Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Recenzja "Żeby nie było śladów". Film o Grzegorzu Przemyku już w kinach [ZWIASTUN] Polski kandydat do Oscara z PRL-em w tle

Mariusz Grabowski
Mariusz Grabowski
Wideo
od 16 lat
Film „Żeby nie było śladów” Jana P. Matuszyńskiego to opowieść o śmierci Grzegorza Przemyka i zarazem polski kandydat do Oscara.

Film premierowo pokazano na ostatnim festiwalu filmowym w Wenecji, ale nie wzbudził zainteresowania jurorów. Okazało się, że mroczna historia z totalitarnej przeszłości, oparta na jeszcze mroczniejszej książce-reportażu Cezarego Łazarewicza okazała się zbyt egzotyczna na dzisiejsze europejskie salony filmowe.

Jak w „Powiększeniu”

Być może faktycznie opowieść o tragicznej śmierci warszawskiego maturzysty porusza tylko polskie emocje. Dodatkowo film nie jest łatwy w odbiorze - opowiadany jest bowiem w dużej mierze z perspektywy świadka pobicia Przemyka, który widział najwięcej, ale nie widział wszystkiego i nie wie wszystkiego.

„Ta nieoczywistość mnie ciekawi. To trochę jak w >>Powiększeniu<< Michelangelo Antonioniego. Próba dostrzeżenia jak najwięcej. A tymczasem w tę sprawę dość szybko zostają wciągnięte też kolejne osoby, przez co wszystko się coraz bardziej komplikuje jak w dobrym thrillerze szpiegowskim” - tłumaczył Jan P. Matuszyński w rozmowie z tvn24.pl w lipcu tego roku. Oto świeżo upieczony maturzysta Grzegorz Przemyk (gra go Mateusz Górski) i Jurek Popiel (Tomasz Ziętek) wyruszają na miasto, aby świętować ukończenie szkoły. Ich wygłupy ściągną na nich uwagę milicyjnego patrolu. Rutynowa kontrola dokumentów zakończy się zatrzymaniem i przewiezieniem na komisariat, na którym Przemyk zostanie śmiertelnie skatowany.

Jedyny świadek tragicznego incydentu, Jurek, znajdzie się niespodziewanie na celowniku komunistycznego aparatu bezpieczeństwa. Aby zmusić mężczyznę do zmiany obciążających milicjantów zeznań, władze będą go inwigilować, zastraszać i poddawać nieustannym manipulacjom. Jedno kłamstwo pociągnie za sobą kolejne, aż w końcu zamieni się w lawinę, która przygniecie wielu niewinnych ludzi.

Krytycy analizują

Polskie media skrzętnie wyłapywały wszystkie głosy zachodnich krytyków na temat filmu. Po weneckim pokazie kilka z nich wyłowili w sieci dziennikarze RMF. I tak oto Jonathan Rooney („Screen Daily”) pochwalił reżysera go za „absolutnie przekonujące odtworzenie Polski z wczesnych lat 80.”. Ale nie omieszkał dodać współczesnego skojarzenia: „Finał tej historii jest uderzający. Widzowie na całym świecie docenią oczywiste podobieństwa do sprawy George'a Floyda i innych ofiar brutalności policji” - stwierdził.

Jednak - dodał - „jako złożony dramat polityczny - trwający 160 minut - film jest wypełniony zniechęcającą ilością szczegółów, kilkoma zwrotami akcji i dużą liczbą bohaterów, co czyni go nie lada wyzwaniem dla widzów". W Polsce pojawienie się wielu postaci wzorowanych na politykach z tamtego okresu niewątpliwie wzbudzi uznanie - choć sam Jurek jest fikcyjną wizją prawdziwego świadka w sprawie - ale zagraniczna publiczność może czuć się zdezorientowana” - podsumował..

Podobnego zdania była Valerie Complex („Deadline”). To z pewnością opowieść aktualna dla każdego, kto był ofiarą lub zna kogoś, kto doświadczył różnego rodzaju brutalności ze strony policji. Sprawa Grzegorza Przemyka wywróciła kraj do góry nogami. Dotknęła nie tylko jego przyjaciół i rodzinę, ale też polski naród. Film miał mocny początek, ale punkt kulminacyjny okazał się niesatysfakcjonujący (...). Zwłaszcza że widzowie muszą czekać na niego ponad dwie godziny” - oceniła.

Z kolei zdaniem Complex „zbawczą iskrą” filmu jest Tomasz Ziętek, który „naprawdę angażuje się w rolę”. „Jurek buntuje się przeciwko systemowi, a aktor potrafi wyrażać ból, udrękę i strach tak, by widz zrozumiał, jak trudna jest jego sytuacja. Porusza się między skrajnymi emocjami z fenomenalną łatwością - podkreśliła Complex.

Odtworzone realia

Można zgodnie powiedzieć, że Matuszyński włożył ogrom pracy w oddanie realiów lat 80. Przecież żyją jeszcze ludzie dokładnie pamiętający tamte czasy. „Zdjęcia SB łudząco przypominają te, na których śledzono figurantów. Pączki na szklanej paterze to znak wystawnej domowej kolacji. Brzęczenie lodówki zagłusza rozmowę. Polonez czy fiat po drzwi są zakopane w śniegu. A przede wszystkim muzyka: ballada Cohena lub Janis Joplin w mieszkaniu opozycjonistki, a polskie piosenki w mieszkaniu partyjnego komentują wydarzenia: >>Wybacz mi, ojcze<< prosi Beata Kozidrak, „Szczęśliwej drogi już czas” śpiewa Ryszard Rynkowski, gdy bohater odchodzi z domu. >>Małe tęsknoty<< Krystyny Prońko oddają niepewność, co należy zrobić” - trafnie zauważyła Adriana Prodeus w tekście „Demontaż atrakcji: >>Żeby nie było śladów<<”.

Czy taka dawka PRL-owskiego realizmu mogła spodobać się jurorom w Wenecji? Wydaje się, że była zbyt hardkorowa, za bardzo oderwana od tego, co działo się wówczas na tzw. Zachodzie. A może takich historii, typowo polskich, nie da się opowiedzieć innym, zwłaszcza po upływie kilku dekad? Gdy milicjanci katowali Przemyka na komisariacie na Jezuickiej świat żył swoimi historiami: nieoczekiwanym wybuchem Etny na Sycylii, kometą IRAS-Araki-Alcock, która minęła Ziemię w odległości 4,67 mln km i podziwem dla tańczącego moonwalk Michaela Jacksona do piosenki „Billie Jean”.

„Sprawa Przemyka”

Wróćmy zatem na chwile do tamtego pamiętnego maja 1983 r. 12 maja 1983 r. Grzegorz Przemyk, 19-letni maturzysta stołecznego Liceum im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego, syn opozycyjnej poetki Barbary Sadowskiej, z kolegą Cezarym F. świętował egzamin na pl. Zamkowym w Warszawie. Był bez dokumentów, wobec czego milicjanci, w tym K., zabrali go na komisariat. Tam dostał ponad 40 ciosów pałkami w barki i plecy oraz kilkanaście ciosów łokciem lub pięścią w brzuch. Przewieziony do szpitala, zmarł po dwóch dniach. Jego pogrzeb stał się wielką manifestacją przeciw władzom.

Prokuratura wszczęła wprawdzie śledztwo w sprawie śmierci Przemyka, ale jednocześnie władze podjęły działania mające uchronić milicjantów przed karą. Winą chciano obarczyć sanitariuszy, którzy wieźli Przemyka z komisariatu do szpitala. W aktach sprawy jedynie cudem zachowała się notatka ówczesnego szefa MSW gen. Czesława Kiszczaka: „Ma być tylko jedna wersja śledztwa - sanitariusze”.

O tej tezie mówiła oficjalna propaganda, która prowadziła kampanię zniesławiania matki Przemyka i jego otoczenia. I to o niej traktuje książka Cezarego Łazarewicza. Ukazanie jej w filmie jest w zasadzie rzeczą niemożliwą. Matuszyński dokonał rzeczy niemal niemożliwej.

Jak to zrobić?

Przypomnijmy, że „Sprawa Przemyka” ciągnęła się przez kilka dekad. W latach 80. strategię sterowania postępowaniem w sprawie śmierci chłopaka ustalano na najwyższych szczeblach władzy, z udziałem samego gen, Jaruzelskiego, a pod komendą generałów Kiszczaka i Milewskiego.

W wyniku licznych matactw, wywierania nacisków na prokuratorów, ich wymiany, zastraszania świadków i wytypowanych „kozłów ofiarnych”, prześladowania prawników pomagających matce ofiary i tym podobnym działaniom, udało się doprowadzić w lipcu 1984 r. do uniewinnienia dwóch milicjantów z Jezuickiej, w tym dyżurnego komisariatu Arkadiusza Denkiewicza – autora polecenia „bijcie tak, żeby nie było śladów”.

Wymiar sprawiedliwości po 1989 r. okazał się w tej sprawie skandalicznie nieskuteczny. Nawet jedyny ostatecznie skazany, czyli Denkiewicz, uniknął więzienia „ze względów zdrowotnych”. Żadnej kary nie ponieśli sprawcy matactw, wymuszania fałszywych zeznań i propagandowych oszczerstw. Jedyną „ofiarą” ujawnienia tychże miał się okazać Kiszczak.

Współpracownicy Tadeusza Mazowieckiego utrzymują, że latem 1990 r. premier zdecydował się zdymisjonować Kiszczaka, wzburzony lekturą dostarczonych mu wiosną przez wiceministra Krzysztofa Kozłowskiego akt dokumentujących „Kiszczakowe matactwa” w sprawie śmierci Przemyka.

Dobrze, że powstała książka Łazarewicza i film Matuszyńskiego. Ale aby zrozumieć tamte czasy trzeba by opisać i sfilmować tamte czasy dzień po dniu. Czy jakiś festiwal filmowy będzie tym zainteresowany?

W kwietniu na ekranach kina ma się wreszcie pojawić długo oczekiwana premiera najnowszego w filmu o przygodach agenta 007

Najbardziej oczekiwane premiery 2021 roku. Jakie filmy trafią do kin?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Recenzja "Żeby nie było śladów". Film o Grzegorzu Przemyku już w kinach [ZWIASTUN] Polski kandydat do Oscara z PRL-em w tle - Portal i.pl

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki