Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zabójstwo w składzie fortepianów. Dlaczego zginęło małżeństwo bogatych łodzian?

Anna Gronczewska
archiwum Dziennika Łódzkiego
Ta zbrodnia wstrząsnęła Łodzią lat dwudziestych minionego wieku. Stanisław Łaniucha zabił małżeństwo Tyszerów, właścicieli składu fortepianów przy ul. Piotrkowskiej oraz ich służącą. O tej zbrodni łodzianie śpiewali nawet piosenki.

12 listopada 1928 roku robotnicy spieszący rano do fabryki w rowie przy ul. Milionowej, niedaleko fabryki Teodora Steigerta, zobaczyli zwłoki młodej kobiety. Były przykryte chustą. Okazało się, że dziewczyna miała roztrzaskaną czaszkę. W dłoni trzymała chusteczkę do nosa i pięciozłotowy banknot. Obok zwłok leżała torebka z pieniędzmi. Tego samego dnia, około godziny 10, dozorca kamienicy przy ul. Piotrkowskiej zauważył, że zamknięty jest znajdujący się na parterze skład fortepianów. Należał on do Marii i Bronisława Tyszerów. Bardzo go to zdziwiło, bo Tyszerowie należeli do sumiennych ludzi. Poszedł więc do ich mieszkania i zaczął pukać do drzwi. Nikt jednak nie otwierał... Zaniepokojony powiadomił o tym brata Bronisława, Engelbarta Tyszera. Niestety jemu też nie udało się wejść do środka. Ale zauważył uchylone okno w kuchni. Poprosił syna, żeby ten dostawił drabinę i wszedł przez nią do środka. Dzięki temu mógł otworzyć mieszkanie Tyszerów. Engelbart zdziwił się, że klucze to sklepu leżą na stole...

„Tknięty złym przeczuciem zszedł na dół do sklepu” - pisał „Express Wieczorny Ilustrowany”.

Niestety przeczucie go nie myliło. W sklepie zobaczył zwłoki brata. W kącie głównej sali sklepu leżała bratowa. Wezwano policję. Wszędzie było pełno krwi. W piecu policjanci odnaleźli męski portfel z notatkami, damską torebkę z przyrządami toaletowymi i dwa zakrwawione banknoty. Ustalono, że morderca próbował się dostać do kasy z pieniędzmi, ale mu się nie udało. Pozostało w niej 27 tysięcy złotych.

Podczas przesłuchań sąsiadów rodziny Tyszerów ustalono, że mieszkała z nimi też służąca, Józefa Borowska. Nie było jej jednak w mieszkaniu przy ulicy Piotrkowskiej. Nikt też nie wiedział, gdzie mogła wyjechać. Ale dość szybko ustalono, że jej rysopis zgadza się z rysopisem kobiety, której zwłoki znaleziono w rowie przy ul. Milionowej. Pokazano je siostrze Józefy. Ta nie miała żadnych wątpliwość, że to Borowska.

W trakcie przesłuchań mieszkańców kamienicy przy ul. Piotrkowskiej 117, Brucha Pokrzycka, Ela Majerowicz i Emilia Kuliszewska przypomniały sobie, że wieczorem, 11 listopada, widziały przy bramie młodego mężczyznę. Ubrany był w czarny płaszcz z szalowym kołnierzem, a na głowie miał kapelusz. Wtedy z Józią Borowską rozmawiała Emilia.

- Nie wiem dlaczego Tyszerowie nie przyszli jeszcze do domu - martwiła się Józefa Borowska. Zapytana kim był mężczyzna w czarnym palcie, odpowiedziała że odwiedził Tyszerów. Kupił od nich pianino i chciał dopłacić brakującą sumę. O tajemniczym mężczyźnie wspomniał też dozorca kamienicy przy ul. Piotrkowskiej 117, Michał Siejka. Około godzinie 23.00 otwierał mu bramę. Po 20 minutach wyszedł z kamienicy w towarzystwie Józi, służącej Tyszerów i młodego chłopaka. Borowska była okryta kraciastą chustą.

Do policji zgłosił się też Stanisław Poradowski, mieszkaniec ul. Przędzalnianej. W nocy, 12 listopada, zauważył taksówkę, która zatrzymała się na rogu ul. Przędzalnianej i Milionowej. Wysiadła z niej kobieta w kraciastej chustce. Towarzyszył jej mężczyzna...

Tymczasem policjanci jeszcze raz dokładnie przeszukali rzeczy, które znaleźli w piecu w składzie fortepianów Tyszerów. Był tam rachunek wystawiony za sprzedaż pianina na nazwisko Stanisław Łaniucha.

Ustalono, że Stanisław Łaniucha mieszka przy ul. Targowej 33. Wysłano tam policjantów. Ci w mieszkaniu Łaniuchy znaleźli toporek ze śladami krwi oraz kwit z pralni. W trakcie przeszukania mieszkania pojawił się sam Łaniucha.

- Przyszliście tu w związku ze sprawą zabójstwa Tyszerów- powiedział na widok policjantów. W międzyczasie jeden ze stróżów prawa poszedł do pralni. Odebrał z niej zakrwawione ubranie Łaniuchy. Łaniucha został zabrany na komisariat. Już podczas pierwszego przesłuchania przyznał się do zabójstwa Tyszerów, a także Borowskiej.

W czasie śledztwa szczegółowo opowiedział o tym jak dokonał zbrodni. Poszedł na ul. Piotrkowską. Było to 11 listopada około godziny 15.00. Zapukał do mieszkania Tyszerów. Otworzyła je Borowska. Za jej pośrednictwem poinformował Tyszerów, że chce kupić pianino. Po chwili na dół zeszła Maria Tyszerowa. Łaniucha wybrał instrument. Maria usiadła za biurkiem i w sąsiednim pokoju zaczęła wypisywać rachunek. Tymczasem Łaniucha wyciągnął dwie koperty. Zamiast pieniędzy były w niej kawałki gazet. Ale podał jej właścicielce sklepu z fortepianami. Gdy Maria Tyszerowa wypisywała rachunek ten wyciągnął toporek i uderzył ją w tył głowy. Zadał kilka ciosów. Potem zaciągnął kobietę w róg sklepu i... czekał na jej męża. Bronisław Tyszer pojawił się po pół godzinie.

- Poprosiłem, by zagrał mi na pianinie - zeznawał w śledztwie Łaniucha. Gdy zasiadł do instrumentu, morderca zadał mu ciosy w tył głowy. Tym samym toporkiem, którym zabił Marię.

Potem ściągnął obrączkę z palca Marii Tyszerowej i zegarek. Chciał włamać się do sejfu, ale mu się nie udało. Zabrał jeszcze futro, mały zegar stojący, srebrne łyżeczki i opuścił skład. Ukrył łupy. Nie dawało mu jednak spokoju, że pozostał świadek zbrodni - Józefa Borowska.

Wrócił więc na ul. Piotrkowską 117. Chciał namówić Józię, by z nim wyszła z domu. Ale kobieta nie chciała. Uciekł się więc do fortelu. Poszedł do kawiarni Piątkowskiego i namówił jednego z gońców, by mu pomógł. Ten poszedł na górę, wręczył 5 złotych Borowskiej.

- Jestem od państwa Tyszerów - powiedział. - Kazali, by wzięła pani taksówkę i natychmiast pojechała na ul. Tatrzańską

Kobieta wyszła przed bramę. Tam spotkała Łaniuchę. Ten oświadczył jej, że też musi zobaczyć Tyszerów, pojadą więc razem taksówką. Dojechali do zbiegu ul. Tatrzańskiej i Milionowej. Łaniucha zakomunikował, że auto się zepsuło i dalej pójdą pieszo. Potem uderzył ją w głowę toporkiem, tym samym którym zabił Tyszerów...

Tyszerowie należeli do bardzo zamożnych łodzian. Bronisława nazywano „królem hipotek”.

Był właścicielem i współwłaścicielem kilku domów oraz placu w centrum Łodzi. Przymierzał się do kupna kamienicy przy ul. Zielonej 48. Był już umówiony na podpisanie umowy. Jego żona Maria była wdową po Józefie Grzegorzewskim, właścicielu składu fortepianów.

Morderca Tyszera i jego żony miał 19 lat. Jego ojciec zajmował się handlem, brat Eugeniusz pracował w kancelarii adwokackiej.

- Matki nie mamy, umarła- mówił dziennikarzom, którzy odwiedzili dom Łaniuchów. - Ojciec był zajęty handlem. Staśkiem nie miał się kto opiekować. Mój brat był na ogół bardzo skryty. Przed ojcem nigdy się nie zwierzał, ze mną rzadko rozmawiał o sobie. Nigdy nie wiedzieliśmy, gdzie idzie. Tyle razy prosiłem, żeby poszedł ze mną do kina, ale się wykręcał.

Rodzina przyznała, że bywał romantyczny i pisał wiersze. Lubił też łowić ryby.

Proces Stanisława Łaniuchy, który odbył się w lutym 1929 roku, wywołał w Łodzi ogromne zainteresowanie. Stanisław Łaniucha skończył szkołę powszechną. Był niezłym uczniem. Nauczyciele stwierdzili, że był zdolny, sprytny, ale leniwy. Często bił się z kolegami. Po skończeniu szkoły zdobył zawód lakiernika. Przed zabójstwem pracował u stroiciela fortepianów, Fuldego przy ul. Gdańskiej 112. Zajmował się lakierowaniem tych instrumentów. Nie należał jednak do gorliwych pracowników. Być może dlatego stracił pracę u Tyszerów? Pracował tam osiem miesięcy. Przed sądem opowiadał, że Tyszerowa miała go wysłać na praktyki do Warszawy, a może nawet do Lipska. Jednak tego nie zrobiła. Maria Tyszerowa miała go też oszukać przy wypłacie. Miał dostać 240 zł, a wypłaciła mu tylko 200 zł. Doszło do sprzeczki i Łaniucha stracił pracę. Znalazł zatrudnienie w innym miejscu, ale nie na długo. Gdy był bez pracy zgłosił się do Marii Tyszer. Prosił, by go zatrudniła. Nie chciała o tym słyszeć. Kazała mu wyjść. On nie miał zamiaru. Poprosiła o pomoc męża. Ten wziął Staśka za kołnierz i wyprowadził na ulicę.

- Wtedy postanowiłem, że ich zabiję - opowiadał przed sądem.

Jego ojciec Józef Łaniucha, drobny łódzki kupiec, przekonywał, że syn dziwnie się zachowywał. Na przykład niemal zawsze się śmiał, choć nie było do tego powodu, a dwa razy, zupełnie niespodziewanie, zemdlał. Nie można było go potem docucić. Marzył, by zostać marynarzem. Pracował, ale często zmieniał pracodawców. Józef przyznał też, że jego żona otruła się pięć lat wcześniej.

Sąd nie miał litości dla Stanisława Łaniuchy. Za trzy morderstwa skazał go na karę śmierci. Gdy opuszczał salę sądową krzyknął: „Niech żyją piękne kobietki!”. Przed sądem Łaniucha nie korzystał z pomocy adwokata. Zapowiedział, że nie będzie apelował od wyroku. Do niej jednak doszło. Łaniucha był niepełnoletni, więc złożył ją ojciec. Sąd Apelacyjny w Warszawie zamienił wyrok śmierci na dożywotnie więzienie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki