Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z szablą na sędziego. Najdłuższy mecz ŁKS z Wisłą Kraków

R. Piotrowski
Władysław Król atakuje bramkę Wisły. Z prawej Edward Madejski, bramkarz „Białej Gwiazdy”. Ten mecz rozegrano w latach 30. [Fot. NAC, sygn. 1-S-2437-2]
W czwartek piłkarze ŁKS powalczą o ligowe punkty z Wisłą Kraków, jeśli dobrze policzyliśmy, już po raz 118. Niezwykła historia wiąże się z jednym z pierwszych pojedynków tych drużyn w najwyższej klasie rozgrywkowej, który rozegrano pod koniec lat 20.

W pierwszych sezonach ligowych zmagań pewne były dwie rzeczy – po pierwsze to, że Wisła Kraków zdobędzie mistrzostwo Polski, a po drugie – że ełkaesiacy znajdą sposób, aby faworytowi spod Wawelu mocno uprzykrzyć życie, bo choć „Biała Gwiazda” triumfowała w 1927 i 1928 roku, ŁKS natomiast pałętał się w środkowej części tabeli, ten drugi w starciach z krakowskim potentatem wznosił się na wyżyny swych umiejętności. Efekt? W trzech pierwszych sezonach ligi polskiej wiślacy odnieśli tylko jedno zwycięstwo, dwa razy zespoły podzieliły się punktami, a aż trzykrotnie górą okazywał się drużyna „czerwonych”, bo tak ze względu na kolor koszulek nazywano wówczas ełkaesiaków.

Najsłynniejszy spośród tych pojedynków rozegrano w dwóch ratach w 1928 roku. Dlaczego aż w dwóch? O tym za chwilę, póki co wspomnijmy jedynie o tym, że wiślacy, którzy 15 sierpnia zawitali do Łodzi, choć uchodzili za faworyta, ŁKS-u z pewnością nie zlekceważyli, tym bardziej że zaledwie miesiąc wcześniej ełkaesiacy wprawili w zdumienie całą piłkarską Polskę rozbijając faworyta w Krakowie 4:2.

Nikt nie myślał serio o wygranej ŁKS...

Spotkanie rewanżowe rozegrano na boisku przy ulicy Towarowej (obecnie al. Włókniarzy), bo we wspomnianym roku 1928 na obiekcie w al. Unii 2 zasiano trawę. I tam też – jak zanotował dziennikarz gazety „Hasło Łódzkie”: „Publiczność przyjęła Wisłę oklaskami, chociaż nikt nie myślał serio o wygranej Ł.K.S., uważając zwycięstwo w Krakowie jako przypadek”.

Mecz rozpoczął się od huraganowych ataków gospodarzy, a gdy przyjezdnym udało się zapędzić w okolice pola karnego łodzian, tam zaporę do nie przejścia stanowił Wawrzyniec Cyl. Efektem dominacji zespołu w czerwonych koszulkach były z jednej strony - dwa gole zdobyte przez legendarnego Władysława Króla, z drugiej - konsternacja na trybunach, a przede wszystkim w krakowskim obozie, rozeźlonym niepomyślnym obrotem sprawy. Kolejna porażka z ligowym przeciętniakiem, bo za takiego (i poniekąd słusznie) uważano wówczas ełkaesiaków, nie mieściła się w głowach dumnych Krakusów, więc „Biała Gwiazda” zwarła szeregi i rzuciła się do odrabiania strat. Gra przy tym wyraźnie się zaostrzyła, piłkarze nie szczędzili sobie złośliwości, a prowadzący zawody lwowski inżynier Longin Dudryk-Darlewski nie zdołał zapanować na sytuacją.

Szable w dłoń

Po zmianie stron goście za sprawą Józefa Krupy zdobyli bramkę kontaktową, lecz fakt ten podopiecznych austriackiego trenera Karla Linsmayra nie zdeprymował, więcej nawet – każdy z łódzkich piłkarzy pracował od tego momentu na boisku za dwóch.

„Należy podkreślić niezwykłą ambicję Ł.K.S-iaków, ostry start do piłki i pracowitość, które to cechy obce były zawodnikom Wisły” – chwalił gospodarzy sprawozdawca „Expressu Wieczornego Ilustrowanego”.

Obie strony – jak dowodzili potem dziennikarze zarówno z Łodzi, jak i z Krakowa, uciekali się przy tym do rozmaitych bezeceństw, widownia wyła jak opętana, a pogubiony w tym wszystkim Dudryk-Darlewski co chwilę nerwowo zerkał na zegarek. W 63. minucie doszło do sytuacji, która była skutkiem z jednej strony – ostrej gry piłkarzy, a z drugiej – błędów arbitra. W szesnastce łodzian Stanisław Czulak z Wisły zderzył się z bramkarzem ŁKS Hugonem Pilzem, zawodnik „Białej Gwiazdy” począł zwijać się jak rażony szrapnelem, a sędzia pomimo protestów łódzkich piłkarzy podyktował rzut karny dla przyjezdnych.

Decyzja arbitra budziła poważne zastrzeżenia (krakowianie mieli rzecz jasna odmienne na ten temat zdanie), więc Wawrzyniec Cyl wdał się w długą dyskusję z rozjemcą zawodów, nie pozwalając tym samym słynnemu Henrykowi Reymanowi na wykonanie jedenastki, co z kolei jeszcze bardziej rozochociło część łódzkich kibiców. Ci, rozwścieczeni decyzją arbitra, wtargnęli na boisko i „wyperswadowali” panu Dudrykowi skandaliczną ich zdaniem decyzję. Wspomnieć należałoby i o tym, że obecni na spotkaniu oficerowie „perswadowali” ponoć za pomocą skierowanych w kierunku arbitra… szabel.

Zlękniony arbiter odwołał decyzję o przyznaniu karnego dla Wisły i niedługo po tym zakończył zawody, co oczywiście nie zakończyło łódzko-krakowskiego sporu. Piłkarzy Wisły przywitały w Łodzi gorące owacje, pożegnała - kocia muzyka. „Ilustrowany Kuryer Codzienny”, najbardziej poczytny krakowski dziennik, potępiał łodzian w czambuł, wypominając im „dzikie” zwyczaje panujące na łódzkim podwórku, z kolei nasi dziennikarze nie omieszkali podkreślić nagannego zachowania piłkarzy Wisły, którzy padali na murawę od byle podmuchu wiatru, a ponieważ zdezorientowani związkowi działacze nie wiedzieli komu należy przyznać rację, postanowili mecz… dograć, a przy tym ukarać łódzki klub grzywną „za brak środków zapobiegających wtargnięcie widzów na boisko”.

Mila w bramce

27 minut zawodów postanowiono dograć bez udziału publiczności 25 listopada, rozpoczynając tę „trzecią połowę” meczu (ponoć pisała o tym nawet zagraniczna prasa!) od feralnego rzutu karnego dla Wisły. Dodajmy, bo to także ciekawe, że kibice ten jeden z pierwszych w historii „zakazów stadionowych” obeszli sprytnym fortelem i z tego powodu powtórkę meczu obserwowały setki „porządkowych”, czyli przebranych za tychże sympatyków ŁKS, choć ich obecność ze względu na charakter zawodów była zbędna.

Co się stało później? Jeden z symboli przedwojennego futbolu Henryk Reyman stanął naprzeciw Józefa Mili i… nie wytrzymał ciśnienia. Bramkarz ŁKS złapał piłkę po uderzeniu kapitana „Białej Gwiazdy”, co oczywiście spotkało się z niebywałym entuzjazmem grupy „porządkowych”. Dodajmy także, że sympatycy ŁKS pomagali tamtego dnia swoim ulubieńcom nie tylko głośnymi okrzykami, bo gdy piłka trafiała na aut, na boisko wracała zwykle… podziurawiona.

W ten sposób wspólnymi siłami wywalczone kilka tygodni wcześniej prowadzenie udało się łodzianom dowieźć szczęśliwie do ostatniego gwizdka. ŁKS okazał się wówczas jedyną drużyną, która w mistrzowskim dla Wisły sezonie (krakowianie znów sięgnęli po złoto), wygrała z nią dwukrotnie.

Łódź, 15 sierpnia 1928 roku
ŁKS Łódź - Wisła Kraków 2:1 (2:0)
Bramki: 1:0 Król (19), 2:0 Król (35), 2:1 Krupa (51).
Sędziował: Longin Dudryk-Darlewski.
ŁKS: Pilz - Cyl, Jerzewski, Jasiński, Jakubiec, Trzmiel, Durka, Sowiak, Król, Moskal, Śledź.
Wisła: Łukiewicz - Pychowski, Skrynkowicz, Józef Kotlarczyk, Jan Kotlarczyk, Makowski, Czulak, Krupa, Henryk Reyman, Jan Reyman, Balcer.

Łódź, 25 listopada 1928 roku (dodatkowy mecz - 27 minut)
ŁKS Łódź - Wisła Kraków (wynik nie uległ zmianie)
Sędziował: Józef Baran-Bilewski lub Pietsch.
ŁKS: Mila - Cyl, Gałecki, Władysław Pegza, Kubiak, R. Jańczyk, Durka, Sowiak, Król, Moskal, Śledź.
Wisła: Koźmin - Pychowski, Skrynkowicz, Bajorek, Jan Kotlarczyk, Makowski, Adamek, Józef Kotlarczyk, Reyman, Kowalski, Czulak.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki