Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zawód: europoseł. Czym zajmują się europosłowie z Łódzkiego?

Karolina Wojna
Jackowi Saryuszowi-Wolskiemu bardzo pomagają asystentki
Jackowi Saryuszowi-Wolskiemu bardzo pomagają asystentki Karolina Wojna
Cztery na pięć osób zapytane, co robi europoseł, odpowiada: "nic", "niewiele", "nie wiem". Jedna skupia myśli i odpowiada zgodnie z kierunkiem ostatnich reklam proeuropejskich: załatwia dotacje... Jak naprawdę wygląda praca europosła?

W województwie łódzkim mamy ich troje. Wszyscy mają imiona na "J". Joanna Skrzydlewska, Jacek Saryusz--Wolski i Janusz Wojciechowski. Od wyboru do Parlamentu Europejskiego prowadzą życie na walizkach. Więcej ich nie ma niż są - w Polsce, w domach, w biurach.

- Nie narzekam - mówi krótko Jacek Saryusz-Wolski, człowiek euroinstytucja, nie tylko w regionie. W podróży spędza ok. stu dni w roku. Najczęściej w aucie lub w samolocie. Generalnie, jak sam od razu zastrzega, dla niego czas w podróży to czas stracony. - Teraz, w dobie internetu, gdy można się łączyć np. w samochodzie lub na lotnisku, jest lepiej - przyznaje.

Do pomocy w ogarnięciu tego, co się dzieje między Łodzią i Polską, a Brukselą i Strasburgiem, ma siedmioosobowy sztab asystentów. Sfeminizowana grupa planuje mu dni i godziny, umawia spotkania, jest jego oczami i uszami podczas narad lub posiedzeń, na które poseł nie da rady pójść.

- Tygodniowa agenda pana posła przewiduje ok. 5 - 10 spotkań dziennie - informuje Magdalena Netzel, łódzka asystentka Jacka Saryusza-Wolskiego. - Staramy się planować czas pana posła najdalej w przyszłość, jak jest to możliwe, najczęściej w perspektywie 6-miesięcznej, czasami nawet rocznej. W praktyce agenda ostateczna ustalana jest tydzień wcześniej, ale często podlega znacznym zmianom.

W regionie wypełniają ją spotkania z przedstawicielami instytucji i partii, wykłady, eurolekcje. Za granicą - spotkania komisji i grup politycznych, konferencje, seminaria, debaty.

W życiu europosła nawet obiad, poza niedzielnym - zarezerwowanym dla rodziny - czy kawa to spotkanie zawodowe.

W poselskiej restauracji w Strasburgu Jacek Saryusz-Wolski jest jednym z ostatnich wychodzących gości. Zanim wyjdzie, choć siedzi centralnie pod tabliczką z zakazem palenia, z serdecznym uśmiechem od obsługi dostanie popielniczkę. Dziewięć lat stażu i wcześniejsze funkcje, m.in. pełnomocnika ds. integracji europejskiej i pomocy zagranicznej przed 1996 rokiem i od 2000 r. sekretarza Komitetu Integracji Europejskiej, zrobiły swoje.

- Ale w Strasburgu, mimo dziewięciu lat, nadal się gubię - śmieje się poseł.

Pytany, co było i jest najtrudniejsze w europosłowaniu, wiceprzewodniczący Europejskiej Partii Ludowej odpowiada bez zastanowienia: - To, żeby grać w pierwszej lidze europejskiej.

Najtrudniejsze w załatwieniu? Chwila zastanowienia, ciszy.

- Z konkretnych spraw polityka zagraniczna, Ukraina 2004, pomarańczowa rewolucja i próby przekonania naszych kolegów z Europy Zachodniej, jak to jest ważne - Jacek Saryusz-Wolski cedzi słowa. - Poza tym unijne budżety.

O ile największym, najbardziej głośnym sukcesem Joanny Skrzydlewskiej jest "przepchnięcie" urlopów macierzyńskich dla rodziców adopcyjnych dziecka powyżej roku, teraz łódzka europosłanka skupia się na szansach i perspektywach zatrudnienia dla młodych ludzi.

- U nas bezrobocie wśród młodych po studiach wynosi 28 procent. Chciałabym, żeby było jak w Austrii, 8 procent, ale sama Unia tego nie rozwiąże. My możemy dać środki - mówi posłanka, z mimowolnym naciskiem na "my". Według niej, polskie bezrobocie to w dużej mierze kwestia obawy przed zmianą miejsca zamieszkania. Tego, jej zdaniem, trzeba oduczać absolwentów polskich szkół. - Teraz trzeba pojechać za pracą.

Przykładem, że w Polsce ten model ciągle nie działa, jest program Eures, czyli pomoc w znalezieniu pracy na terenie Unii. Dofinansowanie obejmuje nawet zwrot kosztów za podróż na roz-mowę kwalifikacyjną czy pomoc w przeprowadzce. Ale zainteresowanie programem mizerne…

Choć to jej pierwsza kadencja, po eurokorytarzach porusza się jak po rodzinnej Łodzi. Bruksela jest jej bliższa, Strasburg, z racji rzadszych wizyt, lubi mniej. Bez porównania są za to możliwości, jakie daje mandat europosła w porównaniu z tym na Wiejską, gdzie spędziła przerwaną wyborami kadencję. Różnice, jak mówi, widać po samej organizacji pracy brukselskich i strasburskich urzędników - tam wszystko, m.in. w kwestii administracji, jest na zawołanie i jakby naturalne. Skrzydlewska nazywa rzeczy po imieniu: profesjonalizm.

Inne w europarlamencie są też standardy zachowań i… tolerancji wobec tych zachowań. Normą są np. małe dzieci trzymane w ławach poselskich podczas głosowań czy manifestowanie własnej orientacji seksualnej. Coś, co w Polsce nie przechodzi, w Strasburgu czy Brukseli jest w imię szeroko pojętej tolerancji oczywiste.

- W ten sposób parlament pokazuje, jaki jest otwarty - mówi Skrzydlewska. W jej głosie próżno szukać oceny tych zachowań. Bez względu na to, czy popiera czy nie, rozumie, że koleżanka europosłanka z Włoch chce spędzać jak najwięcej czasu z małym dzieckiem. Do obecności dziewczynki, która zresztą nie jest jedynym maluchem w parlamencie w trakcie głosowań, posłowie przyzwyczaili się - w końcu promują łączenie macierzyństwa z pracą zawodową.

Uśmiechanie się do kolegów na korytarzach eurogmachów w Brukseli i Strasburgu to wisienka na torcie. Między sesjami jest ciężka praca, podzielona między Belgię, Francję a Polskę.

- Lepiej byłoby, gdyby siedziba europarlementu była jedna, ale Unia się na to nie zgadza, Bruksela nie pomieści wszystkich, a Strasburg ma też rolę symboliczną - przypomina Skrzydlewska i kursuje między miastami. Weekend w kraju, trzy tygodnie w Brukseli i tydzień głosowań w Strasburgu.

Na korytarzach skomplikowanego gmachu przy Allée du Printemps w wydzieranym sobie przez wieki przez Francuzów i Niemców Strasburgu Skrzydlewska wyróżnia się szerokim uśmiechem. Proporcjonalnie do większej tolerancji, mniej wścibscy niż w Polsce mogą tam być dziennikarze. W Strasburgu czy Brukseli nie da się ustrzelić posła z kieliszkiem alkoholu - w restauracji dla MEP (members of Parliament - członków europarlamentu) nie można robić zdjęć. Co nie znaczy, że nie ma tam życia towarzyskiego - podczas czerwcowej sesji w Strasburgu symbolicznie polscy parlamentarzyści uczcili ślub Jarosława Wałęsy.

Siłą rzeczy za granicą poseł jest też mniej pilnowany w tym, co robi dla swojego kraju, regionu. Dlatego europosłom tak zależy, żeby pokazać, jak pracują dla swoich wyborców. Biuro Saryusza-Wolskiego dziennie rozsyła kilkadziesiąt komunikatów i odpowiedzi na zapytania - tych do biur ministra trafia dziennie ok. 500. Wiadomości o inicjatywach Saryusza-Wolskiego idą w świat poprzez stronę internetową, facebookowy profil czy konto na Twitterze.

- Wreszcie posłuchałem swoich asystentek - wzdycha i dodaje, że nie mógł też zostawić bez odpowiedzi tweetów beztrosko wpisywanych przez innych eurokolegów.

Joanna Skrzydlewska w regionie nie daje o sobie zapomnieć rekordową liczbą biur poselskich - jest ich 11. Kolejnych już nie będzie.

- Żadne nowe już nie wyrośnie, bo teraz zaczęto by mi zarzucać, że otwieram biura, bo zbliża się kampania - mówi wprost. - To nie jest proste, że one funkcjonują, bo oczekiwania są takie, że wszędzie będę gościem. Musiałabym się sklonować...

Podczas każdego spotkania poseł musi być jak gąbka. Zakres tematów i problemów, z którymi zwracają się do niego polscy wyborcy, jest szeroki jak rzeka, która oplata siedziby europejskich instytucji w Strasburgu.

- Czasami te osoby nie do końca mają wiedzę o podziale kompetencji i przychodzą do biur ze sprawami, z którymi powinny się udać do radnego - mówi Skrzydlewska. - Poseł nie może wpłynąć, gdzie zostanie położony chodnik. Ale ludzie uważają, że my jesteśmy na górze piramidy i mamy większy wpływ na to, co się dzieje.

To, na co może na pewno poseł wpływać, to euroświadomość Polaków. Jak przyznają parlamentarzyści, jest o niebo lepiej niż było, ale i tak jest średnio. O wspólnej Europie najchętniej słuchają dzieci, młodzież w szkołach i seniorzy.

Europoseł Saryusz-Wolski nie ukrywa, że m.in. z racji wykształcenia lubi uczyć o Unii.

- Gdyby nie praca w UE, pewnie bym wykładał - przyznaje. - 60-70 procent prawodawstwa polskiego rodzi się w UE, nie na Wiejskiej, nie w Sejmie.

Jednym tchem wylicza: w zasadzie jedna piąta - co najmniej - polskiego budżetu to są albo pieniądze unijne, albo związane z unijnymi funduszami. - To jest jak z powietrzem, którym oddychamy, a którego się nie widzi - mówi. - Chyba tak musi być.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Zawód: europoseł. Czym zajmują się europosłowie z Łódzkiego? - Dziennik Łódzki

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki