Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z łódzkiego lotniska im. Władysława Reymonta na... Marsa

Jan Hofman
Jan Hofman
Fot.Szymczak Krzysztof / Polskapresse
Rozmawiamy z Pawłem Karczem, byłym dyrektorem lotniska w Łodzi.

Fala optymizmu wylała się z gabinetu prezes portu lotniczego im. Władysława Reymonta, przez łodzian zwanego Lublinkiem. Rok 2023 ma być rewelacyjny i zapowiadany jest jako najlepszy w historii. Co pan na to?
Trzeba przyznać, że opakowanie, które rzucono na rynek medialny, może robić wrażenie. Kiedy jednak zajrzymy do środka tego cukierka, nie jest już tak pięknie.

Dlaczego?
Lotnisko ma cały szereg problemów technicznych, które wymagają natychmiastowego działania.

Jakich?
Już w 2017 roku wiadomo było, że muszą zostać przeprowadzone remonty drogi startowej i dróg kołowania. To są konieczne inwestycje, ponieważ bez nich, mówiąc kolokwialnie, „posypie” się cała infrastruktura lotniska.

Co to znaczy?
Lotnisko straci parametry techniczne, niezbędne do wykonywania operacji lotniczych. To bardzo zła wiadomość , bo wówczas może dojść do sytuacji, że zamiast zapowiadanego rozwoju, będzie spektakularny upadek. Wystarczy, że Urząd Lotnictwa Cywilnego przeprowadzi kolejną kontrolę i wówczas będziemy mieli się z pyszna. Zamknie lotnisko i nie będzie fety, tylko stypa.

Skąd takie czarnowidztwo?
W kwietniu był audyt ULC, który sprawdzał, czy wszystkie wymagania wynikające z certyfikatu naszego lotniska są spełnione. Okazało się, że nośność drogi startowej, szczególnie na tym odcinku bliżej ulicy Sanitariuszek, nośność dróg kołowania, czyli tych, którymi samoloty kołują z pasa startowego na płytę postojową pod terminal jest znacznie poniżej wymaganych paramentów. Urzędnicy ULC usłyszeli, że początkowo w maju, a następnie w październiku, taki remont odbędzie się. Niestety, skończyło się na deklaracjach, bo nie zostały ogłoszone przetargi. Loty odbywają się nadal i dlatego drogi te ulegają dalszej degradacji. A to oznacza, że nawierzchnia jest coraz mniej bezpieczna. Ale to nie jedyny problem.

Co jeszcze?
Na łódzkim lotnisku spada też jakość oznakowania poziomego, czyli malowania. Musi ono spełniać normy odblaskowości. A tak nie jest, bo te farby mają swoje lata i są już mocno starte. Koledzy lotnicy alarmują, że go nie widać. O ile jeszcze duże samoloty dają sobie z tym radę, to już te małe nie. W trakcie kwietniowego audytu obiecano, że będzie to poprawione. I znów skończyło się na deklaracjach.

Czym to może skutkować?
Cierpliwość urzędu, a wiem co mówię, ma też swoje granice i obawiam się, że na wiosnę jego reakcja może być bardzo stanowcza, bo przecież chodzi o bezpieczeństwo. Oczywiście nie można wykluczyć natychmiastowego zamknięcie lotniska, albo w bardziej optymistycznym wariancie, ograniczenie lotów wyłącznie do samolotów nierejsowych.

Może nie jest tak źle, skoro, wpuszczono na płytę postojową drifterów...
I tu jesteśmy pionierami, bo pierwszym i jedynym lotniskiem w kraju, gdzie odbywało się tzw. palenie gum. Zdumienie ludzi z branży było olbrzymie. Zabawę kierowców można sobie obejrzeć w internecie. Jednak skutki tego były opłakane. Przez kilka miesięcy pięć stanowisk postojowych było wyłączonych z użytku. Z tego co wiem, koszt usunięcia gumy i innych uszkodzeń oszacowano na 100 tysięcy złotych.

Całkiem sporo tego...
To jeszcze nie koniec. Dochodzi także usunięcie przeszkód zasłaniających PAPI. Nie zagłębiając się w szczegóły, to system świateł obok pasa startowego. Zwykle składa się z czterech równomiernie rozmieszczonych lamp (dwie białe i dwie czerwone). Służą do tego, aby pilot podchodzący do lądowania wiedział, że jest na ścieżce i na osi. W Łodzi nie jest to takie oczywiste. Poza terenem lotniska światła są zasłonięte przez krzaki i drzewa. Wierzę, że ktoś coś z tym robi, ale gołym okiem widać, że nie jest to skuteczne działanie. Urząd dał termin na poprawę do końca roku, ale pewnie znów się nie uda, bo sprawa też rozbija się o duże drzewa, na wycięcie których trzeba też ogłosić przetarg.

Widać, że władze Łodzi uznały, że lotnisko to studnia bez dna i trzeba je sprzedać. Dobre rozwiązanie?
Nie jest tajemnicą, że w trakcie ostatnich pięciu lat Łódź dokapitalizowała (pieniędzmi łodzian) lotnisko kwotą aż 147,1 mln zł. Zdaje się, że nie ma innego wyjścia, czasy nie są łatwe. Ale także w sprawie sprzedaży pojawiły się wątki świadczące o braku wiedzy i dużej niekompetencji.

Co się wydarzyło?
Na początku gruchnęła wiadomość, że Miasto Łódź, jako jego największy udziałowiec, chce sprzedać swoje ponad 95 procent udziałów. Problem w tym, że nie było to możliwe, bo prawo lotnicze nie pozwala na zbycie prawie stu procent lotniska użytku publicznego. Można maksymalnie 49 procent! Poszedł niejasny sygnał i wyszło na to, że nie bardzo wiemy, co chcemy sprzedać. Później oczywiście to skorygowano. Mam wątpliwość, czy zarząd lotniska dokładnie informował właściciela o rzeczywistych możliwości operacyjnych portu lotniczego.

Władze Łodzi wspominają o lotnisku cargo. Kuszono chiński kapitał, to dobry pomysł?
Kolejny nietrafiony. Już w 2010 roku spece z tej branży mówili, że aby łódzkie lotnisko mogło być traktowane serio, to musiałoby być zdolne do przyjmowania samolotów 747F, czy tzw. Jambo-jetów, co przy obecnej infrastrukturze jest zupełnie niemożliwe. Planowanie poważnego, wielkoformatowego cargo było najzwyczajniejszą mrzonką. To jest niemożliwe bez kilkusetmilionowych inwestycji.

„Łodzianie nie zasługują na to, żeby dokładać każdego roku do lotniska kilkadziesiąt milionów złotych. Będziemy poszukiwać inwestorów wszelkimi możliwymi zasobami. To proces pionierski. Na świecie bardzo niewiele tego typu przedsięwzięć udało się sfinalizować. Położę na szali cały swój autorytet i wszystkie kontakty”. Wie pan, kto to powiedział?

Wiceprezydent Łodzi Adam Pustelnik. O ile pamięć mnie nie myli, te słowa wypowiedziano rok temu. Czekamy zatem cierpliwie. Nie wykluczam jednak, że prorocze sława zamieszczano na portalu internetowym urzędu miasta: „Lotnisko w Łodzi sprzedane. Znany miliarder Elon Musk wybuduje tu... kosmodrom. Wszystko wskazuje na to, że z łódzkiego Lublinka niebawem polecimy na… Marsa! Problem w tym, że była to prima aprilisowa informacja.

Jak zatem lotnisko ma sobie radzić bez miejskich dotacji?
Nie trzeba wykazać się dużą kreatywność. Wystarczy rozejrzeć do dookoła. Pieniądze uciekają tuż pod nosem pani prezes Anny Midery. Aeroklub Łódzki (0,001 proc. udziałów) korzysta z infrastruktury i nic za to nie płaci, a powinien. Można wygenerować spore oszczędności w strukturze zatrudnienia portu i wcale nie mam tu na myśli zwolnień ludzi. Na terenie lotniska była budowana, za miliony złotych, baza paliw. Inwestycji nie dokończono i teraz straszy odwiedzających lotnisko.

Będą miliony?
Nie, ale w obecnych czasach liczy się każdy grosz. Warto jeszcze dodać, że lotnictwo ogólne jest mocno zaniedbywane w Łodzi. W niedzielę lotnisko jest całkowicie zamknięte, bo tego dnia nie ma zapewnionej służby kontroli ruchu lotniczego.

Pewnie takie rozwiązanie wiąże się z oszczędnościami?
Tak, ale tylko pozornymi. Już sześć lat temu zgłaszałem do prezes lotniska propozycję utworzenia FIS, czyli lotniskowej służby informacji powietrznej. Przy takim rozwiązaniu kontrolerów Polskiej Żeglugi Powietrznej mógłby zastąpić odpowiednio przeszkolony pracownik lotniska. On miałby prawo kierować ruchem małego lotnictwa. To byłby zastrzyk finansowy dla lotniska i fajny sygnał, że w Łodzi można latać non stop. Skoro jednak Łódź w niedzielę śpi, to coraz więcej ludzi leci do Piotrkowa. Inna sprawa, że także te małe samoloty, a właściwie ich piloci, mają problemy.

Jakie?
Okazuje się, że to jest prawdziwa droga przez mękę dla pilotów tych niewielkich maszyn.
Oni, po zatankowaniu, muszą sami... wypchnąć maszynę na drogę kołowania Bravo!

Niemożliwe...
Tak jest w Łodzi.

Dlaczego tego nie robią przy włączonym silniku?
Nawierzchnia dojazdu do miejsca tankowania jest w tak złym stanie, że ruch śmigła wzbija drobiny pyłu, kamyki, które mogą dostać się w nieodpowiednie miejsca, a także uszkodzić silnik. Od wielu lat nic się z tym nie robi. To nie jest jedyna kuriozalna sytuacja na naszym lotnisku.

Co jeszcze zaskakuje?
Obsługa płytowa lotniska. Oczywiście wiele portów lotniczych ma z tym problem, ale dlaczego w Łodzi mamy równać do najgorszych? Kiedy trzeba rozładować, albo załadować bagaże do samolotu odbywa się prawdziwa łapanka. Bywa, że jest tylko jeden przeszkolony bagażowy, a wspomagają go elektrycy, mechanicy, konserwatorzy terminala. Chyba nie tak to powinno się odbywać, bo co, jeśli dojdzie do uszkodzenia bagażu przez osobę, która nie ma odpowiedniego przeszkolenia.

Był moment, że łódzkie lotnisko kwitło, rosło w siłę. Gdzie popełniono błąd?
Lotniskowa infrastruktura była projektowana w latach 2008-2010, kiedy to wszystkie wskaźnik pokazywały tendencje wzrostowe dla lotnictwa. Sporo pieniędzy szło na rozbudowę, w obsługę kredytu wziętego na ten cel, a przestaliśmy inwestować w zachęty dla przewoźników. Ruch potem siadł, wpływy się zmniejszyły a dług trzeba spłacać. Jeśli rzeczywiście przeinwestowano, to rolą zarządu powinno być znalezienie rozsądnego rozwiązania.

********************
Paweł Karcz jest absolwentem Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego. Skończył studia podyplomowe z zakresu zarządzania infrastrukturą lotniskową. Dziewięć lat był dyrektorem operacyjnym, technicznym i dyrektorem Portu Lotniczego im. Władysława Reymonta w Łodzi. Był związany z lotniskiem w Radomiu i warszawskim lotniskiem im. Chopina. Jest teoretykiem i praktykiem spraw związanych z lotnictwem.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Z łódzkiego lotniska im. Władysława Reymonta na... Marsa - Express Ilustrowany

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki