Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zbirógowie, łódzkie rodziny filmowe w których zawód przechodzi z pokolenia na pokolenie

Anna Gronczewska
Anna Gronczewska
Józef Zbirów szkołę aktorską skończył w Krakowie, ale potem związał się z Łodzi
Józef Zbirów szkołę aktorską skończył w Krakowie, ale potem związał się z Łodzi archiwum Dziennika Łódzkiego
W tych znanych, łódzkich rodzinach zawód aktora, reżysera lub operatora filmowego przechodzi z pokolenia na pokolenia. Chociaż nie zawsze sobie tego życzyły.

Jedną z takich rodzin jest ród Zbirógów. Na początku tego roku zmarła jego seniorka, znana łódzka aktorka Barbara Wałkówna. Jej mąż Józef Zbiróg, też aktor, umarł dziewięć lat temu. Aktorką została też ich córka Justyna.

Przydomek od Chrobrego

Zbirógowie związali się z Łodzią, choć pochodzili ze Śląska. Barbara ze Świętochłowic, a Józef z Będzina. Ich córka Justyna urodziła się w Łodzi. Do tego miasta przywędrowali w 1960 roku. Przez lata byli jednym z najbardziej znanych łódzkich małżeństw aktorskich. Ojciec Barabary, Bronisław Wałek był znanym na Śląsku ekonomistą.

- Tak naprawdę, to nasze nazwisko brzmi Wołek, a naszym dalekim kuzynem jest redaktor Tomasz Wołek - wyjaśniała nam Barbara Wałkówna-Zbiróg. - Tata Wałkiem został przez przypadek.

Bronisław jako 14-15-letni chłopak walczył w trzecim Powstaniu Śląskim. Został ranny w nogę odłamkiem granatu. Trafił półprzytomny do szpitala. Zapytano go o nazwisko. Powiedział niewyraźnie: Wołek. Zrozumiano Wałek. Babka Helena, z domu Przybysławska, bardzo ładnie śpiewała, ale mężowi nie za bardzo podobało się to, by żona wybrała drogę artystyczną. Tak więc swoim śpiewem umilała tylko przyjęcia rodzinne. Helena pochodziła z Czeladzi, leżącej na granicy Śląska i Zagłębia. Jej najstarszy brat Stefan był górnikiem, pracował jako sztygar w kopalni. Państwo Wałkowie mieli dwie córki: Barbarę i starszą od niej o siedem lat Halinę. Halina wyszła za mąż za architekta Wiktora, była wiele lat dziennikarką. W czasie II wojny światowej ojciec pani Barbary stracił większą część swojej rodziny. Siostra Helena była matką chrzestną aktorki. Wyszła za mąż za Jerzego Bańkowskiego. Był on właścicielem drukarni. Byli młodym małżeństwem, gdy wpadli w zasadzkę zastawioną przez Niemców. Zatrzymano ich, gdy drukowali fałszywe dokumenty dla Żydów. Trafili do Oświęcimia, gdzie zginęli. W tym obozie koncentracyjnym znalazł się też najmłodszy brat ojca pani Barbary, Czesław. Szedł ulicą w czapce gimnazjalisty. Jakiś żandarm zrzucił mu tę czapkę. Czesław rzucił się na niego. Też trafił do obozu i tam zginął. W okresie międzywojennym Bronisław Wałek był związany z partią Wojciecha Korfantego. Po wybuchu wojny musiał się ukrywać. Któregoś dnia w nocy przyszedł do niego kolega, Niemiec, do którego należały zakłady elektryczne w Świętochłowicach. Ostrzegł kolegę, by uciekał, bo rano przyjdą po niego Niemcy. Bronisław Wałek zabrał starszą córkę Halinę i uciekli do Generalnej Guberni. Potem dołączyła do niego żona z Barbarą. Wojnę spędzili w Kazimierzy Wielkiej koło Krakowa. Niemcy dopadli go przed samym końcem wojny. Dlatego przeżył. Po zakończeniu okupacji rodzina Wałków zamieszkała w Katowicach. Po maturze Barbara Wałkówna dostała się na historię sztuki na Uniwersytet Jagielloński i na wydział aktorski krakowskiej szkoły teatralnej. Przez rok studiowała na dwóch kierunkach, potem wybrała aktorstwo. Pani Barbara swego męża Józefa Zbiróga poznała w krakowskiej szkole teatralnej. Studiował rok wyżej. Początkowo się nie lubili. Tak było przez pierwsze dwa lata studiów. Potem się to zmieniło. Józef Zbiróg studiował na roku, który był jednym z najlepszych w historii szkoły.

Jego kolegami z roku byli m.in. Zbyszek Cybulski, Bogusław Kobiela, Kalina Jędrusik, Zygmunt Hobot. Bliższa znajomość Barbary i Józefa zaczęła się zupełnie niespodziewanie. Wracali z Warszawy do Krakowa ze spotkania studentów szkół teatralnych. Gdy wysiedli z pociągu, Józef wziął jej torbę i odprowadził do akademika. Tak zostali parą. Rodzina Zbirógów ma bardzo ciekawą historię.

- Nazwisko Zbiróg nosi tylko jedna rodzina w Polsce, właśnie mojego męża - wyjaśniała nam pani Barbara. - To jeden z najstarszych przydomków, które nadawał Bolesław Chrobry. Oprócz Zbirógów byli Ostrorogi, Dęborogi i Chamce. Bolesław Chrobry nadał Zbirógom ziemię w sandomierskim. Do dziś mieszka tam rodzina męża.

Dziadkowie Józefa przybyli do Będzina. Dziadek Bolesław służył w carskiej Gwardii Cesarskiej. Jego syn, też Bolesław, był elektrykiem i pracował w elektrowni w Będzinie. Mama aktora, Józefa, była pielęgniarką. Wiele lat pracowała w szpitalu jako instrumentariuszka. Józef był jedynakiem. Skończył I LO im. Kopernika w Będzinie. Tam często grywał w szkolnym teatrze. Matematyk powiedział, że postawi mu dobrą ocenę, gdy obieca, że nie pójdzie na inne studia, tylko do szkoły teatralnej. I Józef Zbiróg został jej studentem. Po dyplomie w 1953 roku aktor wyjechał do Teatru Wybrzeże w Gdańsku. Razem z Bogumiłem Kobielą, Zbigniewem Cybulskim i Zygmuntem Hobotem zakładali tam słynny teatr Bim Bom. Barbara skończyła szkołę rok później. Nie chciała jechać na Wybrzeże. Znalazła się w Kielcach, w Teatrze im. Stefana Żeromskiego. Prowadzili go Irena i Tadeusz Byrscy. Razem z nią do Kielc pojechał Józef. Zagrali główne role w „Uciekła mi przepióreczka”. Wzięli też ślub. Najpierw cywilny w Radomiu, by dostać mieszkanie. Ślub kościelny brali w Katowicach. Grali w tamtejszym Teatrze im. Wyspiańskiego. A w 1960 roku przyjechali do Łodzi. Przez 10 lat występowali z sukcesami w Teatrze Jaracza. W 1971 roku przenieśli się do Teatru Nowego. Zostali aktorami Kazimierza Dejmka. Potem mieli jeszcze epizod tarnowski. Józef Zbiróg został dyrektorem tamtejszego teatru im. Ludwika Solskiego. Barbara już wtedy wykładała fonetykę w łódzkiej szkole filmowej. Mieszkając w Tarnowie rozpoczęła też współpracę z krakowską szkołą. Potem znów związała się z Teatrem im. Jaracza.

Córka państwa Zbirógów, Justyna postanowiła iść w ślady rodziców. Ci nie spodziewali się, że zostanie aktorką. Uczyła się w klasie matematycznej XXIV LO w Łodzi. Od trzeciego roku życia uczyła się angielskiego. Lekcji udzielała jej córka znanej łódzkiej aktorki, Jadwigi Andrzejewskiej. Miała studiować anglistykę, złożyła nawet papiery na ten kierunek. Któregoś dnia do domu państwa Zbirógów zadzwoniła wychowawczyni Justyny i zakomunikowała, że ich córka wycofała dokumenty z anglistyki i złożyła je na wydział aktorski łódzkiej Szkoły Filmowej. Rodzice nie byli zachwyceni. Ale pewnie nie mogło być inaczej. Miała trzy miesiące, gdy mama zabrała ją do teatru, bo grała Marię w „Wieczorze Trzech Królów”.

- Powiedziałam córce, że to diabelski, piekielny zawód, będzie musiała sobie radzić sama, ja jej nie pomogę - wspominała pani Barbara. - Justyna dostała się do szkoły, a ja nie uczyłam na jej roku.

Po dyplomie Justyna Zbiróg wyjechała do Warszawy. Grała w Teatrze Rozmaitości, Na Woli i znów w Teatrze Rozmaitości. Skończyła też drugie studia i jest specjalistką od Art Coachingu.

Sportowiec, muzyk i... operator

W rodzinie Sobocińskich z filmem nie była związana tylko babcia Jadwiga, żona znakomitego operatora Witolda i matka Piotra. Z wykształcenia biolog. Pochodziła ze słynnych Rembielińskich, jej przodkiem był jeden z założycieli przemysłowej Łodzi. Filmowe tradycje u Sobocińskich zapoczątkował Witold. Urodził się w 1929 roku w Ozorkowie, ale jeszcze jako chłopiec przeprowadził się z rodzicami do Łodzi. Jego wnuczek Piotr, jeden z najlepszych polskich operatorów, urodzony w 1983 roku, opowiadał nam, że droga dziadka do zdobycia zawodu operatora nie była łatwa. Chodził do technikum, potem z miłości do jakiejś dziewczyny przeniósł się do liceum ogólnokształcącego. Zapowiadał się na niezłego sportowca. Grał w siatkówkę i koszykówkę. Rodzice Witolda Sobocińskiego chcieli, by został inżynierem. On wybrał inną drogę. Razem ze swym szkolnym kolegą, reżyserem „Czterdziestolatka” Jerzym Gruzą, zaczęli studiować w łódzkiej Szkole Filmowej.

Dziadek grał też w Melomanach, pierwszym polskim zespole jazzowym, którego założycielem był Jerzy „Duduś” Matuszkiewicz - mówił nam Piotr Sobociński.

W Melomanach Witold Sobociński grał na puzonie i perkusji. Jednak swoje późniejsze życie związał nie z muzyką, a filmem. Dziś jest jednym z najwybitniejszych operatorów historii polskiego kina. Jest autorem zdjęć do „Ziemi obiecanej” Andrzeja Wajdy, „Frantica” i „Piratów” Romana Polańskiego. A swoją poważną pracę rozpoczynał w 1955 roku w ośrodku telewizyjnym w Łodzi. Jego żona Jadwiga z Rembielińskich, skończyła biologię na Uniwersytecie Łódzkim.

W ślady Witolda Sobocińskiego podążył urodzony w 1958 roku w Łodzi jego syn Piotr.

- Tata bardzo chciał został plastykiem, wybierał się do Akademii Sztuk Pięknych, ale dziadek tak go ukierunkował, że zaczął studia w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi, oczywiście na wydziale operatorskim - opowiadał nam Piotr Sobociński junior. - W tym samym czasie w szkole zaczął wykładać dziadek.

Piotr Sobociński był m.in. operatorem w filmie „Trzy kolory. Czerwony” Krzysztofa Kieślowskiego. Tworzył też zdjęciach w dużych hollywoodzkich produkcjach jak „Pokój Marvina”, „24 godziny”, „Oczy anioła” czy „Kraina wiecznego szczęścia”. W 1995 roku był nominowany do Oskara za zdjęcia do „Trzy kolory. Czerwony”.

Żoną Piotra Sobocińskiego została popularna aktorka Hanna Mikuć. Widzowie znają ją m.in. z serialu „M jak miłość”. Gra w nim Krystynę Filarską, matka Kingi Zduńskiej. Hanna Mikuć urodziła się w 1955 roku w Łodzi. Jej rodzice są aktorami. To pochodząca z Warszawy Wanda Chwiałkowska i urodzony w Wilnie Bohdan Mikuć. Przez wiele lat byli związani z łódzkim teatrami. W Łodzi na świat przyszła ich trójka dzieci: Piotr, Michał i Marysia. Piotr i jego rodzeństwo w dzieciństwie wiele czasu spędzali w Łodzi, u dziadków „aktorów”, jak nazywali rodziców mamy. Kiedy Piotr Sobociński senior pracował za oceanem zabrał ze sobą rodzinę. Synowie, jeszcze jako chłopcy, wiele godzin spędzali na planie filmowym. Nie byle gdzie, bo w Hollywood. Podziwiali tatę, przyglądali się jak pracuje.

- Rekwizyty, efekty specjalne robiły na nas niesamowite wrażenie - wspominał Piotr Sobociński. - Wszystko było trzy razy większe niż w Polsce. Tata pracował w miejscach, gdzie kiedyś kręcony był „Szeregowiec Rayan”, „Forest Gump”, „Powrót do przeszłości”. Były to filmy na których się wychowaliśmy...

Piotr coraz poważniej myślał o tym, by zostać operatorem. Pamięta dobrze swój pierwszy aparat, który dostał od dziadków-aktorów. Była to radziecka smiena. Zawsze fascynowały go obrazy. Rodzice nie byli jednak zachwyceni tym, że chciał zostać operatorem. Ojciec namawiał Piotra na pracę w innym zawodzie. Stabilną, ze stałym dochodem.

- Ale dziadek liczył, że pójdę na wydział operatorski - mówił nam Piotr junior.

Znany operator, nominowany do Oscara za zdjęcia do „Helikoptera w ogniu” Sławomir Idziak, namawiał go, żeby studiował za granicą. Przekonywał Piotra, że tam jest lepszy sprzęt, a już na starcie nauczy się nowych metod. On jednak zadecydował się na Łódź.

Jego ojciec nie doczekał chwili, gdy Piotr został studentem Szkoły Filmowej. Zmarł nagle w 2001 roku w Vancouver podczas zdjęć do filmu „24 godziny”. Piotr Sobociński skończył w 2008 roku łódzką Szkołę Filmową. Trzy lata później absolwentem wydziału operatorskiego został jego brat Michał. Ich siostra Maria poszła w ślady mamy i została aktorką.

Aktorstwo w Dachau

Włodzimierz Skoczylas był przed laty jednym z najpopularniejszych aktorów Łodzi. Grał w łódzkich teatrach. Popularność uzyskał m.in. dzięki filmowi, ale też dubinngowi. To on dubingował m.in. jednego z bohaterów popularnej przed laty dobranocki „Opowieści z mchu i paproci”. On też udzielał swojego głosu wilkowi w rosyjskiej bajce „Wilk i zając”, znanej też jako „Nu pogadi”. Wiele osób pamięta jego role w „Stawce większej niż życie”, „Rzeczpospolitej babskiej”, „Cafe pod minogą” czy „Irena do domu” i „Krzyżakach”. Grał też w jednym z pierwszych polskich seriali „Kapitan Sowa na tropie”. Urodził się w 1923 roku w Jabłonowie na Pomorzu, ale już jako trzyletni chłopiec zamieszkał w Łodzi i z tym miastem związał niemal całe życie. Podczas wojny został aresztowany i trafił do obozu koncentracyjnego w Dachau. Los sprawił, że w tym strasznym miejscu zetknął się z aktorstwem.

- Brał udział w wystawianych tam Jasełkach - opowiadała nam jego córka Małgorzata Skoczylas. - W obozie pomyślał, że jak przeżyje to po wojnie spróbuje swoich sił w aktorstwie.

Po zakończeniu wojny jeszcze dwa lata jeździł po Europie, by w końcu przyjechać do rodzinnej Łodzi. Tak jak wcześniej obiecał, zdał do szkoły aktorskiej. Tyle, że w Warszawie. Jeszcze w Łodzi zaliczył maturę w szkole ojców bernardynów przy ul. Spornej. Tam spotkał swoją przyszłą żonę Teresę. Nie było to ich pierwsze spotkanie.

- Rodzice poznali się jeszcze przed wojną - wyjaśniała Małgorzata Skoczylas. - Na obozie harcerskim, który prowadził ojciec mojej mamy.

Włodzimierz Skoczylas skończył szkołę aktorską w Warszawie. Był w grupie młodych artystów, którzy razem z Januszem Warmińskim zakładali w stolicy Teatr Ateneum. Żona Teresa studiowała stomatologię, ale też zaczęła myśleć o aktorstwie.

- Urodziłam się w Warszawie, ale rodzice postanowili wrócić do Łodzi, bo tu dostali mieszkanie - mówiła pani Małgorzata.

Teresa Skoczylas została aktorką. Kilka lat występowała w Teatrze Ziemi Łódzkiej. Po pięciu latach zrezygnowała z aktorstwa. Zaczęła pracować w Łódzkim Domu Kultury, w dziale artystycznym. Zajmowała się zespołami amatorskimi. Wiele lat prowadziła zespół ludowy działający przy Łódzkim Domu Kultury. Małgorzata Skoczylas wspominała, że jej tata był bardzo rodzinnym człowiekiem.

- Tata zawsze porozmawiał, poradził, był lubiany przez kolegów - mówiła nam pani Małgorzata. Sama pamięta, że gdy tata miał tylko czas, to bawił się z córką. Razem przygotowywali ozdoby choinkowe. Aktor był uzdolniony plastycznie. Malował i rzeźbił.

Małgorzata Skoczylas dorastając w artystycznym środowisku coraz poważniej zastanawiała się czy by nie zostać aktorką. Choć przez pewien myślała też studiowaniu oceanografii. Po maturze w I Liceum Ogólnokształcącym im. Mikołaja Kopernika w Łodzi złożyła dokumenty do słynnej „filmówki”. Takim wyjściem rezerwowym była geografia. Ale gdy dostała się na wydział aktorski, to o geografii już nie myślała. Została aktorką. Już w liceum Małgorzata poznała swojego przyszłego męża Macieja Korwina. Chodzili do jednej klasy, potem razem studiowali na wydziale aktorskim Szkoły Filmowej. Po latach Maciej Korwin został cenionym dyrektorem łódzkiego Teatru Powszechnego oraz Teatru Muzycznego w Gdyni. Zmarł w tym ostatnim mieście w 2013 roku.

Aktorką została też ich córka Maja. Rodzice mieli nadzieje, że nie pójdzie w ich ślady. Tak się nie jednak stało. Powiedziała wtedy córce to, co przed laty usłyszała od swego ojca, gdy też wybierała ten zawód.

- Powiedział mi wtedy, że nie nakaże mi zdawać do szkoły, bo po latach miałabym do niego pretensje, że kazał mi zdawać wiedząc jak to trudny zawód - wspomina Małgorzata Skoczylas. - A gdy by mi odmówił, to żałowałabym, że nie spróbowałam.

Maja Korwin po skończeniu Szkoły Filmowej została aktorka Teatru Powszechnego w Łodzi. Dziś nie jest już z nim związana. Mieszka w Warszawie, jest szczęśliwą mamą. Czy rośnie nowa artystyczna osobowość rodziny?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki