Tu wspomnę Białe Miasteczko, w którym w 2007 roku koczowały pielęgniarki przed kancelarią premiera. Nie być u nich to było faux pas, jak do dziś mawiają potomkowie przedwojennych elit. Kto żyw pędził więc do pielęgniarek. O ile pamiętam, Jolanta Kwaśniewska przyszła z różami. Hanna Gronkiewicz-Waltz przytargała wyżerkę z popitką. Ryszard Kalisz przybył co prawda z pustymi rękami, ale za to z sercem pełnym lewicowego poparcia. Dobrym słowem otuchy dodawali artyści Marek Kondrat, Krystyna Janda, Maria Seweryn, a nawet jakaś Flinta.
Kiedy pięć lat później te same pielęgniarki ustawiły Białe Miasteczko w tym samym miejscu i z podobnymi postulatami, nikt nie przyszedł do nich ze słowami poparcia, nikt nie podał szklanki wody. Tylko pies z kulawą nogą przykuśtykał, ale nawet nie zaszczekał, tylko podniósł łapę i zmoczył latarnię. Nawet on wiedział, że skoro premierem nie jest Kaczyński, to protestujący nie mogą mieć racji. No i dokładnie tak samo było z namiotowym miasteczkiem związkowców w zeszłym tygodniu.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?