Eugeniusz Cękalski.

W kamienicy przy ul. Narutowicza 67 mieszkał reżyser Jerzy Passendorfer, reżyser "Janosika", kierownik produkcji Ludwik Hager, jeden ze współtwórców łódzkiej wytwórni filmowej. Tu mieszkał do śmierci w 1954 roku operator Antoni Wawrzyniak, który filmował Powstanie Warszawskie. Mieszkanie na parterze zajmował Roman Wajdowicz, jeden z pierwszych rektorów łódzkiej "filmówki". Na kilka lat przy ul. Narutowicza 69 zatrzymał się Ludwik Starski. To jedna z barwniejszych postaci nie tylko powojennego, ale też przedwojennego polskiego filmu. Po wielu latach powrócił do rodzinnego miasta. Urodził się w Łodzi w 1903 roku, w rodzinie pochodzenia żydowskiego. Jego brat Adam Ochocki był popularnym przed laty dziennikarzem łódzkich gazet. Natomiast Ludwik Starski przed wojną pisał scenariusze do takich hitów przedwojennego kina jak "Zapomniana melodia", "Paweł i Gaweł", "Piętro wyżej", "Jadzia" czy "Sportowiec mimo woli". Po wojnie napisał scenariusz m.in. do "Zakazanych piosenek" i "Skarbu". W kamienicy przy ul. Narutowicza mieszkał z żoną Marią Bargielską i synem Allanem. Mały Allan biegał tu po kamiennym podwórku, grał w piłkę. Po latach odebrał statuetkę Oscara za scenografię do "Listy Schindlera" Stevena Spielberga. Sąsiadem Starskich był reżyser Ludwik Perski. Mieszkał tu też Roman Mann, kuzyn znanego dziennikarza Wojciecha. Był on jednym z najpopularniejszych scenografów polskiego filmu lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Przygotowywał m.in. scenografię do "Krzyżaków" i "Matki Joanny od aniołów".

- Był bardzo przystojnym mężczyzną - wspominała nam Barbara Uznańska, córka Józefa Koprowicza. - Zresztą miał też bardzo ładną żonę Lidwinę. Była ona kostiumografem. Mieli dwóch synów: Marka i Pawła.

W marcu 1960 roku Roman Mann wyjechał na narty do Zakopanego. Nie wrócił z tej podróży. Zginął tragicznie w górach... Jerzy Kawalerowicz, reżyser "Austerii", "Faraona" czy "Quo vadis" mieszkał w tej samej kamienicy na drugim piętrze. Okna jego mieszkania wychodziły na ul. Narutowicza, a balkon na podwórku. Zajmował je razem ze swoją pierwszą żoną Marią, synem Jackiem i córką Kingą. Nie mieszkał tu długo. Po rozwodzie wyprowadził się do Warszawy. Żona Maria, która była plastyczką i uczyła w łódzkim liceum plastycznym, mieszkała tu do śmierci. Jacek Kawalerowicz został grafikiem, projektował plakaty do filmu. Dziś już nie żyje. Kinga Kawalerowicz też jest plastykiem i mieszka w Warszawie.

Dziś większość z nas uważa, że pierwszym polskim powojennym filmem były "Zakazane piosenki" w reżyserii Leonarda Buczkowskiego. To jednak nie do końca prawa. Pierwszym polskim filmem po wojnie, który zrealizowano oczywiście w Łodzi, były "Dwie godziny" wyreżyserowane przez Stanisława Wohla oraz Józefa Wyszomirskiego. Powstał on już w 1946 roku, a więc rok przed premierą "Zakazanych piosenek". Ale do rozpowszechniania został dopuszczony dopiero w 1957 roku. Wcześniej uznano, że to zbyt mroczny film, by pokazywać go widzom i za wcześnie na rozrachunki z przeszłością. Jego akcja rozgrywa się zaraz po wojnie. Bohaterowie nie mogli sobie poradzić z wojennymi przeżyciami. Marek, którego grał Jerzy Duszyński wraca do domu i zastaje jego zgliszcze. Inny z bohaterów przeżył obóz. Po powrocie do domu spotyka swojego kata, obozowego kapo... Jego żona nie może przeżyć, że mąż w czasie wojny tak się zhańbił. Dochodzi do tragedii. Film miał znakomitą obsadę, bo oprócz Duszyńskiego zagrali w nim m.in. Danuta Szaflarska, Władysław Hańcza, Hanka Skarżanka, Andrzej Łapicki, a nawet Jacek Woszczerowicz.

Mijały lata, a Wytwórnia Filmów Fabularnych ugruntowywała swą pozycję. Wybudowano kolejne hale zdjęciowe. W latach sześćdziesiątych było ich już pięć. Powstały na ul. Łąkowej budynki biurowe. A w 1970 roku oddano do użytku ówczesny cud techniki, czyli studio dźwiękowe. Projektował je wybitny dźwiękowiec, Jerzy Błaszyński. A jednym z projektantów zajmującym się akustyką był inżynier Jakub Kirszenstein, ojciec naszej wielokrotnej medalistki olimpijskiej Ireny Szewińskiej.

- Dzięki Błaszyńskiemu inżynier Kirszenstein nie wyjechał z Polski po1968 roku - mówi Tadeusz Wijata. - Błaszyński na to nie pozwolił. Kirszenstein był mu niezbędny do dokończenia studia dźwiękowego.

Pracowali tu wybitni fachowcy. Jednym z nich był nieżyjący już Zygmunt Nowak. Imitatorem dźwięku został trochę przez przypadek. Akurat trzeba było nagrać odgłosy pożaru. Pracujący przy tym filmie imitator wziął brytfannę, benzynę i tak chciał naśladować pożar. Ale studio dźwiękowe było wyłożone boazerią, obowiązywał zakaz palenia. Wtedy do akcji wkroczył pan Zygmunt. Wziął kawałek celofanowej folii, zaczął dmuchać w mikrofon i wyszedł znakomity pożar. Od tej pory ten "pożarek" był jego popisowy numerem. W wywiadzie dla "Dziennika Łódzkiego", którego Zygmunt Nowak udzielił w latach osiemdziesiątych, wspominał o swoich innych efektach. By odtworzyć dźwięk ścinanych buków wystarczyło poruszyć nogą od krzesła, potrzeć ją kalafonią i jeszcze pokruszyć kilka kawałków forniru.Jedną z najtrudniejszych scen, jakie musiał udźwiękowić, była walka Kmicica i Wołodyjowskiego w "Potopie", która rozgrywała się w deszczu i błocie.

Przy ul. Łąkowej powstawały cudowne dekoracje. Gdy Jerzy Kawalerowicz kręcił "Pociąg" w hali ustawiono... wagon. Do historii przeszły dekoracje robione do filmów Wojciecha Hasa czy Juliusza Machulskiego.

- Pracownicy wytwórni robili też dekoracje poza Łodzią - przypomina Tadeusz Wijata. - Między innymi w Bucharze w Kazachstanie, gdzie kręcono "Faraona". Przygotowywali dekorację, która zagrała Kamieniec Podolski w "Panu Wołodyjowskim" Jerzego Hofmana. Ustawili ją w Chęcinach. Zbierając materiały do książki dotarliśmy do dokumentów, z których wynikało, że rozebranie tej dekoracji kosztowało drożej niż drewno użyte do jej zbudowania.

W najlepszych czasach Wytwórnia Filmów Fabularnych w Łodzi zatrudniała ponad 1000 osób. Do pracowników na pewno można też zaliczyć kierowników produkcji czy scenografów, którzy byli zatrudnieni przez zespoły filmowe, a tak naprawdę rezydowali przy ul. Łąkowej w Łodzi.

Wraz z transformacją dla Wytwórni Filmów Fabularnych w Łodzi nadeszły ciężkie. Pod tą nazwą funkcjonowała do 1993 roku. Wtedy zmieniono ją na Łódzkie Centrum Filmowe, W 1998 roku dodano do niej człon - w likwidacji. W 2005 roku oficjalnie wytwórnia przestała istnieć. Dalej działa Łódzkie Centrum Filmowe, które jest pozostałością po dawnej fabryce snów.

Czy Wytwórnia Filmów Fabularnych mogła przetrwać?

- Nie można powiedzieć, że mogła przetrwać, albo nie mogła - twierdzi Tadeusz Wijata. - Ja mogę tylko powiedzieć, że była na to szansa. Uratowano przecież wytwórnię w Warszawie, częściowo we Wrocławiu.

W Łodzi tak się nie stało. Przyczyn upadku wytwórni było kilka. Złe zarządzanie, nieumiejętność dostosowania się do nowych warunków, zmiana zasad na jakich zaczęto zarządzać polską kinematografią. Ale też to, że wiele osób wierzyło, iż takiej firmie jak wytwórnia państwo nie pozwoli upaść. Pozwoliło...

***

To było jedyne takie miejsce
Ze Stanisławem Zawiślińskim, autorem książek o filmie i łódzkiej wytwórni rozmawia Anna Gronczewska

Razem z Tadeuszem Wijatą napisał pan książkę "Fabryka snów", poświęconą Wytwórni Filmów Fabularnych w Łodzi, która ma ukazać się we wrześniu. Czy ulica Łąkowa 29, gdzie mieściła się wytwórnia, to magiczne miejsce?

Wszystko, co wiąże się z ciekawym rzeczami, nazywamy magicznym miejscem. Uważam, że takich magicznych miejsc, miast jest za dużo. A ulica Łąkowa 29 to jedyne w swoim rodzaju miejsce ze względu na to, co tam powstawało, jacy ludzie pracowali. Najważniejsze jest to, że Wytwórnia Filmów Fabularnych była matką wszystkich polskich wytwórni filmowych. Przecież z niej po 1956 roku wyłoniły się wytwórnie w Warszawie, Wrocławiu. Ale także w Łodzi powstało szereg przedsiębiorstw pracujących na rzecz kina. Na przykład Łódzkie Zakłady Kopii Filmowych, wytwórnie filmów oświatowych, animowanych. Jej zaplecze stanowiły wyższe szkoły filmowe, muzyczne, plastyczne.

Nie było zagrożenia, że po pierwszych powojennych latach Wytwórnia Filmów Fabularnych opuści Łódź?

Były takie koncepcje. Planowano nową wytwórnię stworzyć w Błoniu pod Warszawą, potem w samej stolicy. Ale Łodzi udało się przetrwać i jeszcze stworzyć rzeczy wielkie rzeczy w skali europejskiej. Jak na przykład studio dźwięku, nazywane pałacem dźwięku czy też pałacem pod blachą. A to dzięki jego konstruktorowi, którym był Jerzy Blaszyński. Łódź stworzyła też niezwykłą kadrę zawodów pracujących dla filmu. Od rekwizytorów, oświetlaczy, przez elektryków, budowniczych dekoracji. By wykonać dekoracje do filmu nie wystarczyły umiejętności potrzebne do budowy domu.

Te dekoracje były niezwykłe...

Na przykład te do filmów Wojciecha Hasa, Juliusza Machulskiego, Filipa Bajona. Tu powstawały dekoracje do filmów nominowanych do Oscara, jak "Ziemia obiecana" czy "Noce i dnie". W większości polskich produkcji filmowych pracowali fachowcy z Łodzi. Nawet jeśli zdjęć nie kręcono w tym mieście. Mówię tu już o produkcjach, które powstawały po 1956 roku. A największy rozkwit Wytwórni Filmów Fabularnych miał miejsce w latach siedemdziesiątych. Rocznie kręcono wtedy ponad 20 filmów, czasem nawet 30. Łącznie z filmami dla telewizji, serialami.

Czy za ojca łódzkiej wytwórni należy uważać Aleksandra Forda?

On był jej pierwszym dyrektorem, szefem polskiego filmu. Miał wielu współpracowników. Sprzęt sprowadzano z Berlina, z upadłej Defy. Ale oczywiście Ford odegrał wielką rolę jako organizator wytwórni i jej pierwszy dyrektor. Było zresztą ich wielu. Takie postacie jak Wiktor Budzyński zrobiły wiele dla jej rozwoju. Na wielkość wytwórni nie złożyli się jej dyrektorzy, ale głównie ludzie. Pracowały tu całe rodziny. Jak na przykład rodzina Zygmunta Nowaka, genialnego imitatora dźwięk czy też rodzina Ostanówków. Pracownicy wytwórni pobierali się między sobą. Przecież spędzali ze sobą całe dnie. Wielu ludzi przyjeżdżało tu do pracy z Warszawy, na przykład scenografowie. Mieszkali w Grand Hotelu, hotelu "Mazowiecki". Przyjeżdżali do Łodzi w poniedziałek rano i wracali w sobotę, bo wtedy jeszcze pracowało się przez sześć dni w tygodniu. Niektórzy pracowali tak przez kilkanaście lat. Dziś nie ma już takich fachowców, jacy pracowali w Wytwórni Filmów Fabularnych, bo ich się nie szkoli. Wtedy też nie szkolono, ale wysyłano na różne kursy, które czasami specjalnie dla nich organizowano. Szkoda, że przetrwały wytwórnie w innych krajach, jak czeski Barrandov, a łódzkiej nie udało się utrzymać. Padła na skutek transformacji. Pozostały tysiące kopii w Filmotece Narodowej, nie mówiąc o kostiumach, w których występowali najlepsi polscy aktorzy. Można by było zrobić muzeum tych kostiumów.

A może warto by zorganizować muzeum Wytwórni Filmów Fabularnych albo polskiego filmu?

Na pewno by warto. Ale do tego potrzebny jest inwestor, który zobaczyłby w tym sens. Państwo dziś nie nakłada na siebie takich obowiązków, tak jak samorządy. Cieszy, że coś z tej Łodzi filmowej na ulicy Łąkowej pozostało. W studio dźwiękowym "Toya" udźwiękawia się połowę obecnej polskiej produkcji filmowej. "Opus" produkuje dobre współczesne polskie filmy. Udało się to dzięki łódzkim patriotom, którzy byli w komisjach przetargowych i nie dopuścili, by ten majątek został przeznaczony na inne cele.
Rozmawiała Anna Gronczewska

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki