Dziś w tle protestów rozgorzała dyskusja o tym, jak powinniśmy nazywać nasz kulawy system i pracowników z nim związanych. Wielu moich znajomych ze środowiska medycznego otwarcie przyznaje, że „najpierw wywalczą więcej pieniędzy, a później zajmą się tą służbą”.
Oni do tej służby należeć nie chcą, choć problemu ze złożeniem przysięgi Hipokratesa nie mieli, a przysięgali: „(…) służyć życiu i zdrowiu ludzkiemu”. Dla innym to fanaberia tych wyczulonych na punkcie własnego ego.
Przyznaję, jestem zwolenniczką określania systemu zdrowotnego jako całości - służbą zdrowia. Dla mnie ma to wymiar ponadczasowy i pozytywne konotacje z powołaniem oraz pracą na rzecz drugiego człowieka. „Ochrona zdrowia” już tak się nie kojarzy, jest trochę bezbarwna, apatyczna, bardziej rynkowa.
Ale jeśli mamy porzucić znaczenia i sztywno trzymać się przepisów to ustawodawstwo od ostatniej wielkiej reformy mówiło już o „ochronie zdrowia” i „opiece zdrowotnej”. Punkt widzenia zależy jednak od punktu siedzenia, a raczej od systemu wartości tych bardziej utylitarnych i mniej.
Bo gdyby tak za każdym razem czepiać się etymologii i skojarzeń, lekarze dawno już powinni domagać się nowej nazwy swojego fachu. Ta obecna w dzisiejszym tłumaczeniu średnioangielskiego „leech” oznacza... pijawkę. Radziwiłł też powinien obrazić się na wszystkich, bo jego funkcja to z łaciny sługa. A sięgając do średniowiecznego „ministeriała” to nawet biedak całkowicie zależny od swojego władcy. Możemy tak w nieskończoność, tylko czy to cokolwiek zmieni, prócz stworzenia kolejnych, nikomu niepotrzebnych podziałów?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?