Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

XXI Międzynarodowy Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi. Dialog ponad paplaniną

Łukasz Kaczyński
Barbara Wysocka tworzy z Michałem Zadarą w "Chopinie bez fortepianiu" rodzaj scenicznego eseju, który zapada w pamięć
Barbara Wysocka tworzy z Michałem Zadarą w "Chopinie bez fortepianiu" rodzaj scenicznego eseju, który zapada w pamięć Materiały prasowe Festiwalu
Osią 21. Międzynarodowego Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi były przedstawienia z artystą w roli tematu i bohatera. W końcu kondycja współczesnego artysty to temat przewodni tej edycji Festiwalu organizowanego przez Teatr Powszechny w Łodzi.

Weekend rozpoczął "Chopin bez fortepianu" w reżyserii Michała Zadary, a zakończył "Dowód na istnienie drugiego" w reżyserii Macieja Wojtyszki z Teatru Narodowego, nie tak często goszczącego na festiwalu. Wspólny dla nich mianownik to brak, milczenie i pustka. Obydwa przedstawienia mówią też o miejscu sztuki w życiu. Choć różnią się formą, są przykładem na jej perfekcyjną realizację. I dowodzą, że pluralizm, czy to się komuś podoba czy nie, jest największym atutem polskiego teatru.

"Chopin bez fortepianu" jest przedstawieniem z kilku powodów bezprecedensowym. Niemała orkiestra wykonuje kolejno Koncerty e-moll i f-moll, ale partię fortepianu zastąpiono... No właśnie, czym? "Solową" partią Barbary Wysockiej ubranej z elegancją pianistki. Siada ona wprawdzie za klawiaturą fortepianu, ale nie wydobywa ani jednej nuty. Jednak stosując szeroką skalę aktorskich środków zabiera widownię w głąb muzyki Chopina - analizując strukturę koncertów, ich emocjonalne znaczenie i formalne nowatorstwo, wchodząc w rolę skupionego na sobie Chopina i z przekąsem podając jego słane z Londynu listy i komentując je (mówi tekstem, jaki z Zadarą napisali po licznych konsultacjach z muzykami i muzykologami). Tak powstaje sceniczny esej, którego kolejne części dzięki słowom-kluczom i towarzyszącym im znakom-kluczom zapadają w pamięć.

Podróż ta ma wydrzeć Chopina z ram, w których przez lata go umieszczano - tam, gdzie sioło z rzeczką, wierzbą, strumyczkiem i rumianą chłopką, która gdy tylko rząć przestaje, to oberka kręci - i ukaże go prawdziwego, jako żywioł (jak słyszymy) współczesny Bakuninowi, Baudelaire'owi i Marksowi. Gra Wysockiej podporządkowana jest ściśle przebiegowi nut. Ten rygor, który wyklucza jakiekolwiek potknięcie, odbiera jednak dywagacjom naturalność. A spotykają się w nich również smakowita parodia szkolnego odklepywania sloganów na temat Chopina z rozważaniami Stanisława Brzozowskiego na temat miejsca kultury, który widział w niej nie dodatek do codzienności, ale "wyraz jedności życia, myślenia, wyobrażenia i chcenia".

"Literatura nie jest po to, żeby ułatwiać życie, ale żeby je utrudniać" - wkłada z kolei Mrożkowi do głowy Gombrowicz w przedstawieniu Macieja Wojtyszki, który lubi zgłębiać związki między twórczością a biografią pisarzy, a czerpiąc z dokumentów, jakie pozostawili tworzy na ich temat pewne fantazje. Nie są one celem samym w sobie, tak jak malowanie portretu nie ma sensu, jeśli chce się tylko wiernie oddać to, co powierzchowne. Jednak Sławomir Mrożek w ogóle się nie chciał wypowiadać o sztuce Wojtyszki po jej publikacji. Jak niekomfortowe musiało być oglądanie na scenie wizji swej prywatności dla kogoś tak skrajnie wycofanego i tak prywatności broniącego.

Na jednym poziomie "Dowód na istnienie drugiego" to fascynujący obraz starcia się dwóch wielkich twórczych osobowości, które różni wszystko poza poważnym traktowaniem sztuki. Atakuje "Witoldo", który w młodszym "Sławku" chce widzieć (być może) kontynuatora istotnej literatury. Ale wierzy, że pisarz musi się też narzucać czytelnikowi jako osobowość. Jak ma to zrobić Mrożek, który jest często "poza sytuacją"?

To przedstawienie wręcz intymne, poprowadzone z żelazną logiką i konsekwencją. Króluje nad nim rola Jana Englerta, którego "Gombro" bawi się sytuacjami, jakie zawiązują się między ludźmi, balansuje między powagą a drwiną. Temu ma służyć cisza, którą nie udaje się przy obiedzie skłonić Mrożka do mówienia. I to ciszą po mistrzowsku włada Englert czyniąc hipnotyzującą scenę intelektualnej rozmowy nad partią szachów.

Na drugim poziomie "Dowód..." jest pytaniem skierowanym do widza i współczesnego nam czasu. W scenie gdy Mrożek (Cezary Kosiński) przemawia po śmierci Gombrowicza udaje się reżyserowi wywołać poczucie pustki, jaka powstaje gdy odchodzi tak potężna osobowość twórcza. Czy odczuwać będziesz, widzu, podobny brak, gdy umrze współczesny pisarz X, reżyser Y i malarz Z? Czy zostawią oni coś, co latami wyrwie cię z letargu codzienności? Sztuka utrudnia życie, czyli czyni je pełniejszym, gdy staje się pewną kompletną propozycją. Na szczęście jest więc Maciej Wojtyszko, który w morzu paplaniny proponuje dyskusję.

Księgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki