Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zbigniew Brzoza: Jestem dumny, że trudniej będzie łodzianom wcisnąć tandetę i szmirę [ROZMOWA]

Łukasz Kaczyński
Łukasz Kaczyński
„Nowi łódzcy drobnomieszczanie skazują Łódź na podrzędność, by zaznać światowego blichtru i «cerować» kompleksy” - mówi Zbigniew Brzoza, reżyser teatralny, przez cztery lata dyrektor Festiwalu Łódź Czterech Kultur. Dziś żegna się z nim, podkreśla jego wagę, nie szczędzi uwag specjalistom od „promowania promocji”, chwali łodzian za to, że znają swoją wartość, a Łódź za to, że się pięknie zmienia.

Przedostatniego dnia 7. Festiwalu Łódź Czterech Kultur spotkaliśmy się w biurze na podwórzu Piotrkowska 17. Dlaczego nie w poprzedniej siedzibie lub lokalu przy D.H. „Magda”, do niedawna zajmowanym przez Łódzkie Centrum Komiksu, który mieliście dostać?
Wyprowadzono nas z placu Wolności tłumacząc, że „pan Jan A.P. Kaczmarek zażyczył sobie siedziby właśnie w miejscu naszej siedziby, a pani prezydent nie mogła odmówić laureatowi Oscara”. Nie przeciwstawiałem się, „pałace” nigdy nie były potrzebne festiwalowi Ł4K. Tu zaś znaleźliśmy się tymczasowo - jak mówił dyrektor Biura Promocji UMŁ Bartłomiej Wojdak - do czasu opuszczenia lokalu przy Piotrkowskiej 28 przez ŁCK. Podpisaliśmy umowę na trzy miesiące. Potem mieliśmy mieć stałą siedzibę na Piotrkowskiej. Niewiele później dyrektor Wojdak zawiadomił nas, że pani prezydent zmieniła zdanie - nie dostaniemy lokalu po ŁCK.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Festiwal Łódź Czterech Kultur. Występ zespołu Kermesz al'est [ZDJĘCIA,FILM]

Na majowej konferencji prasowej wiceprezydent Piątkowski mówił, że będzie rozmawiać o kolejnej edycji, a już przed finałowym koncertem jako dyrektor pożegnał się Pan z widownią. Później UMŁ poinformował nas, że rozmowy nie będzie, bo „za pośrednictwem mediów” zerwał Pan współpracę.
Prezydent obiecywał spotkanie ze mną jeszcze przed konferencją, ale nie znalazł czasu. Trudno mi wyobrazić sobie, bym mógł dalej prowadzić festiwal. Wymagałoby to zmiany myślenia tych, którzy decydują nie tyle nawet o kulturze, ile o promocji Łodzi. Po czterech latach nie jestem przekonany, że Urząd jest gotów postawić na kulturotwórczy festiwal o ogólnopolskim zasięgu. Mam wrażenie, że dziś we władzach Łodzi dominuje wola „promowania promocji”. To absurd, miasto to indywidualny byt. Promować go można tylko pokazując jego wyjątkowość, oryginalność, tworząc fakty o naturze artystycznej. Tak robią wszystkie ważne ośrodki, nie tylko w Polsce, które dbają o swój wizerunek - starają się kojarzyć z wyjątkowością projektów naukowych i niepowtarzalnością sztuki. Przykładem sztuki, która przy okazji stała się wehikułem promocji Łodzi jest powstały z naszej inicjatywy „Pasaż Róży” Joanny Rajkowskiej. Przez trzy lata obejrzały go jeśli nie setki tysięcy, to dziesiątki tysięcy osób. Pod hasłem w wyszukiwarce #PasazRozy widać, jak wielu robi sobie tam zdjęcia. Stał się on nową ikoną miasta. Niezwykły efekt artystyczny łączy się z prostotą wyrazu. Czy odbiorca zna intencje autorki, czy też nie - nawiązuje z instalacją kontakt emocjonalny. Wydaje mi się, że w Urzędzie panuje odwrotne przekonanie, że naśladując sprawdzone pomysły można osiągnąć sukces wizerunkowy, że łodzianie i cała Polska czekają na paryską galę w Łodzi, że wystarczy rozścielić czerwony dywan, zrobić wybieg, puścić dyskretną muzykę, rozlać wino musujące do kieliszków - i będzie jak w Paryżu, Wenecji, Los Angeles. Nowi łódzcy drobnomieszczanie skazują Łódź na podrzędność i imitację, by zaznać światowego blichtru i „cerować” kompleksy. Trudno odmawiać im prawa do terapii, ale niech to robią za własne pieniądze.

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ: Festiwal Łódź Czterech Kultury. Zbigniew Brzoza nie będzie dyrektorem festiwalu

To o to chodziło, gdy w wywiadzie mówił Pan, że „wszystko jest tutaj imitacją”. Nie wiedziałem czy to zarzut, nazwanie faktu czy - ja tak te „imitację” widzę - pewna wartość, wyróżnik miasta.
Tak, o to mi chodziło. Dziś te łódzkie imitacje pseudo baroku Nicei i renesansu florenckiego już wrosły w miasto, a gdy powstawały, nawiązywały do wybitnych wzorców sztuki wysokiej. I powstawały za prywatne pieniądze. Te dzisiejsze, nie mają takich ambicji, odwołują się do kultury masowej i to w wydaniu celebryckim, i korzystają ze środków publicznych. Przykładem współczesnych imitacji może być łódzki festiwal mody - dziwne prêt-à-porter, bez handlu, w mieście bez rynku mody. W dochodowej dziedzinie gospodarki jaką jest moda, Urząd dopłaca do imprezy, która powinna być dochodowa, dwa miliony złotych rocznie, spodziewając się jakichś niejasnych korzyści w niedającej się określić przyszłości. Nadmuchany powietrzem balon liczy, że nabierze treści. Póki co, mimo jeszcze niedawnych zapewnień specjalistów od promocji Łodzi o jego świetnym zdrowiu - zdechł. W Łodzi jest świetna Akademia Sztuk Pięknych kształcąca artystów mody. Może Urząd mógłby wspierać prezentacje jej studentów i absolwentów na największych imprezach modowych na świecie? Dwa miliony mogłoby stanowić solidne wsparcie.

Wydarzenia tygodnia w Łódzkiem. Przegląd wydarzeń 6-12 czerwca 2016 roku

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

„Pasaż Róży” przyciąga ludzi także o zmroku. Czemu „Diamentów Łodzi”, jak nazywa się ten cykl realizacji, nie powstało więcej?
Są jeszcze „Sąsiedzi” Isaaca Cordala sprzed roku. Kolejne projekty to jedna z obietnic, którą złożono mi rok temu, gdy ustalaliśmy warunki przedłużenia umowy z Festiwalem na następne lata. W ramach rewitalizacji i programu podniesienia atrakcyjności turystycznej miasta, na którą przeznaczone są duże środki unijne, będziemy mogli stworzyć wyjątkowy projekt, oparty na doświadczeniach z „Pasażu Róży”.

Ale były cztery edycje Ł4K pod Pana dyrekcją, a „Diamenty” powstały dwa: „Pasaż” zaczęty w 2013 roku, „Sąsiedzi” sprzed roku.
Właśnie w przyszłym roku miał być kolejny. Mój pomysł zakładał galerię podwórkową - wiele takich miejsc jak „Pasaż”, do stworzenia których chciałem zaprosić najwybitniejszych malarzy, reprezentujących różne nurty współczesnego malarstwa. Wiem jak to zrobić i jak przekonać artystów, których prace są w zbiorach MoMA.

Czy przez ostatnie lata Wydział Kultury lub ktoś z władz kontaktował się z Panem, dzielił uwagami, miał zastrzeżenia do dotychczasowych edycji?
Przez poprzednie trzy lata nie było zastrzeżeń do programu i sposobu realizacji Ł4K. Znacznie wzrosła liczba widzów w porównaniu do poprzednich edycji o podobnych budżetach, nie odwołaliśmy żadnej imprezy, wszystkie odbyły się zgodnie z programem, co rzadkie w wypadku festiwali plenerowych. Obecna dyrektor Wydziału Kultury spotkała się ze mną i powiedziała, że Ł4K jest za mało powszechny, ma za wąski odbiór i powinno być więcej imprez dla szerokiej publiczności. I porównała go do Festiwalu Dialogu Czterech Kultur. Przypomniałem, że za czasów Knychalskiego budżet FD4K był ze dwadzieścia razy większy od obecnego, patrząc na realną wartość środków.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Festiwal Łódź Czterech Kultur. Zbigniew Brzoza dyrektorem po raz ostatni?

Skąd Pana zdaniem głosy, że Ł4K za mało współpracuje ze środowiskiem, no poza Krytyką Polityczną na początku?
Przypuszczam, że osoby, które tak mówią, nie zdają sobie sprawy, co to znaczy 700-tysięczny budżet bazowy na wydarzenie, od którego oczekuje się, by było wizerunkowym festiwalem miasta. Jeśli festiwal odbywa się w przestrzeni publicznej i jest ogólnodostępny - takie założenia wydają mi się uzasadnione w wypadku Ł4K - to przestrzeń publiczną trzeba uzbroić, te koszty są wyższe niż gdyby wydarzenia odbywały się w salach teatralnych, galeriach, salach koncertowych. Tam stracilibyśmy unikalną siłę festiwalu - powszechny dostęp do sztuki dla publiczności, która nierzadko wcześniej nie uczestniczyła w wydarzeniach kultury wysokiej. W przestrzeni publicznej można było stworzyć kontekst dla podwórek i placów, wprowadzając tam sztukę, „podnoszącej” ich wartość, odsłaniającej ich piękno.

Instytucje to jedno, współpraca z różnymi środowiskami drugie.
Co roku z nimi współpracujemy, w tej edycji m.in. Akademię Filmową zrobiliśmy z pomocą Szkoły Filmowej, Świetlicy Podwórkowej, streetworkerów, dzieci z Abramowskiego i Sienkiewicza, a Łódzkie Towarzystwo Fotograficzne pracuje z dziećmi nad Atelier. Takich przedsięwzięć w ostatnich czterech latach było dużo. Robiliśmy je na skalę możliwości. Ubolewam, że współpraca nie jest taka, jaka chciałbym żeby była, ale budżet jest teraz 2,5 razy mniejszy niż siedem lat temu. Dziś można by współpracę rozszerzyć, ale kosztem zawężenia kręgu odbiorców lub zmniejszenia skali wydarzeń.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

A nie ma Pan wrażenia, że Ł4K weszła w koleiny stereotypów o mieście: rewolucja 1905 roku, robotnicy kontra fabrykanci etc. Badacze zwracają uwagę, że walki 1905 roku przerwały rozwój inteligencji i klasy średniej, inni odkrywają mniej znane wątki, np. złożony z fabrykantów Komitet Obywatelski, który organizował życie miasta podczas I wojny i obronił je przed anarchią. Komitet organizował m.in. Mieczysław Hertz, młody fabrykant, ale i dramatopisarz.
Nie widzę tego tak. Spektakle „podwórkowe”, najbardziej reprezentatywne dla Ł4K, opowiadały między innymi o repatriantach z Wileńszczyzny, którzy tworzyli na nowo w 1945 roku wspólnotę bałuckiego podwórka. Janusz Opryński zrobił spektakl o konflikcie pomiędzy jednym z mieszkańców podwórka na Wschodniej, a zmieniającą się społecznością tego miejsca pomiędzy latami trzydziestymi, a pięćdziesiątymi. Grotest Maru i przyjaciele na bazie wspomnień Aurelii Sheaffel pokazali, z perspektywy niemieckiej, historię wielonarodowego podwórka robotniczego. Spektakl Tomka Rodowicza opisywał środowiska współczesnych kibiców. Bohater słuchowiska o rewolucji 1905 r. był zbiorowy, ale złożony z indywidualnych losów powstańców. Wydarzenia toczyły się w konkretnych miejscach. Takie były tematy przedstawień wydobyte z historii miejsc, na których się odbywały. Podobnie jak film „Litzmannstadt Getto/ Bałuty”, który wpisywał we współczesne portrety Bałut mieszkańców i pejzaże getta.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Festiwal Łódź Czterech Kultur. "Lament Łódzki" na podwórku przy Rewolucji 1905 r. [ZDJĘCIA]

Zadam pytanie, które stawiają też przychylne Ł4K osoby: co się stało z promocją, nie tylko tej edycji?
Nie mamy najlepszej promocji. Ale powtórzę - Ł4K ma 700 tysięcy złotych budżetu bazowego i jest to jedyna pewna kwota. Reszta to oczekiwania na dobrodzieja i ministerstwo, które da lub nie. Na sam festiwal, po odliczeniu kosztów przygotowania, zostaje około pięćset tysięcy. Koszt jednego wydarzenia o zasięgu ogólnopolskim - czy jest to orkiestra symfoniczna, czy wielkie widowisko plenerowe - to około 800 tysięcy złotych. Na tę sumę, oprócz honorariów, składają się koszty promocji i obsługi: hotele, transport, logistyka. Ponieważ nie dysponuję takim budżetem, planuję program tak, by pozwolił zaprosić wybitnych artystów, tańszych od gwiazd, mogących zainteresować publiczność, ale też sponsorów i Ministerstwo Kultury. I od czterech lat dostajemy z Ministerstwa spore wsparcie. Wcześniej festiwal nie dostawał takiego. Z małego budżetu udaje nam się wykroić wydarzenia, które mają szerszy zasięg, niż lokalny, jak spektakl Leszka Mądzika, jednego z największych plastyków i mistyków polskiego teatru, stworzony specjalnie dla nas, o Łodzi, wpisany w topografię podwórka Piotrkowska 26.

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ: Festiwal Łódź Czterech Kultur: duchy podwórek i kamienic

Wróćmy do promocji.
Co roku dostaję środki, bo wywiązuję się ze zobowiązań wobec ministerstwa i sponsorów. To znaczy, że muszę oszczędzać na promocji, zwłaszcza wizerunkowej. W naszych imprezach wzięło udział około 15 tysięcy widzów. To chyba nieźle jak na skalę wydarzenia. Na promocję powinniśmy mieć dwa razy więcej środków i na stałe pracować z firmą PR-ową.

Ale działa Łódzkie Centrum Wydarzeń, które ma też promocyjnie wspierać festiwale, a Ł4K to festiwal utworzony przez sam magistrat. Zatem ŁCW wspierało go?
No, nie zauważyłem. Mnie trudno jest oceniać politykę promocyjną miasta. Wiem, że dostaliśmy 25 citylightów. Innej współpracy nie zauważyłem.

Łódzkie Centrum Wydarzeń może też szukać lepszej oferty noclegowej etc. Może to powinno wyjść od festiwalu?
Logistyka jako powód istnienia ŁCW to chyba nie ma sensu.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Koszty wyjścia w przestrzeń publiczną są duże?
W przypadku kapel ulicznych są zerowe, ale przy działaniach w podwórkach są naprawdę spore. W podwórku, które ma się stać scenografią, trzeba zagospodarować przestrzeń, zbudować bazę świateł, połączyć ją ze scenografią. Równie kosztowne są duże koncerty plenerowe, jak rok temu w ogrodzie Pałacu Poznańskiego, a teraz Staszki Celińskiej w Manufakturze, gdzie dochodzą koszty sceny, zadaszenia i, niebagatelne, zapewnienia bezpieczeństwa. Ale gdybyśmy nie robili takich wydarzeń to stracilibyśmy swą niepowtarzalność, a i nie wiem, czy Ministerstwo i nasi sponsorzy wspomagaliby nas. Nie wyobrażam sobie, by można zrezygnować z tych wydarzeń. Widzę, jak bardzo pomogły publiczności, która nigdy nie odważyłaby się przekroczyć progu instytucji, a tu jest odważna, w przestrzeni publicznej czuje się u siebie. Gdy zaczynałem kierować Ł4K mieliśmy bardzo wąską publiczność, teraz mamy sporo wiernej widowni. Żeby festiwal mógł się rozwijać i być atrakcyjny dla ogólnopolskiej publiczności dotacja powinna wynosić 1,6 mln zł. Resztę można pozyskać, jak w ostatnich latach. Planując oszczędnie wydatki można robić poważny festiwal.

Pan myśli, że ten budżet będzie zwiększony?
Myślę, że jeśli ktoś przyjdzie ten festiwal prowadzić, to nie życzę Urzędowi sytuacji, gdy przeznaczy na niego tyle, ile w ostatnich latach. Już widzę jaki on będzie. Kolejne wydarzenie „promujące promocję”. Za 700 tysięcy złotych można zrobić bardzo dużą wydmuszkę, po której nic nie zostanie i która niczemu nie służy. No, poza terapią nowobogackich.

PRZECZYTAJ TEŻ: Pasaż Róży w Łodzi można już zwiedzać. Kiedy lokatorzy wprowadzą się do kamienicy? [ZDJĘCIA]

Nazywa Pan Ł4K „festiwalem tożsamościowym” - jaki jest jego dorobek w sensie mentalnym, ideowym, i czy zostawiłby Pan łodzianom jakieś memento?
Mam wrażenie, że ten festiwal Urzędowi jest niepotrzebny. Trochę tego szkoda. Co do przesłania, nie jestem taki mądry, by coś łodzianom radzić. Poza tym, że to jest świetne miasto i bardzo mi szkoda, że się z nim rozstaję. Myślę natomiast, że festiwal zostawił uczestnikom wydarzeń bardzo dużo dobrych wspomnień i wspólnych przeżyć. Zostawił materialne zapisy zdarzeń: siedem podwórek zostało opisanych przez przedstawienia. Zostanie „Pasaż Róży”, projekt Cordala i pewien sposób myślenia, do którego władze będą musiały się odnosić. Projekty społeczne dla dzieci ze środowisk wykluczonych społecznie, bezpłatny wstęp. To znaczy, że będzie trudniej łodzianom sprzedawać szmirę, wciskać im podróbki i tandetę. I mówię o tym z dumą. To chyba największy sukces. Koncert Dhafera Youssefa dla sporej części widowni był, jak sądzę, pierwszym kontaktem z jazzem. Wyszli po, nie podczas koncertu, i byli zachwyceni. Podobnie jak słuchacze, którzy wychodzili z koncertu Sinfonii Vivy, gdy zagrała Symfonię kameralną Szostakowicza.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Festiwal Łódź Czterech Kultur. Marionety hiszpańskiego teatru Carros de Foc w Manufakturze [ZDJĘCIA]

Gdy pewien artysta, który dawno temu opuścił Łódź usłyszał o lukrowaniu jej „podróbkami”, które odbierają jej charakter, powiedział mi, że to się nie uda, bo w swym genie ma ona szorstkość i „grozę”.
Związany jestem z Łodzią od 1991 roku, tu debiutowałem jako reżyser w Teatrze Studyjnym. To miasto jest fantastyczne, uwielbiam je, tu się czuje chyba najlepiej na świecie, a miast znam sporo. W ciągu tych lat Łódź niesamowicie się zmieniła. I wspaniale się zmienia. Wczoraj chodziłem po ulicach z moją żoną i córką, która mieszka na stałe w Niemczech. Była zachwycona. Myślę, że jeszcze osiem lat temu Łódź nie zrobiłaby na niej tak dobrego wrażenia. Czuję, że dzieje się coś przełomowego: łodzianie mają coraz więcej poczucia własnej wartości. To poczucie jest skarbem. Zaraz obok niechęci do prowincjonalizmu i naśladownictwa. Łódź coraz mocniej lubi robić swoje rzeczy.

Ale jest Transatlantyk, nacisk na eventy i na celebryckość.
Ale to musi przegrać. I to nie w sensie politycznym. To jest słabe. Łódź chce być taka jak Kopenhaga czy Amsterdam, chce mieć otwarte przestrzenie publiczne etc. Dlatego te imitacje za chwilę padną, a niedouczeni marketingowcy, którym się wydaje, że niosą kaganek oświaty, objawią cała swoją śmieszność. Ale jest jeszcze inny kontekst - Ł4K w formule jaką zaproponowałem, albo podobnej, musi wygrać. Jeśli Urząd naprawdę chce organizować światową wystawę EXPO na temat rewitalizacji, to chyba nie będzie ujawniać swojej skłonności do cudzych czerwonych dywanów. Tyle mam dziś do powiedzenia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo

Materiał oryginalny: Zbigniew Brzoza: Jestem dumny, że trudniej będzie łodzianom wcisnąć tandetę i szmirę [ROZMOWA] - Dziennik Łódzki

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki