Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zabili żydowską rodzinę, gdy brakło jej złota

Joanna Leszczyńska
Sołtys Marian Papuga
Sołtys Marian Papuga Jakub Pokora
Zza krzaków i drzew widać tylko kawałek zarośniętej polany. Ale Marianna Stawowczyk ze wsi Firlej pod Zelowem mówi, że kiedyś tu był młyn, a niedaleko dom, obora i stodoła. To właśnie w niej Janiccy w kryjówce pod sianem przechowywali Żydów, a potem ich wymordowali.

- Ci Żydzi mogli sobie pożyć u nich do końca wojny - mówi z żalem Marianna Stawowczyk, poprawiając kołnierz przy szyi, bo straszliwie zimno. - Niemcy w takich dziurach nikim się nie interesowali. Janiccy mieli młyn i mogli ich wyżywić.

Marianna miała pięć lat, kiedy wydała się ta zbrodnia. Pamięta jak do Janickich jechało gestapo. Razem z rodzeństwem schowała się wtedy w grochu, tak jak mama kazała.

Był 25 października 1943 roku. Celiny Kamionki z sąsiedniej wsi Zbyszek (na jej prośbę nazwisko jest fikcyjne) nie było wtedy we wsi, bo wywieziono ją do roboty w gospodarstwie kilkanaście kilometrów stąd. Ojciec, który pasł w pobliżu krowy, opowiadał jej potem, że Niemcy przyjechali do domu Janickich na koniach. Obstawili dom i zabronili komukolwiek wychodzić.

- Jak Niemcy złapali starą Janicką, to tak bili, że czarna się zrobiła - opowiada Celina Kamionka. - Mieli w rękach plany, na których było wszystko namalowane: gdzie kopać, to znaczy, gdzie szukać trupów. Wezwali sołtysa, żeby wyznaczył chłopów do kopania.

Barbara, córka Janickich, jakimś cudem uciekła wtedy z domu. Miejscowi opowiadają, że zdążyła wybrać złoto, ukryte w doniczkach. Mówią też, że po wojnie ludzie widzieli syna pasierba Janickiej, jak szukał czegoś w ziemi.

Archiwum Państwowe w Łodzi. Akta Sądu Specjalnego w Łodzi, który sądził Janickich, to nieduża teczka. 2 maja 1944 roku. 56-letnia Ewa Janicka i jej syn 26-letni Marek za przechowywanie Żydów, a potem za zamordowanie ich z niskich pobudek, zostali skazani na śmierć, a mąż Janickiej, Karol, na dwa lata karnego obozu. Był stary, schorowany, nie opuszczał prawie swojego pokoju i Niemcy dali mu wiarę, że nie o niczym mógł nie wiedzieć. Wyrok wydano "w imieniu narodu niemieckiego"
W aktach sprawy są zdjęcia skazanych. Matka i syn są bardzo do siebie podobni. To samo chmurne spojrzenie, zacięty wyraz twarzy, oboje wychudzeni.

Dorota Siepracka, historyk, pracująca wówczas w łódzkim oddziale Instytutu Pamięci Narodowej, w trakcie kwerendy w aktach Sądu Specjalnego w Łodzi, dotarła jako pierwsza do tej makabrycznej historii.

Sołtys Marian Papuga: Barbara, która stała na czatach, chyba jeszcze żyje w Warszawie

- To jedna z najbardziej wstrząsających spraw, z jakimi się zetknęłam i do tego znakomicie udokumentowana - mówi Dorota Siepracka.

Firlej leży około dziesięciu kilometrów od Zelowa. Przed wojną żyli tu obok siebie Czesi, Polacy, Niemcy i Żydzi.

- Czesi, Niemcy i Polacy mieli ze sobą bliższe kontakty niż z Żydami, co wynikało chociażby z tego, że ich religie wywodziły się z chrześcijaństwa - mówi Jacek Jadwiszczak, historyk, autor książki o Zelowie. - Żydzi, wyznający judaizm, stanowili hermetyczną społeczność. Ale wzajemne stosunki były poprawne, choć opierały się na usługach, a nie na zażyłych kontaktach.
Przed wojną mieszkało tu dwa tysiące Żydów, czyli prawie jedna trzecia mieszkańców Zelowa, a już w grudniu 1939 roku było ich prawie cztery tysiące, gdyż uciekli tu z sąsiednich miejscowości. Herszlik Brajtbart był technikiem dentystycznym, jego brat Mordka szewcem. Znali się z Janickimi, u których kupowali torf, a ci z kolei byli ich klientami.

W 1941 roku Brajtbartowie, jak wielu innych Żydów, znaleźli się w zelowskim getcie. Janicka przedostawała się tam, by handlować z nimi żywnością. Latem następnego roku coraz powszechniej docierało do Żydów, że ich getto tak jak inne getta w Kraju Warty, będącym częścią Rzeszy, będzie zlikwidowane, a oni straceni. Herszlik, szukając ratunku dla siebie i swoich bliskich, poprosił Janicką, by za wynagrodzenie ukryła ich w swoim gospodarstwie w Firleju. Zgodziła się. Razem ze swoim synem pomogła Brajtbartom uciec z getta i przewieźć tam ich osobiste rzeczy. W stodole mieli ukryć się Herszlik, jego żona Hela, brat Herszlika - Mordka, ojciec Moszek, a także bratanek ojca, również o imieniu Mordka. Janiccy, widząc owego bratanka zaprotestowali, gdyż umówili się z Herszlikiem tylko na cztery osoby. Mordka Brajtbart udał, że poszuka dla siebie kryjówki w okolicach Strzyżewic, swoich rodzinnych stronach. Tymczasem, skrywając się przed gospodarzami, "zamieszkał" razem z bliskimi w kryjówce w stodole.

Ewa Janicka i jej dwoje dorosłych dzieci: Marek i Barbara, a także kuzyn Ewy, przynosili Brajtbartom jedzenie. Czasami Brajtbartowie wieczorami jadali w domu u Janickich. Żądania finansowe gospodarzy stale rosły. Chcieli pieniędzy, kosztowności i wartościowych rzeczy osobistych. Podnosili ceny za żywność. Brajtbartowie znaleźli się u kresu możliwości odpłacania się Janickim za możliwość przeżycia. W październiku 1943 roku Niemcy skonfiskowali ukryte przez Janickich zegarek męski marki Moser, obrączkę brylantową, damski złoty zegarek wysadzany trzema kamieniami, 2-metrowy złoty łańcuszek, cztery banknoty pięciodolarowe. Kosztowności były ukryte w zakopanych butelkach.
Ale to jeszcze nie wszystko. Z dalszego policyjnego śledztwa dowiadujemy się, że Janiccy wyłudzili od zdesperowanych Żydów także ubrania: dwa damskie i męskie płaszcze, kołnierz futrzany oraz 80 dolarów, trzy obrączki z brylantami, dwa złote zegarki damskie, jedną obrączkę platynową z dwoma brylantami, jeden długi złoty łańcuszek, dwa funty brytyjskie, około 1000 marek.

To było za mało, by przeżyć. Janiccy, licząc na kolejne datki, przyciskali śrubę, nie dostarczając im jedzenia. Ale Brajtbartowie twierdzili, że nie mają już nic. U kresu była też już Janicka. Nie po to godziła się na przechowanie Żydów, by ich utrzymywać i ryzykować życie. Zwłaszcza że Moszek i Mordka byli widywani w okolicy.

To ona była mózgiem tego mordu. Pierwszy zginął synek Herszlika i Heli. Nie znamy jego imienia. Z akt sprawy sądowej wynika, że urodził się w styczniu lub lutym 1943 roku. Kiedy został zamordowany, miał kilka miesięcy. Jego dziadek Moszek Brajtbart zeznał potem na policji, że czasami synowa Hela kąpała synka u Janickich. Któregoś wieczora gospodyni zaproponowała jej, żeby zostawiła u niej dziecko, obiecując, że będzie je karmiła mlekiem z butelki. Hela zgodziła się. Ale kiedy teść miał do niej o to pretensję, poszła następnego wieczoru do Janickiej po dziecko. Janicka przekonała ją, że śliczne i grzeczne maleństwo może spokojnie u nich zostać. Następnego dnia przyszła do stodoły, mówiąc, że chłopiec miał w nocy konwulsje i zmarł. Hela w płacz, a gospodyni ją uspokajała: "Już po wszystkim..." Chłopiec został zakopany na podwórku przed ubikacją.
Stosunki między uciekinierami z getta, a gospodynią były coraz gorsze. Janiccy żądali, żeby Brajtbartowie poszli sobie gdzie indziej. Ale gdzie i za co szukać nowej kryjówki? Gospodarze naciskali. Moszek Brajtbart, ojciec Herszlika i Mordki, udał, że opuszcza gospodarstwo, po czym zawrócił. Wkrótce i tak wydało się, że nadal się ukrywa, znowu wyszedł na drogę i...ponownie wrócił. W ciągu dnia przebywał w pobliżu gospodarstwa, a nocą wracał do stodoły. Podobnie było z bratankiem Moszki - Mordką, który też pozorował odejście z gospodarstwa, a potajemnie wracał tam na noc. Janicka bała się, że rodzina Brajtbarta sprowadzi na nich najgorsze. I ten strach był główną linią jej obrony w sądzie.

Wieczorem 19 lipca 1943 roku Janicka poprosiła Żydów, żeby pomogli jej synowi w noszeniu wody. Najpierw przyszedł szewc Mordka Brajtbart. Młody Janicki ogłuszył go, a potem powiesił. Janicka poszła potem do stodoły, mówiąc, że potrzebny jest następny do pomocy. Tym następnym był Herszlik, a na końcu zawołali Helę. Zginęli w ten sam sposób. Jak zeznała potem morderczyni: "Wywlekliśmy Żydów na pole i tam pogrzebaliśmy." Córka Janickiej, Barbara, stała podczas mordowania Żydów na czatach.

Ta historia może nigdy nie ujrzałaby światła dziennego, gdyby Moszek Brajtbart mógł pogodzić się z tą tragedią i nie szukał odwetu na mordercach. Od początku on i Mordka, jego bratanek, potajemnie mieszkający w stodole, domyślali się, co zrobili Janiccy. Kiedy nie zastali swoich bliskich ani ich rzeczy w kryjówce, poszli do gospodarzy. Usłyszeli, że cała trójka wyszła trzy tygodnie temu. Już mieli pewność, że kłamią. Przecież widzieli się niedawno. Moszek zagroził, że idzie na policję. Usłyszał wtedy od Barbary, że jego dzieci są już w niebie. A kiedy pójdzie na policję, zginą wszyscy.
Ocaleni Brajtbartowie ustąpili, chowając się po lasach. Potem znowu przyszli do Janickich. Janicka chciała ich przekupić, dając im 300 marek, których nie wzięli, poczęstowała jedzeniem, zaproponowała nawet, że mogą nocą spać w stodole. Odmówili, bo wiedzieli, że to ryzykowne, choć potajemnie nocowali w przybudówce stodoły. Zdawali sobie jednak sprawę, że Janickim ufać nie można i pod koniec sierpnia 1943 roku przedostali w okolice Strzyżewic, gdzie przez kilka tygodni ukrywali się w stodołach.

Moszek nie wytrzymał i wysłał donos za pośrednictwem Polaków do niemieckiej policji w Zelowie. "Opisuję tu policjantowi Nikelowi naszą żydowską tragedię" - tak zaczął swój donos. I tak zaczęło się śledztwo w tej sprawie. W marcu 1944 roku został złapany przez posterunkowego w drodze do Zelowa. Jego zeznania na policji bardzo pomogły sądowi w ustaleniu prawdy, zwłaszcza że Janicka często zmieniała zeznania.

Czy Moszek przypłacił życiem donos, nie wiadomo. Nieznany też jest los jego bratanka .
Obwieszczenie Sądu Specjalnego w Łodzi, że wyrok śmierci na Janickich został wykonany 22 maja 1944 roku, wygląda tak jakby je wydrukowano wczoraj. Czy wywieszono je w Firleju? Nikt nie wie. Ale ta historia, mniej lub bardziej skonfabulowana, jest znana w tej maleńkiej wiosce. Marianna Stawowczyk nie znajduje żadnego usprawiedliwienia dla Janickich: - Zamordowali, bo bali się o siebie? Pewnie, że mogli się bać, że to się wyda. Ale przede wszystkim zrobili to z chciwości, bo Żydzi przestali płacić. Oni ich traktowali jak dojne krowy. Ta stara te pieniądze i złoto brała z chytrości, ale nie dlatego, że nie miała czym ich wyżywić. Przed wojną jej też nie lubili. Stale z kimś była w konflikcie.
Ojciec Marianny prawdopodobnie wiedział, że Janicka przechowuje Żydów. Paru innych we wsi też wiedziało. Podobno Wierzchowiec, sołtys w Firleju, chodził w nocy za rzekę i kontaktował się z Żydami. Może z tymi od Janickich, może z innymi, chociaż Marianna nie słyszała, żeby tu się jeszcze ktoś ukrywał.

Ale to jeszcze nie całe zło, jakiego ludzie doznali tu od Janickiej.
- Zeznała na policji, że Polacy na nią napadli i ją okradli z kosztowności od Żydów - mówi Marianna Stawowczyk. - W rzeczywistości, to ona wiele tych rzeczy ukryła. Wymieniła 23 nazwiska z naszej wioski, sąsiednich i nawet ze swojej rodzinnej, m.in. mojego ojca, ojca obecnego sołtysa Mariana Papugi. Sołtys miał wtedy dwa tygodnie. W domu zostało siedmioro dzieci. Nie miała, małpa, litości. Mojego chrzestnego, wdowca z trójką dzieci, też w to wrobiła. Nikomu nic nie udowodniono, ale zostali wysłani do obozów. Ojca ktoś wsypał, że był w ruchu oporu i już nie wrócił. Był strasznie maltretowany. Mama została z trojgiem malutkich dzieci. Chrzestny zmarł z wycieńczenia po powrocie z Oświęcimia.

Karol Janicki, mąż morderczyni, po wojnie wrócił z obozu pracy do swojego domu w Firleju. Wkrótce zmarł, pochowany jest na cmentarzu w Parznie.

Barbara Janicka, ta, która stała na czatach i uciekła z rąk gestapo, po wojnie ukrywała się pod innym nazwiskiem w Łodzi. Tak mówią miejscowi. Szwagierka Celiny Kamionki spotkała ją kiedyś i zapytała: "Basiu, to ty żyjesz?" Ona na to: "Ja nie jestem Basia."

Marianna Stawowczyk wie, że Barbara wyszła za mąż, urodziła syna, który zrobił karierę jako prawnik w stolicy. Mąż ją rzucił, jak się dowiedział o tym bestialstwie podczas wojny.

Z akt Sądu Specjalnego w Łodzi dowiadujemy się, że w 1958 roku Barbarą Janicką interesowała się łódzka Prokuratura Wojewódzka, która postanowiła powołać biegłego do przetłumaczenia materiałów sprawy, gdyż wiedziała, że Barbara miała udział w zamordowaniu Żydów. Na tym ślad o niej się urywa.

- Barbara chyba jeszcze żyje w Warszawie - przypuszcza Marian Papuga, sołtys w Zbyszku, do którego należy Firlej.

W Firleju mieszka dziś daleka rodzina Janickich. Kilka lat temu mieszkali w starym domu, w którym doszło do tej makabrycznej zbrodni. Dziś mają nowy, ładny dom. Na ogrodzeniu jest tabliczka ostrzegająca przed psem. Kobieta, wychodząca do furtki, uśmiecha się przyjaźnie. Kiedy słyszy, o czym chcemy rozmawiać, jej uśmiech gaśnie: - Proszę zapoznać się ze źródłami - mówi i odchodzi.
Nazwisko rodziny, która zamordowała Żydów, zostało zmienione
***

Większość ludzi zawsze jest obojętna

Z dr. hab. Andrzejem Żbikowskim, historykiem z Żydowskiego Instytutu Historycznego, rozmawia Joanna Leszczyńska.

Polacy, sprawcy bestialskiego mordu na Żydach we wsi Firlej, zostali skazani na śmierć przez niemiecki sąd za przechowywanie Żydów i mord z niskich pobudek. Jak twierdzi historyk Dorota Siepracka, Niemcy wydając wyrok nie kierowali się obroną praw Żydów (sami, zgodnie z nazistowską ideologią masowo ich przecież mordowali), ale tym, by nie dopuszczać do jednostkowych zbrodni na tle rabunkowym. Zależało im, aby utrzymać ład w III Rzeszy. Czy sprawa, którą zbadała Dorota Siepracka i opisała w pracy Mordercy Żydów przed Nazistowskim Sądem Specjalnym, jest czymś wyjątkowym?

Z pewnością tak. Nie znamy drugiego wydarzenia , które by miało podobne konsekwencje, tzn., by Niemcy skazali Polaków za zabicie Żydów. Znamy natomiast co najmniej kilkadziesiąt przypadków, w których Polacy, ukrywający Żydów z chciwości albo z narastającego lęku przed ujawnieniem tego faktu, dokonali morderstwa. Ile ich było, nie wiemy. Prace prof. Jana Grabowskiego i prof. Barbary Engelking-Boni z Centrum Badań nad Zagładą Żydów na ten temat bazują na ponad tysiącu przebadanych po-wojennych spraw sądowych, dotyczących kolaboracji z Niemcami przeciwko Żydom. Prace badawcze trwają. A takich spraw jest 30 tysięcy. Podejrzewam, że wśród nich znajdzie się od pięciu do sześciu tysięcy spraw, dotyczących kolaboracji przeciw Żydom. W niektórych sprawach mord na Żydach czy denuncjacja jest tylko wzmiankowana. Ona nie jest głównym powodem sądzenia tych Polaków po wojnie.

Mówi się też o ciemnej liczbie takich mordów, które przeprowadzone skrytobójczo, nigdy nie zostały wykryte...

Jesteśmy przekonani, że tak było. Czasami jest tylko wzmiankowana atmosfera grozy we wspomnieniach uratowanych Żydów, ale nie jest podany cały kontekst i bardzo trudno jest ocenić, czy to prawda. Bardzo często ci ludzie nie byli bezpośrednimi świadkami, tylko wiedzą, że jakaś osoba próbowała się ukrywać, a później zniknęła.

Zdaniem prof. Jana Grabowskiego z Centrum Badań nad Zagładą Żydów, Polacy będą musieli się zmierzyć z trudną do przyjęcia prawdą, jaką wykazały jego badania, że nie margines, ale szerokie rzesze polskiego społeczeństwa włączyły się w rabowanie i wydawanie Żydów Niemcom. Jakie jest Pana zdanie?

Ja bym raczej powiedział, że z pewnością był to szeroki margines polskiego społeczeństwa. Ale nie większość. Większość zawsze jest obojętna wobec trudnych spraw. My, historycy, szukamy dobrych sformułowań, co to znaczy: margines. Czy to 10, czy 15 procent społeczeństwa, a może mniej.

Mówi się, że margines Polaków pomagał Żydom, a margines mordował, rabował i wydawał. Czy możliwe jest ustalenie, kogo było więcej?

W skali całego kraju trudno to będzie ustalić. Zwykle te zjawiska statystycznie układają się podobnie. Są zbliżone proporcje ludzi odważniejszych niż średnia, bardziej prawych i szlachetnych niż przeciętna i zbliżone proporcje ludzi gorszych. Ale tak dokładnie nie da się ustalić. Niewątpliwie ten rozkład w przypadku wsi i małych miasteczek może inaczej wyglądać niż w przypadku dużego miasta, gdzie tych szlachetnych gestów było chyba więcej.

Czy wynika z tego, że gorsza była sytuacja Żydów na polskiej wsi niż w mieście?

To wynikało z warunków otoczenia. Można było ukryć ciało. Można było zachować pewną anonimowość, jeżeli się kogoś zadenuncjowało. Inaczej to wyglądało niż w mieście, gdzie cała kamienica nieraz wiedziała, że ktoś kogoś ukrywa albo denuncjuje. To była sprawa znana większej grupie osób. Z pewnością mamy więcej przykładów denuncjacji i łapania Żydów na wsi niż ratowania. Ale to może być też kwestia źródeł, że ci uratowani z prowincji rzadziej po wojnie składali zeznania.

Warunkiem otrzymania medalu Yad Vashem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata jest bezinteresowna pomoc w ratowaniu Żydów w czasie okupacji. Jednakże część Polaków brała od nich pieniądze, bo nie miało z czego utrzymać Żydów...

Każda sprawa jest nieco inna. Motywacje pomocy Żydom są indywidualne. Byli ludzie, którzy nie mieli się z czego utrzymać i dlatego próbowali ratować dziecko lub całą rodzinę. Inni chcieli na tym zarobić. Dla niektórych to był dochodowy proceder, wręcz zawód. Na bazarach można było dowiedzieć się, gdzie jest taka możliwość. Jak ukrywało się kilkuosobową rodzinę, prawie zawsze ukrywało się za jakieś korzyści materialne. Prof. Grabowski pisał, że to był kontrakt, który obie strony w nadzwyczajnej sytuacji zawierały i czasami polska strona z niego się wywiązywała. Dlatego jakieś 30-50 tysięcy Żydów na ziemiach polskich się uratowało, nie licząc tych uratowanych z obozów. Przypomnę, że 6 tysięcy Żydów, którym Duńczycy pomogli przepłynąć do Szwecji, zostało przez nich ograbionych z całego majątku. Bo za miejsce na statku trzeba było zapłacić.

Niektórzy historycy twierdzą, że w pewnym momencie okupacji Żyd przestał być człowiekiem. Z czego to wynikało?

Przecież obserwowano, że Żydzi mieszkają zamknięci w gettach, że muszą płacić za schronienie, że są zabijani. Z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc, polska strona umacniała się w przekonaniu, że Żydzi to jacyś inni ludzie. Bo jeżeli ci potężni Niemcy tak z nimi postępują, to jakiś powód musi być. W tym sensie to odczłowieczenie wyraźnie miało miejsce. Te obie społeczności były już przed wojną bardzo od siebie odgrodzone. Większość tradycyjnych Żydów mówiła bardzo słabo po polsku. Poza tym ciężka okupacja demoralizowała ludzi. Był bandytyzm, rosnące pijaństwo.

Część Polaków nie lubi, kiedy pisze się o faktach z naszej historii, które o nas źle świadczą. Dlaczego?

Każdy woli o swoim narodzie myśleć dobrze, a przecież społeczeństwo było i jest bardzo złożone. Są w nim także czarne owce, są bandyci. Nie można zamknąć oczu, pominąć milczeniem te złe rzeczy. Przecież jednocześnie ukazuje się mnóstwo książek o Polskim Państwie Podziemnym. W marcu wyjdzie moja książka o Janie Karskim, w której będzie mowa również o tym, co dobrego u nas działo się w czasie okupacji. W naszym regionie Europy Polska uratowała najwięcej Żydów. Znacznie mniej, opierając się na liczbach bez-względnych, uratowali ich Litwini, Ukraińcy, Łotysze czy Słowacy. Badamy, a zajmuje się tym garstka historyków, jak wyglądało pomaganie Żydom przez Polaków. Próbujemy to skatalogować: pomoc długotrwała, ta najbardziej niebezpieczna, pomoc doraźna, akty solidarności. Była też pomoc pewnych środowisk politycznych, np. socjaliści pomagali socjalistom. Była Rada Pomocy Żydom Żegota, która wspierała przez dwa lata finansowo trzy tysiące ukrywających się Żydów. To był spory wysiłek finansowy. Ale te nasze badania wymagają jeszcze żmudnej pracy.
Rozm. Joanna Leszczyńska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki