Nie wszyscy wiedzą, że pierwsza w dawnym Królestwie Polskim fabryka urządzeń odlewniczych powstała ponad sto lat temu w Łodzi. Jednak w przeciwieństwie do imperium Izraela Poznańskiego, po którym pozostał nie tylko okazały pałac i kompleks przędzalni, historia wielu innych zamożnych i znaczących rodzin fabrykanckich zapisana jest dosłownie w łódzkim bruku.
Gdyby nie niepozorna klapa kanalizacyjna z tajemniczym ni to znakiem, ni to herbem i inicjałami, pamięć o odlewniczym imperium rodziny Weightów przeminęłaby bez śladu. Pomimo iż w Łodzi nadal mieszka wnuczka Stanisława Weighta, założyciela monumentalnej odlewni, która krótko po zakończeniu II wojny światowej przestała istnieć.
- Mój tata, Jan Weight, który był ostatnim przedwojennym prezesem przedsiębiorstwa, już w 1945 roku ponownie objął kierownictwo firmy. Jednak powojenne władze nie pozwoliły mu kontynuować pracy w rodzinnym przedsiębiorstwie, które jak wiele innych zostało upaństwowione - opowiada pani Ewa Weight.
Tym samym Jan Weight podzielił los wielu przedwojennych przemysłowców, ale w skomplikowanych losach rodziny Weight jak w lustrze przegląda się ponad sto lat historii Polski: wojny, wielkie fortuny obrócone w pył, wielokulturowe dzieje naszego miasta. Rodzinie Weight nieobce były też wewnętrzne rozgrywki i międzypokoleniowe spory, czy dramatyczne wybory między powinnością a własnymi ambicjami i planami.
Trzeba było mieć głowę do interesów
Nim w 1910 lub 1911 roku powstała fabryka maszyn odlewniczych, Weightowie trzy lata prowadzili odlewnię żelaza.
Nabywając bardzo rozległą działkę przy ul. Senatorskiej 22, między dzisiejszymi ulicami Brzozową i Dębową, nieprawdopodobnie rozwinęli działalność.
Produkowali maszyny formierskie (do wykonywania form odlewniczych), piece do wytapiania metalu, różnego rodzaju urządzenia dla fabryk chemicznych, maszyny do przygotowania materiału formierskiego i oczyszczania odlewów, piece do przetapiania metali, a nawet klocki hamulcowe dla kolejnictwa.
- Jest to niezwykła sytuacja. Oto jedynym materialnym dowodem istnienia i działalności tak ważnych łódzkich przedsiębiorców jest klapa kanalizacyjna, choć ta dziedzina ich wytwórczości stanowiła tylko margines wszystkich produktów - podkreśla Jarosław Janowski, znany łódzki przewodnik, członek Stowarzyszenia ZŁOM, czyli Zrzeszenia Łódzkich Odkrywców Metali. - To nam uświadamia, że oprócz tych najczęściej powtarzanych nazwisk łódzkich fabrykantów istniała ogromna rzesza innych, równie ważnych, o których dziś nie mamy pojęcia.
Rodzinną spółką kierowali bracia Stanisław i Edward Weight.
- Stanisław miał techniczne, odlewnicze wykształcenie. To była jego pasja. Natomiast Edward początkowo pracował w przemyśle tekstylnym - opowiada Ewa Weight pokazując jego kieszonkowy notatnik, w którym rozrysowane są projekty żakardów wraz z doklejonymi próbkami materiału. Kilka stron dalej ustępują miejsca wzorom kół zębatych i turbin.- I to on miał prawdziwą głowę do interesu. Natomiast mój ojciec, jako najstarszy z synów, został przez swego ojca wskazany, by kierować przedsiębiorstwem. Robił to sprawnie, ale z obowiązku, aby podtrzymać firmę, ale bardziej interesował się architekturą. Podobnie jak ja miał artystyczną duszę - przyznaje pani Ewa i dodaje, że historia rodziny do dziś ma dla niej wiele tajemniczych miejsc.
Nie chciał podpisać volkslisty
Roczne obroty przedsiębiorstwa "St. Weight i Ska" przekraczały 400 tysięcy rubli. Weightowie zatrudniali wówczas około 200 osób. Mieli też swoje przedstawicielstwa handlowe w Warszawie, a także w Cesarstwie Rosyjskim: w Moskwie, Kijowie i Petersburgu. Zdaniem badaczy świadczy to o dużym nastawieniu przedsiębiorstwa na rynek wschodni.
Ma to też związek z ważnym w życiu rodziny Weightów epizodem wojennym. Podczas I wojny światowej rodzina uciekła właśnie w głąb Rosji.
- Natomiast gdy wybuchła II wojna światowa tata nie zgodził się podpisać volkslisty. Ponownie musieli uciekać z Łodzi - opowiada pani Ewa. W kontekście niemiecko brzmiącego nazwiska jest to informacja znacząca. - O ile mi wiadomo, Weightowie przybyli do tej części Europy najpewniej z Anglii lub Holandii. Dopiero małżeństwa zawarte z rodziną Macherów dokonały lekkiego ich zniemczenia. Jednak zawsze czuli się Polakami. I tak zostało do dziś.
Tradycje kosmopolityczne były Weightom bliskie. Przed wojną rodzina utrzymywała przyjacielskie kontakty z łódzkimi przemysłowcami różnych narodowości, w tym z rodziną Rosenblattów, której główny przedstawiciel, Szaja Rosenblatt, jest twórcą jednej z największych amerykańskich fundacji. Weightowie nie dzielili ludzi według narodowości czy wyznania, ale na dobrych i złych.
Od parowych rusztów po radiatory
W okresie międzywojennym firma przemianowana została na "Zakłady Przemysłowe St. Weight S.A.". Jej kapitał wynosił 1 milion złotych, a zatrudnienie wzrosło do 400 robotników (a także 15 pracowników technicznych). Swoje biura spółka prowadziła w Warszawie, Krakowie, Kaliszu, Lwowie, Włocławku i Poznaniu. Jej kapitał zakładowy podzielony został na tysiąc akcji, a na czele firmy stali: Jan Weigt (ojciec pani Ewy), Stefan Weight, Stefan Krauze oraz inżynierowi Jan Kopczyński i Leon Szulczyński.
Rozkwit włókiennictwa w regionie miał niebagatelne znaczenie na rozwój firmy. Gałąź odlewnicza pełniła funkcję usługową w stosunku do przemysłu tekstylnego.
W 1935 roku sprzedaż w przedsiębiorstwie Weightów osiągnęła niebagatelny poziom trzech milionów złotych, a bogaty asortyment obejmował także turbiny wodne, grzejniki i kotły, aparaty chemiczne, wyposażenie młynów i pralni mechanicznych i parowych, ruszty parowe, odlewy kwasoodporne, odboje do bram, a także radiatory, czyli... dzisiejsze kaloryfery.
Bloki z akcjami udziałowymi pani Ewa ma w domu do dziś. Podobnie jak instrukcję i przewodnik dla "panów młynarzy" wydany przez firmę. Zaś przedwojenny katalog udało się nam odnaleźć w antykwariacie w... Zakopanem.
Produkty te z dumą prezentowane były na wystawach i targach w Warszawie, Poznaniu, a nawet Rzymie. Imperium Weightów sięgało poza Łódź. W Pabianicach prowadzili młyn (w tym miejscu są dziś zakłady zbożowe).
Wakacje jak co roku w Tworzyjankach
Po budynkach odlewni nie ma już niestety śladu. Sporządzony w 1910 roku szacunek techniczny wylicza, że składały się na nie parterowy kantor, odlewnia żelaza z przybudówką, ślusarnia i magazyn, toalety i studnia. Z uwagi na charakter materiałów i gabaryty produktów można wyobrazić sobie jakich rozmiarów musiał to być kompleks. W okresie proseprity firma musiała jeszcze bardziej się rozrosnąć. Jej opuszczone resztki, rozkradzione przez złomiarzy i zdewastowane, w ostatnich kilku latach rozebrano. Pozostała jedynie rodzinna kamienica vis a vis placu fabryki.
- W latach dwudziestych dziadek dobudował do niej jeszcze jeden pawilon mieszkalny - mówi pani Ewa, która jeszcze do niedawna mieszkała w rodzinnej kamienicy. Dziś mieszka na nowo zbudowanym łódzkim osiedlu. - W głębi podwórza mieściły się stajnie, w których dziadek Stanisław trzymał swoje konie. Nie były to konie pociągowe, ale bardzo eleganckie. Dziadek zaprzęgał je często do karocy i zabierał rodzinę do Tworzyjanek, gdzie znajdowała się nasza letnia posiadłość. Tam rodzina często spędzała wakacje. Tam też w pierwszej chwili skryła się przed działaniami wojennymi.
Niejeden lot nad łódzkim gniazdem
Niezwykle barwną postacią musiał być już w międzywojniu Jan Weight, stojący wówczas na czele "Zakładów Przemysłowych St. Weight i S.A.". Ten zapalony automobilista i poszukiwacz mocnych wrażeń na tle innych łódzkich fabrykantów musiał się wyróżniać. Był czynnym członkiem Łódzkiego Touring Klubu i uczestniczył w blisko stu rajdach i nocnych jazdach w całej Polsce.
Na skórzanej klapie Jan Weight kolekcjonował zdobyte wtedy odznaczenia. Klapa przypinana była niczym trofeum na okoliczność kolejnych rajdów. Odznaczenia znajdują się podobno u rodziny z Warszawy.
Ale Jan Weight był nie tylko znanym w kraju automobilistą. Już w Łodzi oddawał się lotom balonem i samolotem, pasjami jeździł na narty do Zakopanego.
- Na przestrzeni lat tata miał kilka samochodów. Ostatnim był aero, amerykańskiej produkcji. W 1939 roku ścigał się nim po raz ostatni. Potem przyszła wojna - wspomina pani Ewa.
Gdy po wojnie Jan Weight został zwolniony z rodzinnej fabryki, tułał się podejmując różnych dorywczych zajęć. Jako zamożny fabrykant przedwojenny nie mógł w nowej rzeczywistości znaleźć pracy. Żył z rodziną na zaadoptowanym strychu. Pracował w różnych spółdzielniach, zatrudnił się przy produkcji scenografii filmowej. Przygotował m.in. abażury i lampy do "Dziejów grzechu".
Udało mu się jednak wygospodarować środki na wyedukowanie ukochanej córki.
Pani Ewa Weight, artysta plastyk z dyplomem łódzkiej Akademii Sztuki Pięknych, pracowała przez wiele lat jako konserwator tkanin w Centralnym Muzeum Włókiennictwa w Łodzi.
- Ukończyłam Wydział Tkaniny i miałam szansę podjąć stypendium w Zakładach Pietrusińskiego w Zgierzu. Nie chciałam jednak pracować przy tkaninach przemysłowych. Podobnie jak mój tata i ja miałam artystyczną duszę. Udało mi się zamienić miejsce odbycia stypendium i już w Muzeum zostałam - wspomina pani Ewa. - Kochałam tę pracę i dawała mi dużo zadowolenia.
Na przestrzeni czasu pani Ewa zajmowała się nie tylko rzadkimi i cennymi eksponatami ze zbiorów muzeum, ale pracowała nad przywróceniem świetności herbowym gobelinom z Muzeum Zamku Wawelskiego.
Niestety, historia dopisała do fascynujących losów rodziny Weight niewesołe memento. Nie tylko po ich bytności w Łodzi pozostało niewiele śladów. Niedawno bardzo podobne odznaczenia, do tych, jakie Jan Weight przypinał do swego samochodu, wystawione zostały na sprzedaż w jednym z warszawskich antykwariatów. Sprzedawano je na sztuki, a wartość całej kolekcji oscylowała wokół kilkudziesięciu tysięcy złotych!
Dziś działa w Łodzi Zakład Hydrauliki Siłowej, ale jego lokalizacja jest inna i jest on tylko prawnym spadkobiercą dorobku Weight'ów.
O samej rodzinie niewiele się dzisiaj mówi. Ileż jeszcze takich fabrycznych łódzkich rodów czeka na swoje odkrycie i przypomnienie? Zapraszamy naszych Czytelników do dzielenia się z nami swoimi wiadomościami, zbiorami, wspomnieniami. Nie możemy zapominać o tym, skąd Łódź się wzięła...
Łukasz Kaczyński
Przy pracy nad artykułem korzystałem z: "Księgi fabryk Łodzi" J. Kusiński, R. Bonisławski, M. Janik; "Region łódzki jako ośrodek przemysłu metalowo-maszynowego Królestwa Polskiego" D. Klementowicz
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?