Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zdzisław Jaskuła nie żyje. Łódź straciła ambasadora swojej kultury [POŻEGNANIE]

Łukasz Kaczyński
Pierwsza część życia Zdzisława Jaskuły związana była z poezją, w drugiej dominował teatr
Pierwsza część życia Zdzisława Jaskuły związana była z poezją, w drugiej dominował teatr Krzysztof Szymczak
„Poeta z ulicy Wschodniej” i „bard robotniczej Łodzi” - takie określenia przylgnęły do Zdzisława Jaskuły. On podobnym kategoryzacjom wymykał się w życiu po wielokroć. Uciekał od mitów opozycji w PRL, wyłamywał się z roli dyrektora nobliwej instytucji, całym sobą uczył jak cenić wolność i sztukę.

Sobota 24 października. W okolicy południa zaczynają dzwonić telefony, krążyć smsy. Zdzisław Jaskuła, poeta, tłumacz literatury niemieckiej, dramaturg i reżyser, od 2010 roku dyrektor Teatru Nowego im. Kazimierza Dejmka w Łodzi, zmarł w łódzkim szpitalu na ostatnim, jak się wydawało, etapie walki z nowotworem. Przez ostatnie tygodnie jego rodzinie, przyjaciołom, współpracownikom towarzyszyło przekonanie, że pokona chorobę. „Nie martw się. Będzie dobrze” - mówił w ostatnich rozmach telefonicznych, ale mniej było w tym uspokajania rozmówców, a więcej próby zostawienia ich z ważną myślą.

Jak pisać o śmierci poety i nie dać się językowym kliszom oddającym uczucia i stany dziś tak boleśnie prawdziwe? Jak opowiedzieć o postaci tak wielowymiarowej? Można powiedzieć, że był postacią wybitną - ale to brzmi banalnie, choć przecież trzeba było być wybitnym, by działać z taką lekkością i powodzeniem na tylu frontach, podczas gdy inni wybierają sobie tylko jedną rolę i w niej się specjalizują. Można też powiedzieć, że Zdzisław Jaskuła w sposób fascynujący łączył i utożsamiał trzy kultury określające historię i tożsamość Łodzi: polską, żydowską i niemiecką. I że dlatego jego śmierć wydaje się podobna zniknięciu wielkiej połaci miasta. Może tej, którą przez lata naznaczył sobą: Śródmieścia z ulica Piotrkowską - gdzie czasem po prostu spacerował i zawsze była szansa go spotkać; ulicy Wschodniej - jednej z ostatnich ulic „dawnej Łodzi”, gdzie zachowały się resztki sąsiedzkich więzi, gdzie zamieszkał z rodziną; okolic Teatru Nowego - którym po latach znów zaczął kierować, i, co dziś tak bardzo widać, uczynił z niego coś więcej niż tylko instytucję oferującą artystyczny repertuar. Tak wspominają go ludzie mu bliscy:

- Zdzisław był człowiekiem kontrkultury lat 60. i zmian, które one wniosły: zachłyśnięcia się tym, co nowe, pewnym idealizmem - choć doskonale też obracał się w rzeczywistości, nie tracił jej z pola widzenia - wspomina prof. Jerzy Jarniewicz, poeta, krytyk, tłumacz i anglista, który studia zaczął krótko po usunięciu Zdzisława Jaskuły z Uniwersytetu Łódzkiego, gdy ten podpisał protest przeciw zmianom w konstytucji. - On wyznaczał cele, a nie pozwalał rzeczywistości te cele określać. Spotykaliśmy się często, czasem codziennie, i on zawsze miał jakiś pomysł, projekt do realizacji, coś go pchało ciągle naprzód.

W jego życiu ważny był rys wspólnotowy. Był indywidualistą, artystą wszechstronnym, który realizował się zawsze w relacjach z innymi.

- Jego poezja wykraczała poza indywidualność poety. Jako społecznik i twórca kultury kładł nacisk na szanowanie kontaktu z ludźmi, którzy mieszkali w mieście, które stało się miastem jego życia, ludźmi, z którymi podzielał zainteresowanie literaturą, kulturą, polityką. Wciąż był otwarty na nowe przyjaźnie, więzi, kontakty, na szukanie nowych głosów twórczych - mówi prof. Jarniewicz. - Nie obawiał się, że straci przy tym swą tożsamość, pozostał zawsze rozpoznawalnym Zdzisławem Jaskułą, przynoszącym tyle dobrej energii kilku pokoleniom młodszym od niego. To niesłychane, że pod jego nie inaczej jak właśnie urokiem, było kilka pokoleń młodych ludzi, poetów.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Był taki moment, przełom lat 80. i 90., gdy mógł przeprowadzić z Łodzi do Warszawy. Wybrał Łódź, choć nie tu się urodził. - Nigdy dość podkreślać tego faktu, że mógł stąd wyjechać, a bez problemu znalazłby sobie miejsce poza Łodzią. I przez pewien czas to rozważał. Jednocześnie coś go w tym mieście, czasem przecież go irytującym, trzymało. Nie ślepy patriotyzm, ale poczucie przynależności do miejsca i jakieś wspólnoty ludzi, z którymi się na co dzień spotykał - zaznacza prof. Jarniewicz. - Jednak to go nie zatrzymywało w Łodzi. Był obecny do ostatnich lat na festiwalach i konkursach i spotkaniach poetyckich. Prowadził bardzo intensywne życie. Im bardziej intensywne, tym więcej miał energii i dawał odczuć tę energię osobom ze swojego kręgu. Sam tego doświadczyłem, ale tak też mówili mi młodsi koledzy. Wyjątkowo energetyzująca postać.

Coś więcej niż teatr

Jako poeta dał się poznać już w rodzinnym Łasku, gdzie ukończył liceum, ale z którego szybko przeniósł się do Łodzi. W prasie debiutował jako 14-latek. Debiut dojrzały odbył się w miesięczniku „Poezja” w roku 1969, debiut książkowy (tom „Zbieg okoliczności”) cztery lata później. Reedycje wierszy i poematów ukazały się w bibliofilskiej oficynie plastyków „Correspondance des Arts”. Tom „Maszyna do pisania” był wydarzeniem i przyniósł mu miano jednego z najzdolniejszych poetów Nowej Fali. Był wymieniany obok Barańczaka, Krynickiego, Zagajewskiego, Kornhausera. Jego „Dwa poematy” zaliczane są do wybitnych dokonań powojennej polskiej poezji. Wiele lat był redaktorem łódzkiego pisma „Tygiel Kultury”, gdzie prowadził dział poetycki i prezentował często ludzi przed debiutem i świeżo po debiucie, ciekawe głosy poetyckie, które sam wytropił na konkursach i festiwalach, po których aktywnie podróżował.

- Po prostu lubił młodych ludzi, bo mają w sobie świeżą wrażliwość i piękno. Myślę, że lubił też być wychowawcą. Młodzi poeci garnęli się do niego, a on dawał im dojrzałość, wiedzę i wrażliwość - wspomina Andrzej Strąk, poeta, scenarzysta, dyrektor Domu Literatury i prezes Stowarzyszenia Pisarzy Polskich oddział w Łodzi. - Gdy objął Teatr Nowy, trochę nobliwy, choć naznaczony eksperymentami Dejmka, Zdzisław skorzystał z tej tradycji, ale łamał też schemat teatru oficjalnego. Jako człowiek bardzo świadomy i inteligentny, miał świadomość artystycznego ryzyka, które podejmował. Potrafił zjednać sobie wybitnych i popularnych artystów jak Michał Zadara, który znalazł czas, by w „Nowym” u Zdzisława Jaskuła, a może dla Zdzisława, reżyserować. A z drugiej strony zatrudniał młode reżyserki i reżyserów.

Za drugiej, zaczętej w 2010 roku dyrekcji, znany z burzliwych losów Teatr Nowy prowadził stopniowo rozbudowywaną działalność (spotkania literackie, warsztaty dramatopisarskie, próby czytane) oraz stał się miejscem, które łączy ludzi, tak jak łączył ich Zdzisław Jaskuła. Wykraczał poza instytucjonalność, dał mu coś, czego nie da się zadekretować ustawą. Oprócz szukania nowego języka sceny Jaskuła-dyrektor otworzył scenę na łódzką tematykę, ale też dał widowni najlepsze komedie z ambitnymi tekstami, poszerzając tym znajomość dramaturgii europejskiej o takie duże nazwiska jak Dario Fo czy Miro Gavran.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

- Znaliśmy się, ale zawodowo spotkaliśmy się dopiero w „Nowym” - mówi Wojciech Bartoszek, od 2005 roku aktor TN, wiceprezes łódzkiego oddziału Związku Artystów Scen Polskich. - Tu najważniejsza była jego cecha osobowościowa. On ma... on miał autorytet sam z siebie, a nie dlatego, że sprawował funkcję. To się czuje w praktycznym życiu w teatrze. Wiele decyzji wypracowywał z zespołem, czasem w sporach. Regularnie, raz w roku odbywałem ze Zdzisławem rozmowę, czasem dyskutowaliśmy nawet wiele godzin, podsumowując sezon i projektując nowy. On się nie nudził. Lubił odmienne zdanie, wzajemne przekonywanie się. Dawał się przekonywać. To budowało poczucie partnerstwa. Wszyscy mieliśmy wrażenie, że jest pierwszym wśród równych, co bardzo spajało zespół, budziło poczucie wspólnoty. To była wielka wartość, której Teatrowi brakowało. A przecież przez te sześć lat zespół personalnie bardzo się zmienił, tylko w sposób naturalny. To był właściwy duch teatru. Był spoiwem tej ludzkiej, rozbuchanej emocjonalnie gęstwy ludzi, jej przywódcą. Jest w nas poczucie, że tym bardziej nie wolno nam dziś nawalić. Dostaliśmy „w spadku” robotę, którą musimy dokończyć.

Trwają już prace nad „Ziemią obiecaną” w reż. Remigiusza Brzyka, zaplanowana jest „Opowieść wigilijna”, którą miał reżyserował Zdzisław Jaskuła. Zajmie się tym jego wieloletni współpracownik Tomasz Dajewski.

Dlaczego go otaczali?

Portret Jaskuły od innej strony kreśli Krystyna Piaseczna, krytyk teatralny i wieloletnia dziennikarka TVP Łódź, specjalistka od teatru, także szefowa Sekcji Krytyków Teatralnych w ZASP: - Poznaliśmy się w roku 1969, gdy byłam szefem Teatru „Pstrąg” i klubu „77”, gdzie realizowałam z poetami cykl „Nie ma zgody na śmierć poezji”. Zdzisław pokazał tam dynamiczny i pełen humoru performance, łączący zdjęcia i tekst poetycki. Do tej pory pamiętam tekst: „Mój ojciec był kolejarzem”, ale może to była licentia poetica. To był czas, gdy performace dopiero się rodził, czas teatru Kantora. Przed Zdzisławem występował Zbigniew Warpechowski - mówi Krystyna Piaseczna, którą z Jaskułą łączyła też postać teoretyka literatury i teatrologa, prof. Stefanii Skwarczyńskiej, promotorki ich prac naukowych, która pomogła mu przenieść jego pracę na Katolicki Uniwersytetu Lubelski. - Gdy patrzę na nas z perspektywy tych lat, to ów nurt performatywny, chęć wypowiedzi z pogranicza sztuk, były mu bliskie do końca życia. Coś z temperatury tego czasu miały premiery jego dyrekcji i sposób, w jaki je traktował, zawsze był szczęśliwy, że oto się dokonało.

Dodajmy, że też w Teatrze Studyjnym ’83 w 1985 roku wystąpił wśród profesjonalnych aktorów w „Przypisach do Biesów” jako Stiepan Trofimowicz Wierchowieński.

- Potem spotkaliśmy się już, gdy moją domeną była telewizja. Łączył nas wzajemny szacunek i chęć rozwoju. Towarzyszyłam mu w „Studyjnym” przy nagradzanych „Variete - Tuwim” i „Nie-boskiej komedii”, którą z Wojtkiem Królem zarejestrowaliśmy. Był wierny przyjaciołom i współpracownikom, nie zostawiał ludzi. Był zachwycony fenomenem teatru, stwarzaniem nowej rzeczywistości na jego oczach, której narzucał charakter i pazur w stosunku do rzeczywistości. Był ciekaw mojej reakcji po próbach, patrzył w oczy i w jego oczach było pytanie: „I jak?”, czy to, co robi obchodzi, dotyka, czy jest ważne- mówi Krystyna Piaseczna.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

- Zachwycił mnie i zadziwił dwukrotnie jako dyrektor naczelny teatru, i to w ostatnim czasie - dodaje Krystyna Piaseczna. - Na pytanie, czy nie jest mu potrzebny menedżer, wiadomo, że jest mało pieniędzy, pokazał mi pisane ręcznie słupki dotyczące wydatków teatru. Zatapiał się w tym i świetnie odnajdował. Drugie zdziwienie, rok temu, gdy jechaliśmy na debatę do ZASP, gdzie był zaproszony jako gość. Zaproponował, że mnie podwiezie. Zapytałam, kto prowadzi i zaśmiał: „Ja”. Okazało się, że perfekcyjnie prowadził vana i jeździ nim do Berlina na premiery, że ogląda różne rzeczy w Europie. W czasie tej podróży organizował pogrzeb żony jednego z aktorów. Był w tym troskliwy, ciepły, perfekcyjnie zorganizowany. Było w pełni usprawiedliwione, że był dyrektorem naczelnym i artystycznym teatru.

Za Jaskuły Teatr Nowy stał się głównym partnerem Szkoły Filmowej przy Festiwalu Szkół Teatralnych. Naciskał on też na przekształcenie Śródmiejskiego Forum Kultury w sprofilowany Dom Literatury na wzór zachodni i przekonał Andrzeja Strąka do przystania na kierowanie nim, na rozwijanie festiwalu „Puls Literatury”, a wraz z całym kręgiem pisarzy na reanimowanie Nagrody Literackiej Miasta Łodzi (ostatecznie im. Juliana Tuwima, w grudniu będzie wręczona trzeci raz).

- Zdzisław nie kochał instytucji, choć wiedział, że to wiele ułatwia - dodaje Andrzej Strąk, który utworzył przy SPP Koło Młodych i wraz ze Zdzisławem Jaskuła opiekował się nim.- Młodymi twórcami opiekował się w sposób niezależny. Wykładając w „filmówce” poznawał ich, rozpoznawał i współpracował lub przyjaźnił, jak z Mariuszem Trelińskim, dziś dyrektorem artystycznym Opery Narodowej. Relację między mną a Zdzisławem łączyła przyjaźń z działaniem. Był inspirujący, ale nie zawsze się zgadzaliśmy. Imponowała mi jego błyskotliwość. Z jakiegoś powodu ludzie go otaczali, a tego na siłę się nie zrobi. Po prostu był osobą fascynującą i warto było z nim przebywać. Będzie mi go brakowało nie tylko jako przyjaciela, partnera rozmów, ale i praktycznego współpracownika i doradcy, lustra, w którym mogłem obejrzeć swoje pomysły. Dzięki takim osobom sprawy w świecie posuwają się naprzód.

Życie na pół podzielone

Naprzód nie posuwał się tylko jego dorobek poetycki. Ostatni nowy wiersz wydrukował w latach 90., bodaj w miesięczniku „Bestseller”. Kilka lat temu zaczęły krążyć jednak pogłoski, że znowu pisze wiersze, że gdzieś na spotkaniach poza Łodzią je nawet czyta. Podczas Roku Tuwima 2013, jako jeden z gości spotkania zorganizowanego przez poetę Piotra Groblińskiego, odczytał nowy wiersz odnoszący się do wybranego wiersza Tuwima (dokładnie do „Zadymki”). Gdy potem publikowaliśmy je w miesięczniku literackim „DŁ”, on jeden nie zdecydował się na publikację.

- Nie zdziwiłbym się, gdyby znalazły się wiersze, byłoby ich wiele, i że są dobre. Jeśli ich nie pokazywał, może czuł, że nie dorastają jeszcze do poziomu, który sobie wyznaczył - uważa prof. Jarniewicz. - Dla mnie był to powód do żalu lub smutku, że ostatnią książkę Zdzisiek wydawał w 1984 roku. Przecież realizował się w innych dziedzinach. Pierwsza część jego życia poświęcona była poezji, druga teatrowi.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

- Gdybym miał Zdzisława określić jednym słowem, to był przede wszystkim poetą, w szerszym tego słowa znaczeniu. To ktoś, to żyje jako poeta, myśli jako poeta, czuje jako poeta - puentuje Strąk.

Nie będzie przesadą powiedzieć, że w sposobie wypowiada się też był poetą: czasem chwytał zbitki słów rozmówcy, z subtelnym humorem bądź złośliwością (zależnie od sytuacji) wywracał je na nice - ten żywioł zabawy sprawiał mu wyraźną radość. Dziś czytając wiersze Zdzisława Jaskuły można wręcz usłyszeć jego głos.

- Coś w tym jest. Wiersze „Maszyna do pisania” i „Testament mój”, poematy „Dwa wieczory autorskie” to była poezja, którą Zdzisław rozmawiał z czytelnikiem. Tam się czuło głos, głos Zdzisława, nie wymyśloną konwencję - uważa prof. Jerzy Jarniewicz. - Była to rozmowa ważna w tamtych latach i językowo bardzo wiarygodna. Tłumaczyłem jego wiersze na język angielski w latach 80., by jeszcze lepiej je pojąć. Tak byłem nimi zafascynowany. Potem ukazały się one w Ameryce, w pismach w Irlandii. Udało mi się tą poezją zainteresować moich angielskich i irlandzkich przyjaciół-poetów. Oni też je tłumaczyli, a nawet pisali wiersze o Zdzisławie. Znali go z krótkich wizyt w Łodzi, w domu na Wschodniej. Wystarczyło tam pójść, spędzić kilka dni lub nocy, by o tym doświadczeniu nie zapomnieć i je opisać. To było niesamowite, bo Zdzisław po angielsku nie mówił, ale po paru godzinach tłumacza już nie potrzebował.

O roli w PRL „domu otwartego” Zdzisława Jaskuły i jego żony Sławy Lisieckiej, wybitnej tłumaczki literatury niemieckiej, goszczącym działaczy niepodległościowych, twórców nie tylko opozycyjnych (a nawet pewną terrorystkę z Berlina) wiele pisano. Ten czas Zdzisław Jaskuła zgodził się wspomnieć w wydanej przez IPN książce „Niezależność najwięcej kosztuje”, ale na co dzień tego unikał. Denerwował się nawet na notkę o sobie w Wikipedii. - Nie chciał stać się weteranem. W latach 70. i 80. bycie w opozycji było krótką drogą do nobilitacji, a Zdzisławowi żadne krótkie drogi nie były potrzebne i zbijanie łatwego kapitału - mówi prof. Jarniewicz. - Gdyby dał się zaszufladkować, doszłoby do spłaszczenia jego wielorakiej i niejednoznacznej działalności i jego postaci.

Nawet podziemne pismo „Puls”, które redagował w PRL, kontestowało socjalistyczną rzeczywistość, ale też odcinało się od pozy patosu i poczucia wyjątkowości, które stały się udziałem opozycji.

- Dowcipny i ironiczny, niby lekko traktował świat, ale stał jednak za tym pewien system wartości, którego się trzymał- dodaje prof. Jarniewicz. Ostatni dwugłos, jaki przeprowadzili dla młodoliterackiego pisma „Arterie” dotyczył, dość symbolicznie... kosmosu. Ukaże się niebawem.

Interesował się poziomem krytyki teatralnej i denerwował się, że czasem recenzenci nie wyłapują ironii i drwiny. Martwił się, że prasa nie zawsze chce poświęcać dość miejsca kulturze, że ją samą czekają nieciekawe czasy, jeśli zaczną o niej decydować urzędnicy. W ostatnich miesiącach ubolewał, że kuracja powoduje, iż nie może czytać.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Jedni znaleźli w nim mentora poetyckich działań, inni pośrednika z kulturą niemiecką, podzielającego trudno zrozumiałe zainteresowanie tym językiem. Z chęcią podsuwał lektury i kolejnych autorów. Paula Celana, o którym spotkanie prowadził z Adamem Zagajewskim na II Festiwalu Łódź Czterech Kultury. Gottfrieda Benna, którego tłumaczył i poezja ta towarzyszyła mu od lat 50. Ostatnio mówiliśmy o wyobraźni młodych reżyserów ogarniętych manią aluzji i odwołań. Zdjął z półki książkę „Nóż z Odessy” poety austriackiego Erwina Einzingera. „Zobacz, tu prawie każda linijka powinna mieć wyjaśniający ją przypis. Bardzo się nad nim ze Sławą męczyliśmy”. Książka ukazała się, bo Einzingera nominowano do Nagrody „Europejski Poeta Wolności”. Określenie pasujące idealnie także do Zdzisława Jaskuły, tak bardzo ceniącego wolność w życiu i sztuce. W 2011 roku wydał m.in. z żoną wybór poezji Benna „Nigdy samotniej i inne wiersze”. Naprawdę, nigdy samotniej...

Zdzisław Jaskuła spocznie w Alei Zasłużonych Cmentarza na Dołach w poniedziałek 2 listopada o godz. 12.30.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki