Ale trudno, najważniejsze, że partycypacji w różnej formie mamy ostatnio w Łodzi coraz więcej i to na wszystkich poziomach, od lepszej informacji o decyzjach, przez liczne konsultacje, aż po rzeczywisty udział - tu przykładem jest Budżet Obywatelski.
Oczywiście nie zawsze jest tak, jak zalecają podręczniki. Jak każda fanka pogłębiam swoją wiedzę na temat obiektu moich uczuć. Nie zawsze jest to miłe, bo potem rozdźwięk pomiędzy teorią a praktyką bywa bolesny. Jak kilka lat temu, kiedy brałam udział w wieloetapowym szkoleniu w Collegium Civitas na temat partycypacji w dużych inwestycjach infrastrukturalnych, a potem dosłownie pod domem zderzałam nabytą wiedzę z markowanymi "konsultacjami" wokół planów dla EC-1. Na pytanie, co było w nich złe, odpowiedziałabym - wszystko. Za unijne pieniądze urzędnicy ekipy Kropiwnickiego zrobili wtedy modelowe antykonsultacje.
Podręcznikowo jeśli władze chcą zapytać o coś ważnego społeczeństwo, powinny najpierw przeprowadzić szeroką akcję informacyjną uwzględniającą wszystkie "za" i "przeciw". Postarać się, żeby rzetelne informacje na temat przedmiotu konsultacji dotarły do jak największej części zainteresowanych osób. Dlatego na przykład rządowej kampanii dotyczącej energii atomowej nijak nie można do takich działań zaliczyć. 20 milionów z publicznych pieniędzy zostało przeznaczone na ordynarną propagandę proatomową, która nie ma nic wspólnego z rzeczowym informowaniem o korzyściach i zagrożeniach. Obojętnie jaki mamy stosunek do postawienia w Polsce elektrowni atomowej, fakt wydania takich środków na jednostronną kampanię powinien nas oburzać.
W sprawach drobnych, lokalnych, akcja informacyjna zazwyczaj nie jest potrzebna. Teoretycznie każdy wie, jakie są jego potrzeby dotyczące infrastruktury i działania konsultowanych fragmentów miasta. W praktyce czasem taka potoczna wiedza prowadzi do konfliktów - każdy chciałby żyć w ciszy i zieleni, mieć wokół dobrą przestrzeń publiczną, a jednocześnie dojechać wszędzie własnym samochodem i zaparkować najlepiej na wprost bramy. Sęk w tym, że tych dwóch postulatów pogodzić się nie da. I tu już ogromna rola organizacji zajmujących się zrównoważonym transportem, które propagują dobre praktyki z Europy czy świata, godzące potrzebę szybkiego przemieszczania się i wysokiej jakości środowiska, w jakim żyjemy w mieście.
Wszystkie szkolenia i podręczniki podkreślają, że w partycypacji najważniejsze jest zaufanie budowane w partnerstwie władze-społeczeństwo. Jeśli informujemy, to bez ściemniania. Jeśli konsultujemy, to po to, żeby rzeczywiście poprawić coś zgodnie z wnioskami obywateli na ile się da, a nie odrzucić hurtem uwagi i w raporcie napisać, że konsultacje się odbyły. To najsłabsze ogniwo łódzkiej młodej partycypacji. Sama chętnie biorę udział w konsultacjach i czytam końcowe raporty. Widzę, że dobre pomysły, które były wnoszone podczas spotkań, zostają karykaturalnie skrócone w tabelce i odrzucone z jakimś kompletnie nieadekwatnym uzasadnieniem. Odwołać się od tego nie można, dowiedzieć się, na którym etapie nastąpiło nieporozumienie - również nie.
Jednak ostatnio doszło do groźnej sytuacji, która może poważnie naruszyć kruche zaufanie, pracowicie budowane przez miejskich urzędników z Biura ds. Partycypacji Społecznej. Pod koniec października ZDiT zapytał mieszkańców, czy wolą ul. Sienkiewicza jedno-, czy dwukierunkową. Konsultowano też różne rozwiązania cywilizujące ruch na tej ulicy. Wraz z kilkorgiem przyjaciół wnieśliśmy swoje uwagi elektronicznie lub zanosząc papierowe formularze do UMŁ. Sama składałam te papiery. Jakie było nasze zdziwienie, kiedy swoich uwag w końcowym raporcie nie odnaleźliśmy. Okazało się, że nie tylko naszych. Dziwnym trafem do raportu nie trafiło kilkadziesiąt wniosków o zachowanie ruchu dwukierunkowego, co spowodowało mocną przewagę zwolenników powrotu do starej organizacji ulicy. Ile głosów się "zapodziało"? ZDiT twierdzi, że 25. Ja już teraz nie mam pewności.
Próbowałam zapytać telefonicznie rzecznika ZDiT o dokładne powody tej sytuacji, ale okazało się, że to nie rzecznik, a pisznik: proszę napisać do nas maila, taką mamy procedurę, że nie udzielamy ustnych odpowiedzi. Wewnętrzna procedura jest najwyraźniej ważniejsza od prawa, które nakazuje udzielić mi odpowiedzi niezwłocznie i zgodnie z całą dostępną wiedzą. Ok, jak chcecie panowie. Tylko się nie dziwcie, że potem ludzie nie wierzą w konsultacje. Nawet ja mam teraz poważne wątpliwości.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?