Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zaczarowana "Ławka" Katarzyny

Małgorzata Mijas
Krzysztof Szymczak
Jest sparaliżowana. Nie może mówić, poruszać się, jeść. A mimo to wydała dwie książki "Ołówek" i "Ławkę", której premiera miała miejsce kilka dni temu. Zaczęła już pisać kolejną...

Jean-Dominique Bauby, francuski dziennikarz i redaktor naczelny poczytnego pisma dla kobiet w 1995 roku zachorował na "zespół zamknięcia", chorobę, która oznacza całkowity paraliż mięśni. Nie mógł się poruszać, jeść, pić, mówić. Jedyne, co mu pozostało, to świadomość, możliwość lekkiego poruszania głową i mruganie jedną powieką. W szpitalnym łóżku zamknięty dla świata, ale wciąż żywy, dzięki pomocy swojej opiekunki, napisał autobiografię. Umarł dwa lata później. W jego książce "Skafander i motyl" odnajdujemy ból istnienia, niezniszczalną siłę życia i pragnienie wolności.

Panią Kasię ludzie często pytają o tę historię. Bardzo łatwo skojarzyć te odległe od siebie w czasie i przestrzeni sytuacje. Czy mają ze sobą coś wspólnego?

Na przekór wszystkiemu

Katarzyna Rosicka-Jaczyńska zachorowała na SLA - Stwardnienie Zanikowe Boczne dwanaście lat temu. Lekarze nie dawali jej szans na przeżycie kilku następnych lat. Nie kryli, że choroba jest nieuleczalna...

Kiedy po przeciągających się w nieskończoność badaniach, pani Kasia dowiedziała się dlaczego traci przytomność, równowagę i siły, miała 40 lat. Prowadziła ponadprzeciętnie aktywne życie, które dzieliła między pracę i rodzinę. Choroba powoli zaczęła zabierać jej wszystko, co kochała. Najpierw samodzielność i pracę, potem możliwość swobodnego poruszania się, jedzenia i mówienia, w końcu szczęście rodzinne, doprowadzając do całkowitego zawieszenia w coraz trudniejszej teraźniejszości i paraliżu całego ciała.

W zeszłym roku Katarzyna Rosicka wydała książkę pt. "Ołówek", w której opisała swoje życie delikatnymi ruchami głowy, które może wykonywać. Pomogła jej w tym specjalna kamera, która podłączona do komputera pozwala wybierać litery na monitorze, rejestrując ruchy "kropki" umieszczonej na czole piszącego.

Stworzenie książki nie było więc łatwe. Także ze względu na wspomnienia, które musiały odżyć podczas przelewania kolejnych liter i słów do komputera. Zanim jednak pojawiła się możliwość internetowego kontaktu ze światem, minęło kilka lat. Pani Kasia musiała starać się o dofinansowanie zakupu drogiego sprzętu i laptopa. Udało się i dziś dzięki temu komunikuje się ze swoimi przyjaciółmi, czytelnikami, znajomymi, rodziną. Czasem nawet, kiedy chce prosić o herbatę, czy poprawienie poduszki, pisze do swoich dzieci, które są w pokoju obok, albo powiadamia znajomych mailem, którzy dzwonią do opiekunki powiedzieć, iż pani Kasia źle się czuje.

Pomimo wielu przeciwności, wciąż nie traci sił i wiary. Przeszła długą drogę, by móc odnaleźć je w sobie. W tej wędrówce pomogli jej życzliwi ludzie i "Ołówek", za pośrednictwem którego mogła powiedzieć i wykrzyczeć wszystko to, czego nie mogła wyartykułować. Z tej właśnie książki dowiadujemy się, jak wielka przepaść dzieli życie autorki - to dzisiejsze, od tego, które prowadziła kiedyś.

Ołówek w ręce Boga

Autorka wita czytelników "Ołówka" - w pierwszym wstępie- słowami, które wprowadzają w jej historię. Pisze, że dzisiaj całuje ją tylko osiemdziesięciodwuletnia ciocia, a jeszcze kilka lat temu szaleńczo zakochana całowała się ze swoim mężczyzną, prowadziła dobrze prosperującą, znaną nie tylko w łódzkim środowisku firmę Ars Media, odwoziła trójkę dzieci na zajęcia w prywatnych szkołach, na lekcje tenisa i basen, chłonęła życie całą sobą. "Dzisiaj tkwię w bezczasie, w bezruchu, w bezrobociu (…) Zmęczona obojętnością najbliższych przestałam prosić, żeby mnie dostrzegali, a oni zaczęli traktować mnie jak mebel, ciężką szafę, której nie da się przesunąć" - wyznaje.

Kolejny wstęp kierowany jest do Boga. Autorka zawarła w trzydziestu linijkach całą swoją rozpacz, gorycz i wiele pytań, które na zawsze pozostaną bez odpowiedzi.

Ostatni wstęp dedykowała swoim dzieciom. Pisze w nim o miłości do nich, która kryje się w każdym jej oddechu i każdej myśli.
Książkę zaczyna od wyliczenia kolejnych stacji swojego cierpienia. Ostatnie kroki, ostatnie rozmowy, ostatnie przejażdżki samochodem, ostatni samodzielny posiłek, ostatnie pocałunki. Pierwsze wizyty w szpitalu, pierwsze kroki o kulach, pierwsze dni na inwalidzkim wózku, pierwsze trudności w mówieniu.
Narrację prowadzi na dwóch głównych płaszczyznach. Tej sprzed 2000 roku i tej, która jest jej rzeczywistością po zachorowaniu. Obie przeplatają się ze sobą, czasem brutalnie przechodząc z jednego świata do drugiego. Obok opisów coraz bardziej pędzącego życia, nagle zwalniającego z każdym kolejnym objawem choroby, pojawiają się też pełne goryczy i prób zrozumienia apostrofy do Boga, wielkie i małe marzenia, wizje przyszłości i przeszłości, rozmowy z samą sobą. Ale nie jest to lament, nie są to oskarżenia, raczej pełne emocji opisy zdarzeń, relacji i zjawisk. Towarzyszymy jej podczas przygotowywania pokazów mody i w szpitalu. To właśnie ten kontrast jest najmocniejszą stroną "Ołówka".

Kiedy autorka opisuje, jak kolejne opiekunki przychodzące do niej do domu zachowują się wobec niej, nie mając odrobiny empatii, czy chęci zrozumienia, że przecież nie jest przedmiotem, a czującą osobą, która lubi rano wypić kawę, zaczynamy rozumieć te "subtelne" różnice.

Jedną z najbardziej szczerze opisanych w książce sytuacji jest pewne wydarzenie w szpitalu. Katarzyna Rosicka opowiada, jak podczas lekarskiego obchodu została pozostawiona przez pielęgniarki, naga i bezsilna na łóżku, a grupa studentów i lekarzy rozmawiała przy niej o jej "beznadziejnym przypadku", nie zważając na jej uczucia, na godność, do której przecież ma prawo. Nie mogła nic zrobić, nic powiedzieć, choć w środku krzyczała z całych sił, by chociaż przykryli ją prześcieradłem...

Autorka nie boi się także pisać o śmierci, braku wsparcia ze strony rodziny, czy ostro komentować reakcje i zachowania ludzi, którzy nie potrafili odnaleźć się w sytuacjach najprostszych, kiedy po prostu chciała, by ktoś ją wysłuchał, przytulił, pocałował.
Z kolejnych stron powoli wyłania się pełny emocjonalności, kruchości i wewnętrznej walki z przeciwnościami obraz kobiety, która nie mogąc nic, zrobiła tak wiele. I przede wszystkim napisała tę książkę.

Na ławce trwania

Druga książka pani Katarzyny nosi tytuł "Ławka" i jak pisze sama autorka, jest to "opowieść o miłości, która obraziła Boga".
Tym razem jest to fikcyjna historia. Książkę pani Katarzyna zaczęła pisać jeszcze będą zdrową i zakochaną kobietą. Niedawno dokończyła opowieść, którą trudno jednoznacznie sklasyfikować. Z jednej strony jest to opowieść o kochającej kobiecie, która ma troje dzieci, pochłaniającą energię i czas pracę w telewizji i cudownego kochanka, który jest dla niej bogiem. Z drugiej strony jest to opis zachłannego, destrukcyjnego uczucia, które ograbia ją z rozsądku i zmusza do przyjęcia roli niewolnika miłości do niedostępnego człowieka, który w dodatku ma swoją rodzinę. Jedno uczucie rozbite jest tu na dwie bohaterki, z których jedna to swoiste alter ego drugiej.

Pierwszą jest wspomniana reporterka o imieniu Maria, drugą jest Maria Magdalena, ladacznica, która oddaje się mężczyznom, a tak naprawdę zakochuje dopiero w Jezusie. Dwie historie przeplatają się, obie są ciężkie od nadmiaru myśli i emocji, ale przez to może bardziej prawdziwe. Fabuła jest oparta o kolejne spotkania bohaterek z ich bogami, wątki powiązane są dosyć luźno. Autorka opisuje intymne zbliżenia w dosadny i obrazowy sposób, spotkania kochanków są właściwie wypełnione tylko nimi. Wszystko, co najistotniejsze, dzieje się w głowie i sercu Marii.

To, co najważniejsze w "Ławce", to emocje. Bohaterka, która poszukuje miłości, jeszcze na początku opowieści, kiedy ją odnajduje, nie potrafi odnaleźć się w jej ramionach. Wciąż pragnie bardziej, zapomina o swoim życiu i bliskich, wszystko poświęca dla "Boga", który nie może dać jej szczęścia i wolności. Przesłaniem "Ławki" może być zdanie, które wypowiada do Marii reporterki Maria Magdalena: "Dostałaś to, o czym ustawicznie myślałaś (…) wszechświat odpowiedział na twoje pragnienie". I tak naprawdę można odnieść wrażenie, że gdzieś już słyszało się głos głównej bohaterki, Marii - miała ona tylko inne imię, inną pracę, inne pragnienia.

Fridzie Kahlo po tragicznym wypadku, po którym przez długi czas pozostawała w łóżku, w gipsowym więzieniu, ojciec podarował farby i pędzle, a nad łóżkiem zawiesił lustro, by mogła malować autoportrety. To dzięki nim odkryła w sobie siłę i talent do malowania. Halinie Poświatowskiej, przebywającej w kolejnych sanatoriach z powodu poważnej choroby serca, matka pewnego dnia przyniosła zeszyt i długopis, żeby mogła zapisywać myśli, z których powstawały później jedne z najpiękniejszych polskich wierszy. Katarzyna Rosicka dostała od losu zaczarowany, wirtualny ołówek, dzięki któremu może pokazywać światu swoją wrażliwość, to, jaka jest naprawdę, że wciąż jest.

Niezależnie od tego, czy tworzenie zamienia się w sztukę, czy jest sposobem na uniesienie ciężaru rzeczywistości, na podzielenie się swoim światem z innymi, jest lekarstwem dla duszy. "Skafander i motyl", "Ołówek", "Ławka"… Te książki żyją pełnią życia swoich autorów. Zamiast nich, dla nich i dzięki nim.

- Chyba najbardziej jestem zaskoczona sobą, tym, że nadal żyję. Że mimo trudnych chwil nie poddaję się i co najważniejsze: tworzę. Jeżeli dobry Bóg jeszcze za bardzo nie tęskni za mną i zaplanował coś tutaj na Ziemi dla mnie, postaram się być ołówkiem w Jego ręku i narysować cudny obrazek. Myślę, ze jestem ogromną szczęściarą i... zaczęłam pisać trzecią książkę - napisała nam Katarzyna Rosicka-Jaczyńska. Będziemy na nią czekać...

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki