Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

YAPA - rozśpiewane święto studentów i podróżników

Roman Czubiński
archiwum organizatorów
Yapa to nie tylko jeden z wielu festiwali piosenki turystycznej. To atmosfera wakacyjnego rajdu górskiego, przeniesiona do betonowej sali w środku zimowej Łodzi. Za tydzień w Studium Wychowania Fizycznego i Sportu Politechniki Łódzkiej rozpocznie się 38. edycja legendarnej imprezy.

Łódzki przegląd nazywałby się zupełnie inaczej, gdyby nie... stary podręcznik medycyny.

- Znalazłem w nim rycinę przedstawiającą "paszczękę". Postanowiłem wykorzystać ją najpierw na okładce śpiewnika, potem w scenografii - opowiada Wojciech Hempel, koordynator programu i autor oprawy graficznej pierwszej edycji. - Pokazałem obrazek konferansjerowi, Januszowi "Maycie" Majewskiemu, i spytałem, jak to nazwać. On rzucił, że przecież to "japa". Więc podczas finału, za plecami prowadzących, wymalowałem ten napis na dekoracji pędzlem ławkowym. Publiczność zareagowała aplauzem - snuje opowieść.

Pisownia przez "Y" to autorski pomysł Wojciecha Hempla.

Bez szczękościsku

Widoczna w tej scenie spontaniczność była zawsze cechą typową dla Yapy.

- Szczególne znaczenie miał bliski kontakt publiczności z wykonawcami - mówi Wojciech Hempel. - Nie było typowego dla oficjalnych festiwali "szczękościsku" ani sztywnego harmonogramu - wspomina. Zdarzało się, że zespół po wejściu na scenę prosił o pożyczenie gitary albo zapraszał do towarzystwa kogoś z widowni.

- Czasem przychodzili do mnie wykonawcy lub konferansjerzy, mówiąc, że przesadzili z alkoholem i nie mogą wyjść na scenę. Zawsze jednak udawało się ich zastąpić - snuje opowieść organizator.

- Także dzisiaj publiczność potrafi żywiołowo rozmawiać z artystą czy prowadzącym - dodaje Bartłomiej Zgorzelski, wieloletni organizator i konferansjer Yapy. - Nie bez powodu zawsze aranżujemy salę tak, by ostatnie rzędy widowni nie były dalej, niż 30 metrów od sceny. A po zakończeniu koncertu można usiąść gdzieś z boku i już indywidualnie pogadać z artystami - mówi.

Yapa obrosła przez lata specyficznymi rytuałami.

- Gdy utwór się nie podoba, widzowie włączają budziki. Niektórzy używają do tego celu syreny strażackiej. Do jej przynoszenia przyznają się co najmniej dwie grupy - opowiada Bartłomiej Zgorzelski. Do tradycji należą też okrzyki: "Sru!", "Pokaż klatę!" czy "Zrób fikołka!".

- W 1988 roku konferansjerem był Maciej Stuhr. Podczas zapowiadania zespołu dowiedział się, że artyści nie dojechali. Skonsternowany, spytał publiczność, co ma robić. Ktoś z sali odparował, że fikołka. Zrobił! - relacjonuje nasz rozmówca.

- To było o dwa lata później! - prostuje Maciej Mamulski, szef programu festiwalu i były dyrektor Yapy. - I Maciej Stuhr o nic nie pytał. Chyba mam jeszcze nawet kasetę z nagraniem tej niezwykłej sytuacji...

Mateusz Jakóbczak, dyrektor tegorocznej edycji, twierdzi, że organizatorzy innych imprez starają się kopiować yapowe zwyczaje.

- Ale wychodzi im zwykle uboższa wersja - ocenia. - Myślę, że atmosfera Yapy wynika z relacji między organizatorami i publicznością a wykonawcami. Ci ostatni nie są gwiazdorami na kontrakcie, lecz naszymi przyjaciółmi i gośćmi. Dzięki temu wszystkie strony mogą sobie pozwolić na lekki luz - przekonuje.

Nie jedyna, ale wyjątkowa

Mimo całej żywiołowości, program Yapy od lat jest układany według ustalonego schematu. Impreza odbywa się w drugi pełny weekend marca. W piątek wieczorem i w sobotę rano można posłuchać wykonawców konkursowych. Sobotni wieczór to koncert gwiazd, zarezerwowany dla wykonawców o ugruntowanej pozycji. Niedzielne popołudnie przeznaczono na ogłoszenie wyników i koncert laureatów.

Sygnał początku i końca każdego koncertu to specjalnie ułożona wiązanka Kankana Jacquesa Offenbacha i innych znanych melodii. A otwarcie nie może obyć się bez piosenki "Studenckie lato" w wykonaniu Jerzego Bożyka. Ci, których zmęczą koncerty, mogą odpocząć w czynnym całą dobę klubie festiwalowym Cotton.

Bilety na Yapę sprzedają się bez problemów. Co prawda, tłok w sali nie uniemożliwia już poruszania się, jak w latach 70.

- Ale nadal na widowni jest komplet. Myślę, że to zasługa między innymi dobrze wybranego terminu - mówi Mateusz Jakóbczak. Miłośnicy poezji śpiewanej czy kultury studenckiej mogą podsumować to, co zdarzyło się w ich "działce" przez miniony rok. Dla innych Yapa może być zastrzykiem ciepła i pozytywnych emocji, odtrutką na depresję. - Poza tym schyłek zimy to dla większości turystów martwy sezon. A Yapa pozwala poczuć się trochę jak na rajdzie. Oferujemy nawet nocleg z własnym śpiworem i karimatą, jak w schronisku - kontynuuje dyrektor.

- Chodziło nam właśnie o stworzenie w wielkiej sali atmosfery studenckiej wyprawy- twierdzi Wojciech Hempel.- Poza tym Yapa od początku była spektaklem z własną dramaturgią, inaczej niż Giełda Piosenki w Szklarskiej Porębie czy gdańska Bazuna. Choć gdyby nie one, łódzkiego przeglądu by nie było - dodaje.

Właśnie podczas pobytu członków Studenckiego Klubu Turystycznego "PŁazik" na Bazunie zrodził się w 1973 roku pomysł organizacji przeglądu w Łodzi.

- Yapa to dla mnie także przykład, że dobre wydarzenie artystyczne nie musi mieć charakteru komercyjnego - mówi Mateusz Jakóbczak. - Przy jej organizacji pracuje ponad sto osób, niektóre przez okrągły rok. Robimy wszystko bezinteresownie, a niejeden festiwal nastawiony na zysk może pozazdrościć nam profesjonalizmu - uważa. - Choć myślę, że gdybyśmy zaczynali dziś od zera, byłoby znacznie trudniej... - zastanawia się Maciej Mamulski.

Regułom tym muszą podporządkować się też wykonawcy Koncertu Gwiazd. Za występ dostają tylko zwrot kosztów dojazdu, nocleg i wyżywienie.

- Nie wszyscy dają się łatwo przekonać, część w ogóle odmawia. Ale jeden z artystów powiedział nam, że połowę zaproszeń na występy w ubiegłym roku dostał właśnie dzięki koncertowi na Yapie - mówi Maciej Mamulski.

Występ to już sukces

Wyróżnikiem Yapy jest też pozycja konkursu.

- Na innych przeglądach jest on dodatkiem do głównej części, u nas stoi w centrum. Dzięki temu nasza impreza jest bardziej świeża, innowacyjna. Podnosi to też jej poziom artystyczny - ocenia Maciej Mamulski.

Jakie warunki trzeba spełnić, by wystąpić na Yapie? Nie trzeba idealnie wpisywać się w model turysty z gitarą.

- Jeśli chodzi o instrumentarium, to chyba tylko harfy jeszcze tu nie było - uśmiecha się Bartłowmiej Zgorzelski. Wymagania co do jakości wykonywanych utworów są jednak wysokie. - Co roku do konkursu zgłasza się około 50 zespołów. Podczas kwalifikacji wybieramy z nich 20. Z tej liczby może pięć ma przed sobą przyszłość. Pozostałe to gwiazdy jednego sezonu - szacuje konferansjer.

O utrzymaniu się na rynku piosenki decyduje determinacja. Nie zabrakło jej wykonawcom, którzy po debiucie na Yapie zyskali sławę ogólnopolską. Elżbieta Adamiak, Wolna Grupa Bukowina, Stare Dobre Małżeństwo, grupa Bez Jacka czy EKT Gdynia to tylko niektóre przykłady. Także laureaci z ostatnich lat powtarzają, że otrzymana w Łodzi nagroda była dla nich jednym z najważniejszych etapów w karierze.

Rok temu Grand Prix przypadła szczecińskiej grupie Nad Porami Roku.

- Od czasu Yapy i dzięki możliwościom, jakie nam dała, przejechaliśmy 9 tysięcy kilometrów, grając dla publiczności w całej Polsce - mówi Wojciech Leśniak z zespołu. - Nagroda mobilizuje nas do dalszej pracy nad poezją śpiewaną - dodaje.
Nie można przewidzieć, co przypadnie do gustu widowni i jury.

- Zostałyśmy docenione, choć nasza muzyka nie do końca wpisuje się w turystyczny klimat - mówi Maria Kępisty ze Szczecina. Przed dwoma laty wraz z siostrą Julią zdobyła pierwsze miejsce, prezentując utwory wykonywane na... wibrafonie. - Yapa była naszym drugim festiwalem. Dzięki sukcesowi zaczęłyśmy jeździć na kolejne wyda-rzenia i częściej koncertować- mówi artystka.

Jedną z legend Yapy jest Leonard Luther. W 1989 roku bydgoski artysta debiutował tu przebojem "Jestem taki samotny", który stał się jego znakiem rozpoznawczym.

- Yapa radykalnie zmieniła moje życie - wyznaje. - Właśnie dzięki łódzkiemu przeglądowi zająłem się zawodowo graniem, wydałem dwie płyty i kilka kaset. Yapa otworzyła przede mną sceny klubów i festiwali turystycznych - rozwija. Udział w imprezie był, jak twierdzi Luther, przypadkowy. - Zgłosiłem się za namową przyjaciela, zaśpiewałem kilka piosenek, no i poszło - wspomina. Dodaje, że przeprawa z yapową publicznością była bardzo trudna.

Opinię o niezwykłości łódzkiej widowni potwierdza zespół Chwila Nieuwagi z Rybnika (wyróżnienie w 2009 roku, pierwsza nagroda w rok później).

- Jest najbardziej szczera w Polsce, a chyba i na świecie - oceniają Martyna i Andrzej Czechowie. - Na żadnym innym festiwalu nie zdarzyło się, by widzowie pamiętali nasz występ sprzed roku i śpiewali razem z nami - twierdzą muzycy. Yapa pozwoliła im stanąć na scenie, nauczyć się budowania relacji z publicznością oraz okrzepnąć w działaniach artystycznych.

- Chętnie wrócimy kiedyś na łódzki przegląd. Właśnie tu przekonaliśmy się, że Chwila Nieuwagi jest warta uwagi - uśmiechają się. Wyznają też, że łódzkie wyróżnienia znaczą dla nich więcej, niż niejedna statuetka przywieziona z innych miast.

Tak się zaczęło

- Yapa w latach 70., kiedy powstawała, była odpowiedzią na ważną potrzebę społeczną - uważa Wojciech Hempel. - W ówczesnej Polsce wszystko działo się "na niby". Udział w rajdzie studenckim był sposobem na wyjazd z tego picu, piosenka turystyczna odpoczynkiem od nowomowy - ocenia. Paradoks polegał na tym, że władza nie zwalczała, a wręcz wspierała finansowo tego rodzaju namiastki wolności. - Chodziło zapewne o stworzenie wentylu bezpieczeństwa - domyśla się Hempel.

Organizacja przeglądu była, jak twierdzi, "jedną długą historią rzeczy niemożliwych". Choć nie było problemów finansowych (Yapę sponsorowały oficjalne organizacje studenckie), nie skorzystano z pomocy profesjonalistów.

- Nikt nas niczego nie uczył, ale to była nasza zabawa. I sprawdziliśmy się - mówi nasz rozmówca. - Jedne niezbędne urządzenia "zdobyliśmy", inne zrobiliśmy sami - wspomina. Ekipa ze Studenckiego Radia ŻAK PŁ z niezastąpionym Wiktorem Skrzydłowskim zbudowała specjalny stół mikserski. Scenografię stworzono z gigantycznych odbitek fotograficznych, wywoływanych przez W. Hempla w wannie. - To był rodzaj posłannictwa. Czuliśmy, że tworzymy coś lepszego, niż oficjalne życie kulturalne - wyznaje.

Czy było warto?

- Na pierwszej Yapie, w 1974 roku, ludzie jeszcze nie chodzili sobie po głowach. Ale już było widać, że impreza wypaliła - mówi Wojciech Hempel. Zaprezentowane w Łodzi piosenki szybko zdobywały popularność w całej Polsce. Przed następną edycją po karnety ustawiła się już kolejka, z roku na rok coraz dłuższa. W 1981 roku powstała ponoć już pięć dni przed terminem rozpoczęcia sprzedaży.

- Popularność Yapy wynikała z szarości i nudy tamtych czasów - uważa Hempel. Ważny był też fakt, że wykonawcy praktycznie nie liczyli się z i tak rzadkimi interwencjami cenzury.

- Śpiewanie łączyło ludzi. Dziś kultura wspólnego muzykowania zanikła. Moim zdaniem to oznaka atomizacji społeczeństwa - twierdzi . - Zostały tylko pomniki, takie, jak właśnie Yapa.

- Choć i ona uległa "chorobie cywilizacji"... - zamyśla się.- W ostatnich edycjach dostrzegam pewien przerost formy nad treścią. Publiczność robi się mniej cierpliwa, nie ma miejsca dla "cichej" piosenki. W każdym razie, dziś już tego nie czuję.

Nie tylko o świerkach

Mateusz Jakóbczak patrzy na te przemiany bardziej optymistycznie. - Yapa skutecznie broni się przed zalewem sztuki niskich lotów - zastrzega. - Pokazujemy, że jest coś więcej, niż muzyczna "rąbanka".

Faktem pozostaje, że dzisiejsza Yapa różni się od tej sprzed lat wieloma cechami. Zanikła np. bardzo ważna niegdyś część kabaretowa. W latach 70. i 80. koncerty prowadzili na przykład Janusz Weiss i Jacek Kleyff z Salonu Niezależnych. - Artyści kabaretowi wolą dziś zarabiać pieniądze w telewizji, niż występować w miejscach takich, jak Yapa - uważa Wojciech Hempel.

Zmienia się też publiczność. - Nadal jest aktywna, ale łagodnieje. Coraz rzadziej można usłyszeć budziki - mówi Maciej Mamulski. - Choć może to zasługa tego, że coraz częściej uczestnicy konkursu mają wykształcenie muzyczne? - myśli. Według jego obserwacji, widownia odmładza się: obok studentów można spotkać licealistów, uczniów gimnazjów. - Przychodzą też ludzie, którzy góry znają najwyżej z telewizji - dodaje.

Temat turystyki jest interpretowany coraz luźniej. - Kiedyś śpiewano tylko o górach, połoninach i świerkach zapatrzonych w niebo, dziś "czystej" piosenki turystycznej jest mniej- mówi szef programu. - Częściej za to można usłyszeć piosenkę popularną. Myślę, że oba trendy się utrzymają - przewiduje.

- Ale Yapa wciąż jest imprezą robioną głównie przez studentów dla studentów. I łączy w sobie to, co najlepsze w kulturze studenckiej - mówi Mateusz Jakóbczak. Jak twierdzi, najważniejsza zasługa tej kultury to tworzenie płaszczyzny porozumienia między różnymi ludźmi. - Muzyka i turystyka były z tym nierozerwalnie związane. Zapraszamy wszystkich, którzy tęsknią za atmosferą z lat studiów. Ale także fanów turystyki i po prostu dobrej zabawy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki